/ Jagoda /
Mieszkanie wujka jest całkiem przestrzenne i mam w nim całkiem dużo swobody. Tutaj wszystko różni się od domu w Oławie, a co ważniejsze, nikt nie sterczy rano nade mną, żebym z łaski swojej podniosła tyłek z łóżka, na co niekoniecznie zawsze miałam ochotę. I pomyśleć, że Michał to brat mojej matki – spokojnej, ale nieco nerwowej i zabieganej kobiety. On chyba nie wie, co to są nerwy i wychowywanie dziecka. Na pewno nie! Teraz jednak, wychodząc z łóżka, przestaję myśleć o codzienności mojego wujcia. Zostawiam kanapę w nieładzie, po czym podchodzę do torby, w której czym prędzej zaczynam szperać. Wyjmuję z niej niedbale wrzucone klubowe spodnie i jakąś koszulkę. Tak, od wczoraj jestem pełnoprawną przyjmującą BKS-u Bielsko-Biała, a na wczorajszym treningu otrzymałam zestaw ubrań, ochraniacze oraz buty. Przewieszając odzież przez ramię, kieruję się do łazienki. Jest na szczęście wolna. Leżą w niej tylko rozrzucone rzeczy wujka, który, jak się okazuje, jest dość nierozgarniętym facetem. Spycham więc wszystko w jeden kąt, przystępując do typowych porannych czynności, jakimi w moim przypadku są prysznic, a także cały arsenał innych zabiegów. Gdy staję w kabinie i odkręcam przyjemnie ciepłą wodę, zatracam się całkowicie. W przypływie odprężenia zapominam o wszystkim, co miałam dziś do zrobienia, czyli sprzątnięciu kuchni, zrobieniu porządku w salonie… Wujcio jest trochę nie rozgarnięty, ale bałagan mogłam znaleźć tylko w łazience i jego sypialni zostawiony w pospiechu. O porządek w kuchni i salonie dba. A raczej się stara. Dziś miałam to zrobić ja, jednak, szczerze mówiąc, w ogóle mi się nie chce. Dlatego też siedzę teraz w najlepsze pod prysznicem i wesoło podśpiewuję. Nie zauważam więc jego powrotu. Zapewne szuka mnie po mieszkaniu, jak ma w zwyczaju. Lecz nie zamierzam mu niczego ułatwiać. Dopiero, gdy słyszy, dobiegający z łazienki szum wody, domyśla się, gdzie obecnie przebywam. Na szczęście nie wszczyna wrzasków. Jakkolwiek to tylko cisza przed burzą, która zacznie się, kiedy opuszczę mury pomieszczenia. Spowalniając wszystko do maksimum, niechętnie zakręcam wodę i sięgam po gruby puchaty ręcznik. Paroma zwinnymi ruchami osuszam szczupłe ciało, po czym wskakuję w przygotowany strój. Myję jeszcze zęby, upinam także włosy. Ostatnie spojrzenie w lustro. „ Może być” – myślę sobie, wychodząc. Zaglądam jeszcze do siebie i dopiero, kiedy słyszę nawoływanie dochodzące z kuchni pojawiam się w pomieszczeniu.
***
- Chyba cię o coś prosiłem – mówi, bębniąc palcami w blat stołu.
- No, ale mi się nie chciało – odpowiadam lekceważąco.
- Jak to ci się nie chciało?! – wybucha nagle – pozwalam ci u siebie mieszkać, więc mam prawo czegoś wymagać!
- A ja nie muszę ci się podporządkowywać – mówię, sięgając po jabłko – moim ojcem nie jesteś!
- Ale kumplem też nie!
- A ja nie jestem służącą – po tych słowach odgryzam kolejny kęs.
- Chyba nie tak cię Nastka wychowała!
- Nie twoja sprawa! Siedziałeś we Włoszech, więc nawet nie wiesz, co się u mnie działo! – krzyczę, coraz bardziej poirytowana – lepiej idź ze swoim Kumplem na spacer!
- Może jakiś szacunek?!
- Chciałbyś!
***
No cóż… od tej strony go nie znałam. Zawsze wydawał mi się spokojnym i wesołym człowiekiem, dzięki któremu pokochałam siatkówkę. Dziś jednak ani mi się śni dziękować za cokolwiek, czy też odnosić się z szacunkiem. Trzeba było na mnie wrzeszczeć?! No nie! A już najgorsze jest to, że czepia się mamy, nie mając pojęcia o tym, co działo się w Polsce, podczas, gdy dziadek wychował go w słonecznej Italii, gdzie siatkówka stoi na wysokim poziomie. Co prawda mama czasem mnie denerwuje albo robi coś nie po mojej myśli. Lecz uważam, że wychowała mnie najlepiej, jak tylko mogła i dała z siebie wszystko. Dlatego nie będę miała szacunku do kogoś, kto zarzuca jej złe wychowanie mnie! Nawet, jeśli to jej ukochany braciszek! Nie i tyle! Jak zejdzie z tonu, to może pogadamy o jakimś szacunku. Na pewno nie teraz.
***
/ Hania /
Nafaszerowana kilogramami tabletek na uspokojenie siedzę teraz przy moim dzielnym chłopczyku, który wciąż przebywa na oddziale intensywnej terapii. Jego stan niby się poprawia, jakkolwiek ciężko mi znaleźć wiarę w zapewnienia lekarzy, którzy przychodzą tutaj kilka razy dziennie z napomnieniami, że nie powinnam siedzieć przy Arku, bo ma wypoczywać , i robią mu tysiące najróżniejszych badań. Ja jednak nie mogę postąpić inaczej, nie umiem, nie chcę. Moje miejsce jest przy synku, który pomimo że dopiero od miesiąca jest ze mną na świecie, a już tak wiele przeszedł. Jednakże to nie jego wina. Moje maleństwo nie ma na to wpływu, jacy ludzie go otaczają. Cóż… pomyliłam się, sądząc, iż jego ojciec będzie tym odpowiednim. Nic bardziej mylnego. Choć jak sobie myślę, że mogłoby nie być ze mną tak wspaniałego człowieczka, pęka mi serce. Nie planowałam swojej ciąży, ale teraz nie umiem także odtrącić tej małej, niewinnej istotki, tak niesamowicie dzielnej. Wpatruję się w malutką postać. Klatka piersiowa maleństwa unosi się i miarowo opada, co oznacza, że Aruś śpi, a jego życiu nic nie zagraża. Przez moją twarz przemyka nikły uśmiech, cień nadziei. Zaczynam myśleć, iż wszystko się ułoży, choć nie będzie to łatwe. Ale muszę dać radę. Dla Michała, dla Arka, dla siebie. Bez nich moje życie straci sesns. Będzie gorzej niż źle, a mi pozostanie powiesić się na suchej gałęzi. Mam jednak wokół siebie wspaniałych ludzi, dla których nie warto rzucać tego, co najcenniejsze.
- Musi pani wrócić na salę – nagle słyszę obok siebie dyżurującą położną.
- Ale… ale… chciałabym zostać przy synku – odpowiadam powoli, aczkolwiek spokojnie.
- Proszę się nie martwić – uśmiecha się do mnie – chłopiec jest na najlepszej drodze do zdrowia.
- A… a ta ostatnia sytuacja?
- Chłopiec ma szczęście, że jego mama jest tak mądra – odpiera położna, kładąc mi rękę na ramieniu – gdyby nie to, że pani tak szybko zareagowała, inaczej mógł już nie żyć.
Na sam dźwięk tak niewinnie wypowiedzianych słów czuję, jak oblewa mnie zimy pot. Ramiona niemal natychmiast pokrywają się gęsią skórką, a moim ciałem zaczynają wstrząsać delikatne dreszcze. To chyba znak, że leki tracą swe uzdrawiające właściwości. Czuję się nagle oklapła, niezdolna do życia, a moje siły są już na wyczerpaniu i coraz trudniej było mi nad Arkiem czuwać. Spoglądając na położną nabrałam nagle dziwnego przekonania, że nic mu się tutaj nie stanie, a noc będzie chwilą wytchnienia dla tak wątłego, tudzież zmęczonego ciałka. Rzucam w stronę łóżeczka ostatnie spojrzenie. Obejmuję dłonią jego maleńką rączkę. Szepczę również kilka słów otuchy, które mimo snu, pewnie słyszy. Najchętniej bym go przytuliła, ukołysała w swoich smukłych ramionach. Jednak skutecznie uniemożliwia mi to aparatura, do której mały jest podłączony. Małe wątłe ciałko wygląda tak, jakby ten cały sprzęt go pochłaniał, zamiast uratować! Uff… na całe szczęście to tylko złudzenie. Zdążam się jeszcze pochylić nad łóżeczkiem i z czułością ucałować go w czoło. W tym czasie siostra zajrzała do innych małych pacjentów i na powrót była przy mnie. Spojrzała na mnie wyrozumiale i czekała. Czekała spokojnie, bez nerwów nie poganiała.
- Przyjdę jutro synku – mówię jeszcze, po czym kieruję swoje kroki do pokoju, w którym stoi moje łóżko.
***
/ Michał /
Jej bezczelność przekroczyła jakiekolwiek istniejące granice! O ile takowe można wytypować. Bo o ile się nie mylę to nie. No cóż… Jestem rozczarowany jej zachowaniem, a przede wszystkim stosunkiem, jaki ma do innych ludzi. Ja rozumiem, że mogło jej się nie chcieć, ale żeby się od razu kłócić, to już spore przegięcie, co pozostawiam bez komentarza. Gdy tylko Jagoda znika w swoim tymczasowym lokum, narzucam na siebie leżącą w holu bluzę. Gwiżdżę na Kumpla, który nie zważając na naszą kłótnię, posłusznie przybiega i pozwala zapiąć sobie do obroży smycz. Nie trwa to przesadnie długo, dlatego też po dwóch minutach jestem gotowy do spaceru z moim owczarkiem.
- Będę za dwie godziny! – krzyczę, po czym szybkim krokiem kieruję się do pobliskiego parku.
Jednakże to nie jest jedyny cel mojego wyjścia. Kiedy znajduję się w sporej odległości od mieszkania i kończę okrążać miejscowy park, wyjmuję ze swojej kieszeni telefon. Szukam w nim numeru Roba, a po chwili jesteśmy umówieni na piwko w jego przytulnym mieszkaniu. No cóż… Nie ma to, jak odpowiednia motywacja do spaceru i spotkania z kumplem. Jagoda nawet się przydaje, ot co!
------------------------------------------
Napisany trochę na spontan, ale mam nadzieję, że się spodoba :))
kolejny świetny rozdział.
OdpowiedzUsuń