Rozdział 1


Hania /



            Czuję się tak, jakby ktoś uderzył mnie obuchem w głowę. Nie mogę uwierzyć w to, że Arek złapał najbardziej paskudne, ze wszystkich możliwych, zapalenie płuc. A czyja to wina?! Oczywiście jego wspaniały tatuś zostawił go nieokrytego w łóżeczku i zrobił w mieszkaniu przeciąg! Aż się w głowie nie mieści, jak można być tak nieodpowiedzialnym! Mogę dalej besztać go w duchu, robiąc sobie wyrzuty, że zostawiłam synka z tym idiotą, jednak moje rozmyślania zostają przerwane przez, siedzącą naprzeciwko mnie, lekarkę.
- Chłopiec powinien zostać w szpitalu – mówi, notując coś w dokumentach.
- A… ale… ja nie mogę go tutaj zostawić – dukam, ocierając płynące do oczu łzy.
- Proszę się nie martwić – odpiera, przerywając pisanie – pani syn będzie tutaj pod dobrą opieką.
- Nie może tutaj zostać – odpowiadam stanowczo, niespodziewanie dla samej siebie.
- Będzie lepiej dla dziecka, jeśli zostanie – lekarka próbuje mnie przekonać.
- Nie zgadzam się! – stanowczy głos przeradza się w krzyk.
Nie pamiętam, żeby w ostatnim czasie poza Radkiem ktoś mnie tak zdenerwował. Bez słowa podnoszę się z krzesła, na którym siedzę i opuszczam pomieszczenie. Gdy tylko znajduję się na korytarzu, głośno wzdycham, a po chwili wybucham, nie dającym się powstrzymać, płaczem. Czuję też, jak ulatują ze mnie wszystkie siły. Zrezygnowana i nieco oklapła kieruję się w stronę ustawionych pod ścianą krzeseł. Na jednym z nich kładę fotelik ze śpiącym synem, na drugim sama siadam, po czym ukrywam twarz w dłoniach. Nie hamuję już płynących łez, nie staram się także tłumić wydobywającego się z gardła szlochu. Już chyba więcej się zawalić nie może! Najpierw muszę wyjechać z rodzinnego miasta, teraz okazuje się, że mój chłopczyk jest chory! Nie no, cud, miód i malina! W pewnym momencie czuję, że ktoś zajmuje sobie miejsce obok. Początkowo myślę, iż jest to czekający na swoją kolej pacjent. Lecz gdy unoszę swoje zapłakane oczy, nie mogę ukryć zdumienia, które skutecznie maskuje całe moje rozgoryczenie i żal, a bijący od niego spokój sprawia, że pogrzebuję wszystko to, co czułam jeszcze przed chwilą.
            - Co się stało? – pyta po chwili milczenia.
            - Chcą zostawić Arka w szpitalu – odpowiadam łamiącym się głosem – ale nie pozwalam na to.
            - Czemu nie chcesz pozwolić pomóc maleństwu?
            - Ależ chcę. Wolę tylko, żeby zdrowiał w domu.
            - W domu nie będzie miał fachowej opieki.
Ma rację, cholerną rację. I choć wolę mieć swoje maleństwo w domu, dociera do mnie, że nie jestem w stanie zapewnić mu takiej opieki, która pozwoli mu wrócić do zdrowia. Mięknę pod wpływem jego spokojnego, tudzież rzeczowego tonu, a także spojrzenia. Bez słowa podnoszę się i kieruję swoje kroki w stronę dyżurki, a za mną idzie mężczyzna, któremu nie odpłacę się do końca życia. Nie wiem, po co to robi, dlaczego tak bardzo zależy mu na pomocy i jak najszybszym przyjęciu mojego maleństwa na oddział. Przecież w ogóle mnie nie zna! A jednak robi wszystko, żebym miała nadzieję na szybki powrót Arka do zdrowia.


 ***


Nie wiem, w jaki sposób znalazłam się w swoim mieszkaniu. Nie pamiętam też, żebym kładła się na kanapie i okrywała kocem. Ktoś musiał pomóc mi dostać się tutaj, jak również się położyć. Przecieram oczy i rozglądam się po salonie. Panuje w nim przeraźliwa cisza. W pierwszej chwili nie mam pojęcia, czym ona jest spowodowana. Jednak bardzo szybko orientuję się, w czym tkwi przyczyna owej ciszy. Brakuje tutaj mojego małego, chorego chłopczyka, który być może śpi teraz w szpitalnej Sali, ale nie tylko jego. Gdy odnajduję leżącą na stoliku kartkę z informacją, że wrócił do siepie, łapię się na tym, iż wiele dałabym za to, żeby tutaj był. Siedział tuż obok, obejmował ramieniem i uspokajał tym anielskim głosem. Jednak jestem sama w czterech ścianach i powoli zaczynam wariować w tej nieznośniej ciszy. Jest ona przeraźliwa do tego stopnia, że robię coś, do czego nie powinnam się posunąć. Lecz kiedy naciskam zielony klawisz w swoim telefonie i słyszę sygnał połączenia, wiem, że jest już zwyczajnie za późno i muszę stawić czoła temu wezwaniu.

 ***



-Radek? Z tej strony Hania. Dzwonię, żeby Ci powiedzieć, jak urządziłeś swojego synka. - mówię z nadzieją, że choć raz okaże ludzkie uczucia.

-Mojego synka?! Ty chyba na głowę upadłaś! Nie mam dziecka! -  jak zawsze nie potrafi reagować inaczej.
-To chyba ty masz problemy z pamięcią! - z moich ust także wydobywa się krzyk – a może jesz za dużo masła, sklerotyku?! Już nie pamiętasz, jak zaciągnąłeś mnie do łóżka, jak byłam w ciąży i szukałam sobie pracy i mieszkania?! - niczym karabin wyrzucam z siebie te słowa.
-Nie pamiętam i nie chcę pamiętać! - „odpowiada”.
-Ty draniu! - mówiąc to, zaczynam płakać – chociaż raz zainteresowałbyś się własnym synem!
-Ha ha ha! Ale ty naiwna jesteś. W życiu nie wezmę tego bachora na ręce! Brzydzę się Wami!
-I nic cię nie obchodzi, że gorączka prawie go zabiła, że kaszel udusił i że lekarz zdiagnozował zapalenie płuc?!
-Bujaj się mała!


---------------------------------------------------------------

Witam!
Przepraszam, że tak długo mnie nie było, no ale cóż, wszystko idzie swoją drogą. Mnie rozdział się nie podoba, uważam, że jest kiepski, ale nie mnie to oceniać. Jeszcze raz proszę, żeby wszyscy zainteresowani informacją wpisali się na odpowiednią podstronę podaną w Menu bloga. Pozdrawiam i do zobaczenia niebawem!;*;)

3 komentarze:

  1. A mnie się spodobał ten rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. świetnie : )

    OdpowiedzUsuń
  3. Nic, tylko kamieniem w głowę.! No co za człowiek.!
    Ja chyba bym zwariowała na jej miejscu.;/
    Pozdrawiam~Ann

    OdpowiedzUsuń