Rozdział 32


/ Jagoda /

            Cały dzisiejszy dzień jest nieporozumieniem. Najpierw niespodziewanie zostaję wezwana na trening, którego miało nie być, a teraz dowiaduję się, że do drużyny dołączyła nowa zawodniczka, do tego przyjmująca. Z rozmów pozostałych dziewczyn można wywnioskować, że pokazała się z całkiem niezłej strony. Na pewno znalazła już uznanie w oczach sztabu szkoleniowego.
            - Pora przekazać wam informacje na temat wyjściowej szóstki na najbliższy mecz – trener zaczyna odprawę.
            - To znaczy, że są jakieś zmiany? – wśród dziewczyn widać niemałe poruszenie.
Wiktorowicz przez dłuższą chwilę nie odpowiada, jakby zastanawiał się, co nam powiedzieć. Sama rozglądam się po sali konferencyjnej, próbując odgadnąć reakcje koleżanek z zespołu. Żadna z nich nie jest zadowolona takim obrotem sprawy, ale to, czego się dowiadujemy chwilę później przechodzi nasze oczekiwania. Jakkolwiek to brzmi.
            - Dokładnie tak – widzę, że trener nie owija w bawełnę – w przyjęciu zagra Natalia, a na środku zamiast Gabi wyjdzie Paulina.
            - A gdzie miejsce dla mnie? – pytam, starając się zrozumieć sytuację.
            - Tym razem odpoczniesz – szkoleniowiec posyła mi uśmiech.
            - Ale jak to? – nadal nie rozumiem – przecież, jeśli przegramy ten mecz to leżymy!
            - Dopiero wyleczyłaś kontuzję, a ja chcę dać szansę innym.
No pięknie! Najpierw pech z tą nieszczęsną kostką, teraz tracę miejsce w wyjściowej szóstce. W tym konkretnym momencie odnoszę wrażenie, że nic gorszego nie może się już wydarzyć. Mam szczerą ochotę napisać wypowiedzenie na kolanie i zanieść je prezesowi. Powstrzymuje mnie tylko uspokajający głos przyjaciółki, która cierpliwie tłumaczy, że nowa zawodniczka też musi się wykazać. Właściwie Agata ma rację. Przecież, jeśli zepsuje kolejną zagrywkę albo przestrzeli atak, to trener w końcu straci cierpliwość i odstawi ją do kwadratu. No cóż… może nie będzie tak źle.


***


/ Micha /


            Kiedy wchodzę do szatni, od razu da się wyczuć napiętą atmosferę. Panowie, zwykle rozbawieni i strojący żarty, teraz w milczeniu przygotowywali się do wyjścia na boisko. Ja również w ciągu kilkunastu sekund przebieram się w strój meczowy i razem z resztą czekam na przyjście trenera. W końcu w szatni zjawia się Bernardi, przekazując nam ostatnie założenia.
            - Gramy agresywnie przede wszystkim na zagrywce – trener kończy swój monolog – tak, żeby nie mogli przyjąć, jasne?
            - Tak jest! – odkrzykujemy chórem, kierując się do wyjścia.
W tym momencie nie ma już odwrotu. Musimy wyjść i się rozgrzać, a potem po prostu zrobić swoje. Po wyjściu na boisko kibice witają nas gromkimi brawami. Kątem oka dostrzegam, że na trybunach nie ma nawet jednego wolnego miejsca. Pojedynki z Zaksą nie od dziś należą do ligowych klasyków, a stawka tego meczu przyciąga na halę wszystkich, którzy trzymają za nas kciuki.


***


         Zgodnie ze wskazówkami trenera od samego początku jesteśmy agresywni w zagrywce, a zespół z Kędzierzyna ma spory problem z przebiciem się przez nasz blok. Tym samym mamy na koncie dwa wygrane sety i pięć punktów przewagi w trzecim. Niestety Matteo Martino na potęgę zaczyna mylić się w polu serwisowym. Czas. Właściwie czego innego można się było spodziewać.
            - Martino, jeśli zaraz nie zaczniesz serwować jak należy, to ci łeb ukręcę – trener nie przebiera w słowach.
            - A czy tylko ja się mylę? – Przyjmujący w swoim stylu kontruje wypowiedź Lorenzo.
            - Jak chcesz, zaraz możesz stanąć w kwadracie – szkoleniowiec daje do zrozumienia, że ma dosyć wybryków podopiecznego. – Wiecie, co macie robić? – pyta jeszcze dla pewności.
            - Tak jest – odkrzykujemy, po czym wracamy do grania.
Na nasze szczęście, zawodnicy Zaksy popełniają coraz więcej błędów. Jak nie autowy atak, to serwis w siatkę. Jak nie serwis, to antenka i tak przez cały czas. My z kolei skupiliśmy się, tak bardzo jak tylko można i nim się oglądamy, mamy piłkę meczową. Tym razem wypada moja kolej na zagrywkę. Kilkukrotnie odbijam piłkę od boiska, po czym ją podrzucam. W ułamku sekundy wykonuję uderzenie i… libero nie radzi sobie z przyjęciem. Mamy złoty medal! Dla mnie szczególny, bo to pierwsze ligowe złoto w karierze.


***


/ Hania /


            Chwilę po zagrywce Michała nie mogę uwierzyć własnym oczom! Jastrzębski Węgiel wygrał decydujący mecz z ZAKSĄ i sięgnął po złoty medal Mistrzostw Polski! W hali panuje istne szaleństwo. Kibice skandują nazwę zespołu, a wolontariusze razem z pozostałą częścią obsługi starają się przygotować podium, na którym za moment odbędzie się dekoracja. Ja w tym czasie korzystam z przerwy, próbując opublikować relację z meczu i przeprowadzić krótki wywiad.
            Mija zaledwie kilka minut i obydwie drużyny wchodzą na parkiet, żeby odebrać medale. Ekipa Jastrzębskiego Węgla nie posiada się z radości, z kolei goście najchętniej poszliby już do szatni, a jeszcze chętniej wrócili do domu. Ale najpierw dekoracja. Razem z prezesem klubu podchodzę do każdego z zawodników, wieszając na szyi krążek i ściskając dłonie. Gdy podchodzę do Michała, w moim oku kręci się pojedyncza łza. Jestem nie tylko wzruszona, ale przede wszystkim szczęśliwa.
            - Gratuluję, kochanie – nie mogę powstrzymać się od szeptu, gdy zakładam medal na szyję ukochanego.
            - To wszystko dzięki tobie – odpowiada, przelotnie całując mnie w policzek.
Nie mamy czasu na dłuższą rozmowę, bo do zawodników podchodzą fani, którzy w drodze wyjątku mogą wejść na parkiet, żeby zrobić sobie zdjęcia, czy zebrać autografy. Panowie mają swoje pięć minut nie tylko dla kibiców, ale i dla mediów. W końcu na to zasłużyli.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz