/ Hania /
Nie dostrzegam, kiedy Michałowi udaje się zaparkować na parkingu nieopodal bloku, w którym mieszkamy. Przezcałą drogę jestem w swoistym letargu. Z transu udaje mi się wyrwać dopiero, gdy atakujący wyłącza silnik i otwiera drzwi od strony pasażera, pomagając mi wysiąść. Uśmiecham się do niego z wdzięcznością, by po chwili odebrać z jego ręki samochodowy fotelik, w którym wciąż śpi mój kochany, wychudzony synek. Wiem, że to on woli zabrać bagaż i Arka. Ja natomiast czuję, iż byłabym nie wporządku, obarczając go tymi wszystkimi ciężarami. Tak nie można. Dlatego to ja niosę synka, gdy pokonujemy drogę z parkingu do klatki schodowej, a później poschodach. Mija kilka minut, nim docieramy na miejsce. Wkrótce stoję przed drzwiami, szukając klucza. Zupełnie nie pamiętam, gdzie go włożyłam. Zmuszona więc jestem przeszukać wszystkie zakamarki mojej, wcale nie małej, torebki. Jednakpo dłuższej chwili udaje mi się odszukać zgubę. Otwieram, więc obydwa zamki, poczym gramolę się do środka. Wciąż dzierżę w dłoni nosidełko ze śpiącym maleństwem. Michał natomiast wnosi do mieszkania torbę. Nasze spojrzenia spotykają się na chwilę. Siatkarz nic nie mówi, zupełnie, jakby się nad czymśzastanawiał. Dopiero po chwili udaje mu się dobyć głosu, który jest wciąż takanielsko spokojny i uspokajający.
- Może pomogę ci przy Arku? – Pyta,nie wiadomo nawet kiedy.
- Doceniam twoją troskę. –Odpowiadam. – Jakkolwiek chciałabym dzisiaj pobyć sama.
- Rozumiem. – Jego głos brzmi trochę smutno.
- Nie gniewaj się Michaś. Muszę poprostu odpocząć po tym całym szpitalu.
- Nie opowiadaj głupot. – Odpiera,nikle się uśmiechając.
Wchwilę później tonę w jego mocnym, ale także bezpiecznym uścisku. Jest mi takdobrze, że mogłabym zostać w nim o wiele dłużej. Wiem jednak, iż nie mogę. Ktoś musi zająć się Arkiem. Mały i tak jest wyczerpany, a leżąc w samochodowymfoteliku na pewno się nie wyśpi. Wyswobadzam się więc z uścisku siatkarza.Posyłam mu ciepły uśmiech i staram się wejść z synkiem w głąb mieszkania. On jednak przyciąga mnie do siebie. Na krótką chwilę tonę w jego silnych ramionach. Opieram głowę na klatce piersiowej atakującego, jednocześnie wdychając zapach jego cudownych perfum. Tymczasem Michał składa delikatny pocałunek na moim czole. Jestem mile zaskoczona, jednakże nie daję tego posobie poznać. Robię dwa kroki do tyłu i jeszcze raz się uśmiecham.
- Dzięki, Michał. – Mówię, a w moim głosie słychać zmęczenie.
- Nie ma sprawy. – Odrzeka, po czymwychodzi na korytarz. – Ale jakbyś czegoś potrzebowała, to wiesz, gdzie mnieszukać.
- Jasne. – Jeszcze raz się uśmiecham.
***
Cisza, która nastaje po wyjściuMichała daje mi poczucie ulgi. Jest zupełnie inna, niż ta, nastająca wszpitalnej Sali, gdy wszystkie pacjentki wychodziły z dziećmi na zewnątrz, bo chciały mieć chwilę dla siebie i bliskich. Na ogół byłam wtedy sama, zaczytana w jedną z otrzymanych powieści. Bywały również takie dni, że żadna z nich niemiała ochoty na rozmowy ze mną. Trochę mnie to denerwowało, ale cóż. Prosić sięnie będę. Zresztą, po opuszczeniu szpitala nasze drogi się rozchodzą. No więcpo co? Właśnie. Nie ma to najmniejszego sensu. Po dłuższym czasie wypieram zgłowy związane ze szpitalem wspomnienia. To najkoszmarniejszy okres życia mojego i synka, o którym nie chcę już myśleć. Zostawiając w holu bagaż, kierujęsię z Arkiem do jego pokoiku. Wyjmuję go z fotelika, po czym układam na przeznaczonejdo przewijania macie. Wyswobadzam z jego uścisku maskotkę, którą na momentkładę na parapecie okiennym. Jednak nie jest to dobry pomysł, gdyż Arek zaczyna płakać jak na komendę. Lecz to nie są łzy cierpienia, jakie już przeszedł wswoim krótkim życiu, a mi ciężko manewrować jego wychudzonymi rączkami. Dosyć szybko radzę sobie z rozebraniem go z ubranek i zmianą pieluchy. W chwili, gdy wkładam mu, przeznaczoną do spania, koszulkę, jego kwilenie milknie. Ponowniesięgam po maskotkę, którą podarował mu w szpitalu siatkarz. Mój kochany malecnatychmiast przestaje płakać i wtula swoją buźkę w wypchany brzuszek pluszaka.Z ulgą kładę go do łóżeczka. Sama zaś siadam obok i nucę jedną z jegoulubionych kołysanek. W krótce mojemu słońcu udaje się zasnąć, a ja wiem, żebędzie to dla niego spokojna i pełna odpoczynku noc.
***
/ Raphael /
Po dziurki w nosie mam męczących treningów! A biegania przez pół godziny bez wytchnienia to już szczególnie! Zresztą… dzisiaj wcale nie jest lepiej. Trener wścieka się na nas nie wiadomoza co i dokłada nam ćwiczeń. Zwłaszcza, jak coś jest zrobione nie dokładnie.Nie wiem, co wstąpiło w tego gościa. W sumie nie chcę wiedzieć. Kiedy zajęcia dobiegają końca, czuję ulgę. Z prędkością światła biegnę do szatni, gdzie zrzucam z siebie strój do treningu i biegnę pod prysznic. Robię to, zanim doszatni wejdzie reszta chłopaków z Bartmanem na czele. Ten, jak wejdzie do łazienki, nie wie najczęściej kiedy skończyć. A my tu wszyscy zapuszczamykorzenie i kwitniemy. Nie trzeba jednak długo czekać, aż zjawią się wszyscy. Zawyjątkiem Łasko, rzecz jasna. W ostatnich dniach w ogóle go tu nie ma. Całymi dniami przesiaduje w szpitalu, u tej dziennikarki. Co on w niej widzi? Toć tozwykła, niespecjalna dziewczyna, do tego samotna matka. Ale nasz poczciwy Michałek nie da sobie powiedzieć, że to nie jest dziewczyna dla niego.
- Kubiak, idioto! – Naraz słyszę krzyk Bartmana.
- Co znowu?!
- Musiałeś przywłaszczyć sobie mój dezodorant?! – Oj, Zbysiu się wkurza, nie ma co.
- Chyba ci już na mózg padło, panie kapitanie! – Kubiak też jest nerwowy.
- A może ty masz halucynacje?!
Muszęprzyznać, że mam całkiem niezły ubaw, gdy słucham po treningach kłótni dwóch przyjmujących. Zawsze chodzi o jakąś pierdołę i sprzeczka nie ma najmniejszego sensu. Ja natomiast po dziesięciu minutach kończę prysznic. Wracam do szatni,gdzie bez słowa się przebieram. Jednak milczenia nie udaje się zachować dość długo, gdyż przysiada się Bartek. Ma niesamowicie tajemniczą minę. I choćbymchciał, nie mogę jej rozszyfrować. No za Chiny ludowe!
- Coś ty taki tajemniczy? – Pytam,wkładając koszulkę.
- Tajemniczy? – Środkowy powtarza niczym echo. – Zdaje ci się.
- Nie sądzę. – Brzmi moja odpowiedź.– Coś jest na rzeczy.
- Może tak, może nie… - Kumpel próbuje trzymać mnie w niepewności.
- No mówże! – odpowiadam nie najgorszą angielszyzną.
- Nerwy do konserwy. – Bartek się domnie uśmiecha. – Organizujemy z Łukaszem wieczór filmowy i chcieliśmy cięzaprosić.
- Jakiś konkretny termin już macie?– z moich ust wydobywa się pytanie.
- Owszem. – Wtrąca Polański. – Jutrowieczorem.
- Dobra. – mówię już spokojniej. –To, co widzimy się jutro?
- Pewnie! – odrzekają jednocześnie,bijąc piątki na pożegnanie.
Niewiem, czemu zgadzam się na ich zakręcone propozycje. Równie dobrze mogęposiedzieć w domu i obejrzeć coś we własnym zakresie. Chociaż… Jakbym miał znosić tego podrywacza i żartownisia, to wolę posiedzieć z chłopakami. Brian jest dużym dzieckiem i ciągle mu w głowie kawały. A wychodzą one czasem bokami.Nie mówię już o tym, że bywają gorsze, niż kłótnie połowy drużyny razemwziętej. Jednak po paru minutach nawet ich kłótnia ustaje. Ubierają się i wychodzą. Ja również wpycham do torby rzeczy i po chwili siedzę już wswoim klubowym samochodzie. To teraz moja konsola i nic więcej mi do szczęścianie potrzeba.
----------------------------------------
No cóż, rozdział wydaje mi się nie specjalny, jakkolwiek mam nadzieję, że Wam się spodoba. Już w kolejnych postaram się rozkręcić akcję i napisać coś ciekawego. Pozdrawiam!:*
Bardzo ciekawie się zapowiada,czekam na jakiś zwrot akcji :)
OdpowiedzUsuń