/ Michał /
Wchodzę do domu , czując, że mój żołądek domaga się pożywienia. Niebotycznie zmęczony rzucam w korytarzu swoją torbę i od razu kieruję swoje kroki w stronę kuchni. Nie rozglądając się nawet po pomieszczeniu, od razu otwieram lodówkę. Z myślą zrobienia sobie kanapek zżeram do wnętrza mojej chłodziarki. Jednakże już na wstępie doznaję niemiłego rozczarowania. Na półce stoi co najwyżej butelka wody, a w skrzynce przeznaczonej na warzywa leżą najwyżej dwie cytryny. Paranoja po prostu! Jak zwykle temu leniowi pod tytułem Jagoda nie chciało się wyjść do sklepu! Co ona jadła, tego nie wiedzą najstarsi górale, ale chyba przez ten czas, jak mnie nie było piła samą wodę i wsuwała cytryny. No cóż. Jej wybór. Aczkolwiek ja nie zamierzam głodować. Nieco wkurzony i, w dalszym ciągu głodny, wsunąłem do kieszeni kurtki portfel a także kluczyki do samochodu. Z prędkością światła zbiegłem na dół, gdzie na parkingu stał klubowy Nissan. Czym prędzej zwalniam blokady z zamków i zajmuję miejsce za kierownicą. Z piskiem opon ruszam w stronę jednej z miejscowych galerii, by zrobić zapasy na najbliższy tydzień.
***
Zakupy nie są moją specjalnością, dlatego wrzucam do koszyka najpotrzebniejsze rzeczy i kieruję się do kasy. Jako, że chcę zapełnić w znacznym stopniu swoją lodówkę, kupuję produkty w sporych ilościach. Obładowany torbami wracam do samochodu, który tym razem mknie w stronę osiedla. Jadę drogą, która biegnie tuż obok szpitala. Nie mogę wyjść ze zdumienia, gdy widzę sunący w stronę gmachu samochód Hani. Pewnie znowu coś złego stało się maleństwu. Ze złymi przeczuciami kieruję pojazd w tę samą stronę. Stawiam go na jakimś wolnym miejscu i od razu biegnę na Izbę Przyjęć. Tak jak przypuszczałem, na jednym z krzeseł siedzi przerażona Hania. Od razu podchodzę do niej i chcę położyć dłoń na jej ramieniu. Ona jednak ją odtrąca, choć nigdy tego nie robiła.
- Zostaw mnie – mówi oschłym głosem.
- A… ale… Hania… - dukam zbity z tropu.
- Nie rozumiesz po polsku?! – jej głos robi się coraz bardziej jadowity.
- No właśnie nie wiem, o co ci chodzi – odpowiadam z szczerością.
- To się dowiedz! – mówi nieco głośniej – lepiej idź zabawiać swoją lalę!
- Jaką lalę? – nie dowierzam temu, co słyszę – O czym ty, Hania, mówisz?
- Młodą, wysportowaną i bez dziecka – odpiera – spadaj już!
Czuję się zdezorientowany słowami młodej mamy. Zupełnie nie mam pojęcia, o czym mówi. Tym razem nie zostaję z nią w szpitalu, by miała wsparcie podczas stawiania diagnozy chłopcu. Ze spuszczoną głową opuszczam budynek szpitala i wracam do samochodu. Czuję wzbierający w środku gniew. Tylko na co ja jestem zły? Wsiadając do pojazdu, opieram głowę o kierownicę. W mojej głowie kotłują się różne myśli. Wciąż nie rozumiem, o czym mówiła Hania przed kilkoma minutami. Jak zawsze, zamiast być szczęśliwym muszę patrzeć, jak wszystko się wali.
***
/ Jagoda /
Sobotnie popołudnie mija mi na przygotowaniach na kolejną imprezy. Dziewczyny postanowiły wyciągnąć mnie na kolejną imprezę, a ja nie potrafiłam im odmówić. Ciągle mówią, iż jestem smutna i powinnam się rozerwać. Smutna to ja może nie jestem, ale dobrą rozrywką też nie pogardzę. Zresztą ostatni wieczór filmowy był wręcz świetny i spędziłam go w świetnym towarzystwie, co teraz chciałam powtórzyć. Teraz przyozdabiam różem swoje policzki i wrzucam na siebie kurtkę. W chwilę później zbiegam na dół, gdzie czekają na mnie Agata i Gabrysia. Razem z nimi kieruję się w stronę centrum, gdzie mieści się jeden z klubów, w którym dziś zamierzamy się bawić. Droga mija nam na luźnych rozmowach, przepełnionych żartami. Uśmiechnięte doszłyśmy na miejsce, gdzie od razu dostrzegłam stojących przed lokalem chłopaków.
- Ładnie wyglądasz – słyszę komplement, padający z ust Briana.
- Dzięki – odpowiadam.
- Reszta dziewczyn też jest niczego sobie – do rozmowy włącza się Malinowski.
- Nie praw tyle komplementów, bo się zarumienię – odrzekła Agata.
- No dobra – mówi młody atakujący – może wejdziemy już do środka? Zimno jakoś…
- To idziemy – po ulicy rozlega się chóralna odpowiedź naszej ekipy.
Jeszcze bardziej rozluźnieni wchodzimy do środka. Zajmujemy jeden ze stolików, a męska część towarzystwa od razu kieruje się po alkohol. Brian jako jedyny zostaje, chcąc dotrzymać nam towarzystwa. Ściślej mówiąc chciał dotrzymać towarzystwa mi i trochę pogawędzić. Jest mi to nawet na rękę, bo już od pierwszego spotkania nawiązała się między nami jakaś więź. Może przyjaźń? Nie mam zielonego pojęcia. Nie jest mi również dane się nad tym zastanowić, gdyż przy stoliku pojawiają się panowie, podając nam przy okazji szklanki z drinkami. Wypijamy pierwszą porcję, po czym rozgrywający porywa mnie na parkiet. Czuję się świetnie w jego towarzystwie i nie chcę, żeby ta noc w ogóle dobiegła końca.
***
/ Hania /
Pojawienie się Michała na szpitalnym korytarzu tylko mnie zdenerwowało. I tak najadłam się już stresu z powodu Arka, a on dolewa jeszcze oliwy do ognia. Nie rozumiem, jak on może mieć czelność się tutaj pojawiać! Najpierw zabawia się z inną, a później udaje niewiniątko i chce pomóc mi przy małym! Bardziej fałszywego człowieka nie znam! Ach, nie będę sobie strzępiła języka przez takiego kretyna. Moje rozmyślania zostają przerwane przez pielęgniarkę, która wzywa mnie do gabinetu. Wyrzucam z głowy wszystkie, dotyczące Michała, myśli. Teraz liczy się tylko Aruś i jego zdrowie. Nie mam pojęcia, co będzie, jak okaże się, że to znowu zapalenie płuc. Jednakże mam zupełnie inne przeczucia. Napawana optymizmem zajmuję miejsce naprzeciw biurka, po czym rozbieram moje maleństwo. Po krótkiej chwili kładę go na specjalnym stanowisku, umożliwiając lekarce badania. Kobieta dość długo osłuchuje płuca Arka. I chociaż to tylko chwila, ja mam wrażenie, iż badanie trwa całą wieczność. Wreszcie kobieta pozwala mi ubrać synka i ułożyć go w samochodowym foteliku. Mały przez chwilę macha swoimi rączkami, po czym odpływa w głęboki sen. Patrzę na niego z troską i odnoszę wrażenie, że nie ma tutaj nikogo oprócz nas. Ten stan przerywa chrząknięcie pani doktor. Rzucam na synka ostatnie spojrzenie, po czym mój wzrok zatrzymuje się na kobiecie.
- Proszę się nie martwić – lekarka stara się mnie uspokoić.
- Jak mam się nie przejmować? – odpowiadam – nie chcę, żeby mój synek został na oddziale.
- Spokojnie – ponownie słyszę jej głos – Arkowi nic nie jest.
- Jak to? – nadal nie dowierzam słowom kobiety.
- Zwyczajnie – uśmiecha się – nie ma potrzeby, żeby zostawiać chłopca w szpitalu.
- To znaczy, że nie wróciło zapalenie płuc? – pytam zaskoczona.
- Na szczęście nie – odpiera spokojnie.
- W takim razie, co spowodowało temperaturę?
- To naprawdę nic poważnego. Skończyło się tylko…
Rozmowę przerywa dźwięk stojącego na biurku telefonu. Widocznie pani doktor ma jakąś pilną sprawę. Wyjaśnienia dotyczące mojego synka muszą więc zaczekać. Znowu mam wrażenie, że spędzam w gabinecie całą wieczność. Powoli zaczynam się denerwować. No, ale cóż. Cierpliwość jest cnotą królów.
-----------------------------------------------
Oddaję w Wasze ręce ostatni rozdział napisany przed moim wyjazdem, a jednocześnie pierwszy napisany na moim komputerze, który wrócił do mnie przed wczoraj po naprawie. Kolejna notka pojawi się tutaj już 16.08. Przykro mi, że aż tyle będziecie musiały czekać. Tę notkę chciałabym zadedykować ayem, w podziękowaniu za 300 wpis. Pozdrawiam i do następnego:*
Pięknie przerwany rozdział w najciekawszym momencie ach Marzenko Ty umiesz stopniować emocje(przypomniałam sobie ten rozdział bo tez już go czytałam we wakacje ale nie pamiętałam). ;)
OdpowiedzUsuńUmiesz trzymać w napięciu Marzena :)
OdpowiedzUsuń