/ Jagoda /
Życie w małym miasteczku nieopodal Wrocławia zaczyna wychodzić mi bokami, nosem i uszami. Mam dość spotykania na każdym kroku wścibskich sąsiadek, które nie mając co robić, na każdym kroku pilnują, co człowiek robi. A że nie jestem grzeczną dziewczynką, mają mnie na językach niemal bez przerwy. Aż się normalnie brzydnie! Że też te kobiety nie mogą zająć się własnym życiem, tylko bez przerwy spoglądają przez firanki, co się dzieje w ogrodzie sąsiadów! Zresztą mam to w głębokim poważaniu. Parę dni temu podpisałam kontrakt z bielską drużyną, co oznacza, iż muszę opuścić rodzinne strony. Uff… ale ulga. Jak tylko dowiedziałam się o tym, że zagram w Bielsku, prawie przebiłam sufit w swoim obecnym pokoju. Od razu zaczynam pakować walizki, w których mieści się właściwie cały mój dobytek w postaci ubrań, kosmetyków, no i komputera oczywiście. Z niemałym trudem dopinam ostatnią torbę, którą zawieszam na ramieniu. Ostatni raz patrzę na pokój, stanowiący niegdyś mój azyl. Teraz jednak wydaje się dziwnie pusty i opuszczony. Jakbym odebrała mu duszę. Szybko odsuwam od siebie te myśli i schodzę na dół, by pożegnać moją poczciwą mamę. Widzę, że ma w oczach łzy. Uśmiecham się do niej pokrzepiająco, po czym całuję w policzek i kieruję do wyjścia.
- Uważaj na siebie – słyszę, zanim zdążam się ewakuować.
- Pewnie, mamuś – odpowiadam, choć wolę tego uniknąć – zadzwonię jak dojadę.
- Szerokiej drogi – życzy mi jeszcze – a ja posyłam jej ostatni uśmiech.
O tak! Wreszcie jestem wolna! Wolna od męczących sąsiadek, czepiającej się, ale poczciwej mamy i nudnej wsi. Zwyczajnie nie posiadam się z radości, że wyjeżdżam i wreszcie się rozwinę. Bo bycie przyjmującą nie wystarczy. Trzeba mieć jeszcze warunki do treningu.
***
Do Jastrzębia udaje mi się dojechać jeszcze przed wieczorem. Oczywiście nie obeszło się bez podróży do Katowic, gdyż miasto, w którym chcę się zatrzymać nie posiada stacji PKP. No, ale mniejsza o to. Zmęczona docieram do dzielnicy oddalonej od centrum o parę kilometrów i jestem coraz bardziej wyczerpana. Już mam zmierzać do hotelu, gdy nagle uświadamiam sobie, że w bloku usytuowanym nieopodal parku mieszka Michał. Oświecona, zupełnie, jakbym odkryła Amerykę skręcam w uliczkę prowadzącą do lokum wujka. Chociaż nie powinnam, nie mogę się powstrzymać od zaszczycenia go swoją obecnością. Po krótkim spacerze ulicami miasta, jestem już na miejscu. Korzystam z tego, że drzwi do klatki schodowej są otwarte i z trudem wdrapuję się na trzecie piętro. Dysząc ciężko, daję sobie chwilę oddechu, po której naciskam dzwonek. Chwilę zajmuje, zanim siatkarz pojawia się w holu i mi otwiera. W pierwszej chwili wydaje mi się, że wujcio zobaczył ducha. No cóż, ja lubię składać niezapowiedziane wizyty i trudno mi się od tego powstrzymać.
- Jagoda, co Ty tu robisz?
- Wprowadzam się – oznajmiam, po czym wchodzę do wnętrza mieszkania.
Stawiam swoje bagaże w holu, po czym idę w głąb, rozglądając się na wszystkie strony. Hmm… Ładnie tu. Widać, wujcio ma gust. A zawsze myślałam, że to tylko zajęty siatkówką olbrzym. Pozory mylą. Czasem nawet bardzo. Rozglądając się w dalszym ciągu, dochodzę do salonu. Bez jakiegokolwiek pytania w stylu „ mogę usiąść?” rozwalam się na kanapie, wygodnie wykładając nogi na niewielki stolik.
***
/ Hania /
Kolejny dzień wydaje mi się monotonny, a przede wszystkim stracony. Wolę mieć synka w domu i zajmować się codziennymi sprawami. A tutaj? Tutaj nie mogę zrobić nic! Najbardziej irytuje mnie ta bezczynność, zwłaszcza, gdy synka nie ma przy mnie, bo ciągle zabierają go na jakieś badania. A to pobierają krew, innym razem starannie osłuchują jego maleńkie płuca, bo przecież z ich zapaleniem tutaj trafił. Ja tymczasem snuję się po korytarzach jak duch i nie docierają do mnie żadne żarty poznanych na oddziale matek. Również teraz leżę w swoim łóżku, odwrócona twarzą do okna i myślę, co dzieje się z moim synkiem. Na pewno nic złego, ale nie mogę zająć myśli niczym innym. Wtem słyszę, że ktoś wchodzi do Sali. Jestem w niej sama, więc od razu wyłapuję zakłócające ciszę odgłosy. Wiedziona jakimś dziwnym uczuciem przewracam się na drugi bok, po czym powoli wstaję. Poniekąd jestem zaskoczona, ale też szczęśliwa, że wreszcie widzę mojego szkraba, którego nie było tutaj zaledwie kilka godzin. Z uśmiechem odbieram go od młodej położnej, odruchowo przytulając.
- Z małym wszystko w porządku – mówi – myślę, że do końca tygodnia Arek powinien być już w domu.
- Tak szybko?! – nie wierzę własnym uszom – to świetna wiadomość!
- My też się cieszymy, że Aruś jest taki dzielny.
- Nie mógł się poddać – odpowiadam, wkładając synka do łóżeczka.
Położna kwituje moją wypowiedź krótkim uśmiechem, po czym wychodzi zostawiając mnie samą. Właściwie nie samą, bo z synkiem, który po tylu badaniach zasnął i nie dawał się obudzić nawet do karmienia. Tak właściwie po raz pierwszy od dłuższego czasu śpi prawdziwym, głębokim snem, co samo za siebie mówi, że teraz może być tylko lepiej.
***
/ Michał /
Nie no! Tego kabaretu jeszcze nie grali! Żeby córeczka mojej kochanej siostry zwaliła mi się na głowę w najmniej odpowiednim momencie! Akurat jak miałem zrelaksować się po treningu! Momentalnie trzęsie mną ze złości, jednak odsuwam od siebie nie potrzebne myśli i z zaparzoną herbatą wracam do salonu. I tu przechodzę kolejne rozczarowanie. Jagoda, zamiast usiąść jak cywilizowany człowiek, musi rozwalić się nogami na stole. Kryjąc swoje zdenerwowanie zdejmuję jej śmierdzące stopy z blatu, na którym tuż przed chwilą postawiłem herbatę. Sam natomiast siadam na kanapie, biorąc w dłonie swój kubek.
- We Wrocławiu, z tego co wiem, jest klub siatkarski – zaczynam dość nie poradnie tę rozmowę.
- Ale dostałam propozycję z Bielska i ją przyjęłam – odpowiada z nutą ironii w głosie.
- To ja mam nadzieję, że nie będziesz siedzieć mi na głowie – rewanżuję się podobnym tonem.
- Oj nie wiem, nie wiem – słyszę i mam ochotę ją wysłać z powrotem do Oławy.
To, że jest bezczelna i nie widzi nic poza imprezami, wiedziałem od dawna, ale że jest tak bezczelna jeszcze nie. Swoją drogą dziwię się Anastazji, jak mogła z nią wytrzymać tyle czasu pod jednym dachem. Teraz ona ma spokój, a ja muszę się męczyć z jej córką. Już wolałbym spędzić dzień na opiece nad Arkiem i z Hanią, niż z nią. No, ale cóż… rodziny się niestety nie wybiera.
--------------------------------------------
Cóż... Rozdział wydaje mi się nijaki, ale dedykowany Baby V za setny wpis na blogu:*:)
Biedny Michał :(
OdpowiedzUsuń