Rozdział 11


Michał /


 Cieszę się, że droga do Olsztyna właśnie dobiega końca. Kierowca parkuje nasz pojazd, a ja z ulgą wychodzę na zewnątrz. Toć to, co się działo przez całą drogę, przechodzi ludzkie pojęcie. Dlatego do hali kieruję się z uczuciem ulgi. Jednak nie trwa ono długo, gdyż zaraz po mnie do szatni wchodzi Bartman i spółka. Staram się nie zwracać na nich uwagi. Odwracam się więc w drugą stronę i próbuję włożyć na siebie meczowy strój. Lecz nawet na tak prostej czynności nie pozwolą się skupić. Zachowują się jak dzieci. Normalnie gorzej, niż ustawa przewiduje.
 - Thorton, jeleniu! – naraz słyszę Rafę -  możesz oddać mi nakolanniki?!
 - Namaluj i wytnij – odkrzykuje drugi rozgrywający.
 - Puknij ty się, jeleniu jeden – odpowiada kolega z Brazylii.
 - Uspokoić się, obydwaj! – do akcji włącza się Bartman.
 - Jak będziemy chcieli! – odkrzykują obydwoje jednocześnie.
Nie ma nawet sensu, żebym komentował zachowanie moich kolegów. Jakkolwiek tego typu sytuacje są na porządku dziennym: jeden ma podziurawione skarpetki, drugiemu brakuje w torbie dezodorantu, a trzeci maluje i wycina nakolanniki. Ja wiem, że przyjechałem tutaj z niesamowitym entuzjazmem, ale ci geniusze umieją zepsuć wszystko. Czasem pragnę jedynie, żeby zaszyć się we własnym mieszkaniu z słuchawkami w uszach i mieć od wszystkich święty spokój. Normalnie, aż mi się marzy powrót do domu.


***


Hania /


 Z ulgą stwierdzam, że mój dzień w pracy właśnie dobiega końca. Sprawdzam więc, czy wyłączyłam komputer i układam przygotowane na najbliższy mecz informacje prasowe. Wkładając płaszcz, omiatam wzrokiem całe pomieszczenie. Lubię w nim pracować, ale gdy pomyślę sobie o moim maleństwie, rzuciłabym dla niego wszystko. Również dzisiaj jestem z tego powodu bardzo niecierpliwa. Sprawdzam jeszcze, czy niczego nie zapomniałam, po czym opuszczam miejsce pracy. Niczym na skrzydłach biegnę do samochodu. Rzucam na siedzeniu pasażera laptopa oraz torebkę. Czym prędzej odpalam silnik i mknę jastrzębskimi ulicami. Po około pięciu minutach dojeżdżam do, położonego na krańcach miasta, osiedla koleżanki. Jako, że godziny pracy moje i Aldony nie pokrywają się, pomaga mi w opiece nad Arkiem. Dzisiaj również ratuje mnie z trudnej sytuacji. Równie dobrze mogłam zabrać małego na halę, jednak mojemu pracodawcy nie uśmiecha się, by w moim gabinecie był mój synek. Gasząc silnik, odpycham od siebie mało przyjemne myśli. Wrzucam swoje rzeczy  na tylne siedzenie, po czym zamykam pojazd. Z uśmiechem na twarzy kieruję się w stronę klatki schodowej, w której znajduje się mieszkanie Aldony i jej narzeczonego. Uśmiechnięta pukam do drzwi i niemal od razu słyszę, iż zostają otworzone.
 - Wcześnie dziś skończyłaś – wita mnie koleżanka.
 - Udało mi się poskładać wszystkie informacje, więc nie było sensu dłużej tam siedzieć – odpowiadam, kierując się do salonu.
 - Co racja, to racja – kwituje krótko Aldona.
 - Gdzie jest mały? – pytam nieco z niecierpliwiona.
 - Tutaj – koleżanka wskazuje mi sofę, na której śpi mały.
Z czułością spoglądam na mojego synka. Podchodzę do niego cicho i delikatnie wkładam kurtkę i buciki. Po krótkiej chwili na jego główkę trafia ciepła czapeczka, a ja wkładam mojego chłopczyka do samochodowego fotelika. Udaje mi się jeszcze okryć go kocykiem, po czym żegnam się z Aldoną. O wiele spokojniejsza wracam do samochodu, który tym razem mknie w stronę osiedla na którym mieszkam.


***


W niedługim czasie razem z Arkiem dojeżdżam do domu. Bez większych problemów wdrapuję się na ostatnie piętro bloku, po czym zaczynam szukanie kluczy. Jak zawsze, nie mam zielonego pojęcia, gdzie je włożyłam. Mija więc kilka minut, nim wsuwam jeden z nich do zamka, co pozwala mi otworzyć drzwi. Nieco zdyszana zrzucam z siebie płaszcz, po czym kieruję kroki do pokoju synka. Układam chłopca na, stojącej w pomieszczeniu, kanapie. Szybko pozbawiam go kurtki i reszty ubranek. Gdy zdejmuję z jego główki czapeczkę, moja dłoń niepostrzeżenie dotyka maleńkiego czółka. Arek znowu ma temperaturę! Na mojej twarzy szybko maluje się przerażenie. Strach odbiera mi na moment zdolność racjonalnego myślenia. Jednak płacz maleństwa szybko stawia mnie do pionu. Nie zastanawiając się długo, ponownie ubieram synkowi zrzucone przed chwilą ubranka i wkładam go do samochodowego fotelika. Z prędkością światła zbiega na dół, gdzie w pośpiechu łapię swoją torebkę. W momencie, gdy zamykam drzwi swojego lokum, kieruję kroki ku mieszkaniu Michała. Pukam z duszą na ramieniu.
- Zastałam Michała? – pytam, gdy widzę w progu młodą kobietę.
- Przykro mi – odpowiada – Michał jest w Olsztynie – a stało się coś?
- Ta… ta… tak… -czuję, jak w moich oczach zbierają się łzy – Arek znowu ma temperaturę.
- Niestety, nie mogę pani pomóc – kobieta robi zbolałą minę. 
- Trudno – po moim policzku spływa łza – jakoś sobie poradzę.
- Naprawdę, bardzo mi przykro – słyszę, kiedy biegnę po schodach.
Jak się sypie, to się sypie wszystko, a Michał jest jednym wielkim draniem! Nie rozumiem, jak mógł pomagać mi, zabawiając się na boku z inną. W ogóle nie potrafię tego zrozumieć. Z tą dręczącą mnie myślą zbiegam do samochodu, gdzie szybko zapinam Arkowy fotelik i mknę. Mknę przed siebie…


----------------------------------

Oddaję w Wasze ręce kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba. Pozdrawiam:*


2 komentarze:

  1. Nadrabiam zaległości wakacyjne,ten rozdział akurat czytałam ale teraz go sobie przypomniałam jeszcze raz.Jest świetny,czytam dalej zaraz! Pozdrowionka;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Faceci !
    A już myślałam,że będą razem :(

    OdpowiedzUsuń