/Kubi /
W
końcówce czwartego seta serce na moment zamiera mi w piersi. Kiedy widzę, że
Jagoda nie podnosi się z boiska po jednym ze swoich ataków, w głowie mam samie
czarne scenariusze. Jednak bardzo szybko na boisko wkraczają ratownicy, a
dziewczyna schodzi z placu gry przy pomocy koleżanek. Jej kontuzja nie
zakłóciła przebiegu meczu, ale nie to jest dla mnie najważniejsze. Teraz
martwię się przede wszystkim jej zdrowiem i zastanawiam, na ile uraz jest
poważny.
-
Kochanie, wszystko w porządku? – pytam, gdy udaje mi się podejść do barierek po
zakończonym meczu.
-
Myślę, że tak – odpowiada nieco zakłopotana – ale zabiorą mnie na
prześwietlenie.
-
Pojadę z tobą – natychmiast podejmuję decyzję – i nie przyjmuję sprzeciwu –
dodaję.
Kątem oka dostrzegam, że Jagoda coś do mnie mówi. Nic
jednak nie słyszę, bo szybko wychodzę na zewnątrz. W smsie daję jej znak, że
będę czekał na nią przy wejściu i osobiście odwiozę na badania. Znając życie,
pewnie nie jest pewnie zachwycona tym pomysłem, ale ja nie mogę siedzieć z
założonymi rękoma. Jagoda głośno by się do tego nie powiedziała, jednak gdybym
nie zareagował, przez kilka dni byłaby na mnie porządnie obrażona, czego
wolałbym po prostu uniknąć.
W oczekiwaniu na Jagodę udaje mi się porządnie
zmarznąć, do czego nigdy w życiu bym się nie przyznał. Dopiero po kilkunastu
minutach w drzwiach hali pojawia się przyjmująca, a za nią ratownicy. Aha, jest
jeszcze Qlka, która niesie nie tylko swoją torbę, ale i Jagody. Gdy tylko mnie
widzi, natychmiast przekazuje mi bagaż, a sama wycofuje się w stronę swojego
samochodu. Tymczasem Jagoda patrzy na mnie tak, jakby właśnie przebiegła
maraton.
- Wolałabym,
żebyś pojechał do domu – mówi na powitanie moja dziewczyna.
- A
jak później wrócisz? – na jej twarzy widać zamyślenie – no właśnie – mówię,
sugerując jej, że nie ma innego wyjścia.
Właśnie w ten sposób uświadamiam jej, że z
kontuzjowaną nogą nigdzie się nie ruszy, a jeśli tak to uraz pogłębi się
jeszcze bardziej. Co prawda Jagoda powstrzymuje się od komentarza, ale w jej
spojrzeniu widzę, że przyznała mi rację i zgadza się, żebym poczekał na nią na
szpitalnym korytarzu, kiedy ona będzie przechodziła badania. Tak jest łatwiej,
chociaż poszedłbym tam bez względu na to, co myśli Jagoda.
***
/ Jagoda /
„Ja
to mam szczęście” – myślę, gdy przekraczam próg szpitala. Uszkodzona noga daje
mi się we znaki, a ja jestem coraz bardziej zła, że kontuzja przydarzyła mi się
w momencie, kiedy moja forma zwyżkuje, a ja byłam w trakcie jednego z
najlepszych meczów w sezonie. Chociaż… z drugiej strony takiego pecha mogła
mieć każda inna zawodniczka naszej albo przeciwnej drużyny, dlatego mam
nadzieję, że szybko z tego wyjdę. Już kilka minut później muszę skończyć
rozmyślania, bo właśnie pojawia się lekarz, który wykona prześwietlenie. Całe
badanie trwa zaledwie kilka minut, a specjalista wydaje się być zadowolony z
wyniku.
-
Panie doktorze, czy uraz jest poważny? – pytam nieco wystraszona.
- Na
szczęście to tylko skręcenie – lekarz posyła mi pokrzepiający uśmiech – myślę,
że kontuzja nie wykluczy pani na długo.
- Uff
– w moim głosie słychać wyraźną ulgę – myślałam, że będzie gorzej – również się
uśmiecham.
Podejrzewam, że przez kilka dni zostanę unieruchomiona
w jakimś stabilizatorze i najdalej za dwa tygodnie wrócę do treningów. Bardzo
się cieszę z takiego obrotu sprawy, bo nie chciałabym, żeby czekała mnie
przerwa do końca sezonu. Zwłaszcza, że wszystko idzie mi co raz lepiej, a
trener jest zadowolony z postępów, jakie zrobiłam w ostatnim czasie.
-
Wiadomo już coś? – pyta Kubiak, kiedy wychodzę z pracowni RTG.
- Tak
– znów się uśmiecham – to tylko skręcona kostka, nic poważnego.
- No
widzisz – tym razem przyjmujący obejmuje mnie ramieniem – a tak się bałaś.
„Nie było czego” – mówię do siebie w myśli, ciesząc
się, że zamieszanie tak się skończyło.
***
/
Hania /
Pisanie artykułów na stronę klubu wcale nie
przychodzi łatwo po tak długiej przerwie. Niemniej jednak cieszę się, że mogłam
wrócić i znów spełniam się zawodowo. Właśnie przygotowuję zapowiedź
zbliżającego się spotkania, gdy słyszę dzwonek do drzwi. W pierwszej chwili
jestem przekonana, że Michał nie zabrał ze sobą kluczy i teraz nie może wejść
do środka. Kiedy jednak atakujący zrywa się, żeby sprawdzić, kto nas odwiedził,
uświadamiam sobie, że zawodnicy nie mieli dziś zajęć, a ja zupełnie straciłam
poczucie czasu.
- Proszę, wejdźcie – słyszę z
korytarza.
Zupełnie
nie mam pojęcia, kto mógł nas odwiedzić. Wątpię, żeby Jagoda ze skręconą kostką
chciała się przeciążać, a mama z tatą zawsze najpierw dzwonią. Nieco zaskoczona
niespodziewaną wizytą wyłączam laptopa, kierując swoje kroki do salonu. Duże
jest moje zdziwienie, gdy widzę w salonie rodziców Michała. Przez kilka
kolejnych minut stoję, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
- Miło cię widzieć, Haniu– krępującą
ciszę przerywa pani Teresa.
- Panią również – odpowiadam,
próbując zdobyć się na uśmiech.
Mimo,
że jego tata siedzi tuż obok, nie mam w sobie tyle odwagi, żeby na niego
spojrzeć. Tak swoją drogą, nie mam
pojęcia, jak dał się namówić na to, żeby przejechać kilkadziesiąt kilometrów i
nas odwiedzić. Nie zastanawiam się jednak nad tym dłużej, ponieważ idę do
kuchni przygotować coś do picia. Z kolei Michała wysyłam do cukierni po jakieś
ciasto. Gdybym wiedziała, że ktoś do nas wpadnie zrobilibyśmy większe zakupy. A
tak zostały najwyżej krakersy na dnie szafki ze słodyczami.
- Kochana, nie fatyguj się już –
przyszła teściowa posyła mi serdeczny uśmiech.
- To żaden problem – mówię skromnie
– za chwilę przyjdzie Michał, więc będzie mógł z wami porozmawiać.
- My przyjechaliśmy do was… a
właściwie chcielibyśmy porozmawiać z tobą – tym razem głos zabrał pan Łasko –
ale masz rację, zaczekajmy na Michała.
Już
w chwilę później mój ukochany zjawia się w salonie z talerzem pełnym ciasta.
Kładzie słodkości na środku stołu, po czym siada na sofie, obejmując mnie przy
tym ramieniem. Jednocześnie spogląda na bawiącego się Arka i, śpiącą w
foteliku, Michasię.
-
Zaskoczyliście nas – atakujący również nie kryje swojego zdumienia – pewnie
mieliście jakiś powód?
- Dobrze nas znasz, synu – po twarzy
starszego z mężczyzn przemyka cień uśmiechu.
W
salonie znów zapada cisza. Jednak nie jest już tak krępująca, jak na początku.
Tylko Łasko senior opuszcza nasze lokum, jak gdyby zapomniał czegoś w
samochodzie. Wraca kilka minut później, niosąc w rękach różnego rozmiaru
paczki. Dwie z nich odłożył, dając nam do zrozumienia, że prezenty wręczy naszym
maluszkom, gdy tylko Michasia wstanie. Z kolei mojemu narzeczonemu przekazał
ciężką tubę, w którą zapakowano dobre, włoskie wino.
- Byłbym zapomniał – przyszły teść
znów opuścił salon.
Po
krótkiej chwili pojawił się z pięknym bukietem kwiatów w dłoniach. Pierwszy raz
dostrzegam na jego twarzy zakłopotanie i łapię na tym, że szuka odpowiednich
słów. Zupełnie jakby bał się, że powie coś niewłaściwego.
- Haniu – mężczyzna patrzy mi w oczy
– chciałbym cię przeprosić za wszystkie przykrości, jakie ci sprawiłem i – tym
razem spogląda na Michała – za święta, które wam zepsułem.
Obydwoje
jesteśmy zaskoczeni tym, co właśnie usłyszeliśmy. Jednak w głębi serca cieszę
się, że zostałam zaakceptowana, a przynależność do rodziny Łasko nie będzie dla
mnie przykrym obowiązkiem, czego do tej pory poważnie się obawiałam. W tej
właśnie chwili Michał postanawia, że goście zostaną u nas na noc i otwiera wino
przyniesione przez rodziców. Arek z Michasią chyba też wyczuwają co się dzieje,
bo jak na komendę zaczynają radośnie machać rączkami.
Po
całkiem miłym wieczorze spędzonym z rodzicami Michała jestem szczęśliwa, że
wreszcie mogę się położyć. Nie ukrywam, że w ciągu jednego popołudnia spadło na
mnie zbyt wiele. Niemniej jednak cieszę się, że wszystko tak się ułożyło i,
mając wsparcie rodziców, wreszcie możemy zacząć planowanie naszego ślubu.
Śmiało mogę więc powiedzieć, że poza Michałem, jestem dziś najszczęśliwszym
człowiekiem na Ziemi.
- Jestem z ciebie dumna – słyszę
jeszcze głos teściowej w sąsiednim pokoju – do końca nie miałam pewności, czy
zdobędziesz się na przeprosiny.
- Jak widać wszystko dobrze się
ułożyło – teść również jest w dobrym humorze.
Oj
tak, zdecydowanie wszystko ułożyło się lepiej, niż powinno. Z tą myślą
zasypiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz