Rozdział 3


/Hania /


           
            Pobyt w szpitalu zaczyna mi się dłużyć niemiłosiernie. Najchętniej opuściłabym jego mury wraz z Arkiem, którego stan jest coraz lepszy i mam nadzieję, że niedługo wyjdzie z tego paskudztwa. Jednak lekarz od paru dni zwleka z decyzją o wyjściu. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego? Ale skoro wolą go jeszcze zostawić, to nie będę negowała decyzji specjalistów. Widać, tak musi być, a ja nie mam na to wpływu. Leżę właśnie w swoim łóżku i wpatruję się w okno, gdy do Sali wchodzi młoda położna. Zagląda ostrożnie do łóżeczek wszystkich dzieci i uśmiecha się do, śpiących lub nie, dziewczyn, z którymi dzielę salę. W pewnej chwili znajduje się obok mojego miejsca. Odwracam się, patrząc, jak mierzy małemu temperaturę. Przez chwilę przyglądam się zajętej pracą siostrze, a  na moją twarz wychodzi uśmiech. W duchu cieszę się, że nie zabrałam tak chorego synka do domu. Przyznaję też rację Michałowi, który przekonał mnie, iż sama sobie nie poradzę. Bo nie byłoby mi łatwo.
            - I jak się pani czuje? – pyta siostra, okrywając Arka kocykiem.
            - W porządku, dziękuję – odpowiadam – żałuję tylko, że nie mogę być już z synkiem w domu.
            - Myślę, że nie długo lekarz wypisze Arka – odrzeka – bardzo dzielnie walczy.
            - Może mama miała na to wpływ… - nie mogę się powstrzymać od tego komentarza.
            - Na pewno – położna również się uśmiecha – jakkolwiek lekarz będzie chciał wykonać jeszcze kilka badań.
            - A… a… ale jakich badań? – moja mina momentalnie rzednie – przecież wszystko już w porządku.
            - Proszę się nie martwić – czuję jej pokrzepiający uścisk – to tylko rutynowe badania.
To, że badania są rutynowe i zapewne nie wyjdą poza zakres podstawowych, wcale nie napawa mnie optymizmem. Wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że znowu dzieje się coś niedobrego, ale nikt nie chce mi powiedzieć, żebym nie zaczęła się zamartwiać. Nie mam jednak siły o tym myśleć. Wypierając z głowy wszystkie myśli powiązane z leczeniem synka, bardzo ostrożnie podchodzę do, stojącego obok mojego, łóżeczka. Nie budząc go, biorę na ręce i, kierując się w stronę okna, delikatnie kołyszę. Jak na miasto całkiem ładne widoki rozciągają się z okna szpitalnego pokoju. Chociaż nie ma tutaj nic poza drzewami, czuję jak ten szum i zieleń mnie uspokajają. Jednak na mojego synka najzwyczajniej w świecie to nie działa. Jak na komendę zaczyna płakać, czegoś się domagając.






***


Michał /




            Czasem wolę grać w drużynie ze spokojnymi, zmierzającymi ku emeryturze, zawodnikami. Bo to, co wyczyniają ci wariaci przechodzi ludzkie pojęcie. Po cichu liczę na to, że wchodząc do szatni spokojnie się przebiorę i wysłucham zaleceń trenera, ale nie. Jak tylko staję w progu, słyszę rozmowy przebranych już chłopaków. Jednak to tylko połowa biedy. Gdy tylko wchodzę w głąb pomieszczenia, dochodzą do mnie odgłosy kłótni Bartmana i Kubiaka. No tak, ci dwaj nie znają innego sposobu na rozmowę.
            - Michał! – nagle obok mnie staje kruszyna – Zibi zniszczył mi skarpety!
            - Że co, proszę?! – odzywa się sam zainteresowany.
            - Mam dziury w skarpetach, a to wszystko przez niego! – zwraca się do mnie, robiąc oczy kota ze Shreka.
Przez dłuższą chwilę nic nie mówię, kręcąc z politowaniem głową. No po prostu, gdybym mógł, to już dawno bym się roześmiał. Teraz jednak kręcę z politowaniem głową i usiłuję się przebrać. Jednak Misiek skutecznie mi to uniemożliwia, ciągle marudząc.
            - Weź sobie parę ode mnie i dajże mi wreszcie spokój! – krzyczę, nieco poirytowany dziecinnym zachowaniem przyjmującego.
On jednak nie odpowiada, wyszukując w mojej torbie parę skarpet, które pasują również do jego stóp, po czym siada na podłodze i zaczyna je wkładać. Tymczasem ja i Zbyszek, wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia, które oznaczają: „ Misiek to duży dzieciak” i czekamy na przyjście trenera, który już niebawem zaczyna wykładać nam swoją taktykę na pokonanie ZAKSY.




***


            Przez połowę drugiego seta mam ochotę zabić Vinhedo. Czy on do ciężkiej cholery nie ma innych zawodników na boisku poza mną? Albo jest tak głupi, albo ślepy i potrzebuje białej laski! Przecież on mnie zajedzie szybciej niż myśli! Kretyn jeden! Przecież zwykły kibic wie, że dostanę piłkę na skrzydle, a co dopiero blokujący! Po raz wtóry piłka zostaje wysłana do mnie, a ja po raz wtóry muszę ją zaatakować. Niestety zostaję niemile rozczarowany, gdyż wyrasta przede mną blok Zagumnego, Czarnowskiego i Rozuiera. Nie mogę zrobić już nic. Muszę uderzyć w dłonie środkowego, który szczelnie zamyka mi prostą. Nic więc dziwnego, że piłka ląduje w narożniku boiska. Chociaż… z drugiej strony jesteśmy o pięć oczek do przodu, także nie grozi nam strata prowadzenia, zwłaszcza, że Bontje właśnie serwuje asa, kończącego partię. No cóż… został nam jeszcze i aż jeden set. Schodzimy na przerwę, po której pełni optymizmu ponownie wbiegamy na parkiet. A ja… Ja mam szczerą ochotę udusić Brazylijczyka, który posyła do mnie piłkę za piłką. I weź tu człowieku graj na pełnych obrotach! Sam sobie się nie dziwię, że po powrocie do domu odcinam się od świata i oglądam filmy przez cała noc.





***


Jestem zadowolony, że spotkanie kończy się zwycięstwem Jastrzębskiego, który nie pozwala przyjezdnym urwać ani jednego seta. Jednak w nie małe osłupienie wprawia mnie decyzja arbitrów, którzy zdecydowali się wręczyć mi statuetkę dla najlepszego zawodnika meczu. Na mojej twarzy maluje się zdziwienie, ale także radość. Swoją drogą wybaczam nawet Rafie, że wysyłał do mnie piłki, jak wściekły. Na dobrą sprawę opłaciło się. W chwilę po odebraniu statuetki zostaję poproszony przez redaktorów Polsatu o wywiad. Dzierżąc w dłoni mosiężną figurkę, staję przed kamerą, przed którą odpowiadam na kolejne pytania. A jest ich nie mało.
            - Na koniec: powiedz Michał, czy cieszy cię, zdobycie statuetki? –
            - Nawet bardzo. Cieszę się, że jestem doceniany przez sędziów, a MVP dedykuję pewnemu bardzo dzielnemu maluszkowi. Arek, zdrowiej szybko – mówię na zakończenie, po czym kieruję się do szatni, w której, pełni euforii koledzy cieszą się pierwszą w sezonie wygraną. I ja się cieszę. Jednak myślami jestem przy Hani i Arku. Podczas meczu nie było na to zupełnie czasu. Lecz teraz, pomimo zmęczenia chcę być przy niej, bo czuję, że ciężko będzie jej dać radę i może mieć momenty zwątpienia. Na moment odsuwam od siebie te myśli, dając sobie czas na spakowanie torby. Szybko wieszam ją na ramieniu, po czym wychodzę przed halę, gdzie czeka tłum fanów, oczekujących zdjęć i autografów, co tylko cieszy. Aż chce się grać dla tych stojących przed halą kibiców, fanów, może i tylko tych, którym zależy wyłącznie na zdjęciu. Ale bez nich nie jestem siatkarzem i nie atakuję tak jak dziś. Bez nich nic nie było możliwe. A tymczasem wracam do domu napełniony optymizmem i zapałem do jutrzejszego treningu, choć teraz jedynym moim marzeniem jest  łóżko.




***



Hania /



           
            Odkąd Arka zabrali na zwyczajowe badania, osowiała snuję się po szpitalnych korytarzach. Nie mając przy sobie synka ciężko mi znaleźć sobie jakiekolwiek miejsce i zająć się czymkolwiek. Nie mówię już o tym, że nie mam ochoty oglądać meczu siatkówki, co w pracy jest na porządku dziennym, zwłaszcza gdy muszę zasiąść na sektorze dla prasy. Teraz jednak nie chcę myśleć o życiu zawodowym. Na raz czuję ogromne zmęczenie. Idę więc do Sali, w której reszta moich sąsiadek właśnie skończyła oglądać spotkanie miejscowej drużyny. Lecz nie dane mi jest spokojnie się położyć, gdyż zajmująca obok mnie łóżko, Aga podbiega i prosi bym spojrzała w telewizor.
            - To nie jest ten siatkarz, co cię ostatnio odwiedził? – pyta, rumieniąc się przy tym.
            - Yyy… nie… nie… wiem… - odrzekam zmieszana.
            - No zobacz! – do rozmowy włącza się Marysia – poznaję przecież ten akcent!
Rzeczywiście, na ekranie małego umieszczonego pod sufitem telewizora, widniał uśmiechnięty Michał, który trzymał w dłoni jakąś figurkę. Na raz słyszę jego słowa:
            - Nawet bardzo. Cieszę się, że jestem doceniany przez sędziów, a MVP dedykuję pewnemu bardzo dzielnemu maluszkowi. Arek, zdrowiej szybko.
Nie mogę. Po prostu nie mogę uwierzyć własnym uszom. Ten człowiek ma wielkie serce, choć wcale tego nie musi robić. A jednak… swoją drogą, dlaczego właśnie mi pomaga?




------------------------------------
Witam!
Oddaję w Wasze ręce kolejny rozdział, mam nadzieję, że się spodoba.:)
Zapraszam również wszystkich na powstałego niedawno wywiadera, na którym postaram się odpowiedzieć na Wasze pytania, tudzież rozwiać wątpliwości.  Pozdrawiam i do następnego :*:)

1 komentarz: