Rozdział 1

/ Kubi /


            Chociaż od zakończenia, nieudanych dla nas, Igrzysk minęło już trochę czasu, nadal nie mogę sobie wybaczyć tego, że nawaliłem w tym ostatnim spotkaniu. Ktoś mógłby powiedzieć mi, że grał cały zespół, ale przecież statystyki nie kłamią. Moje przyjęcie zupełnie się wtedy posypało, a ataki wyglądały jeszcze gorzej. Na samo wspomnienie tego meczu robi mi się niewyobrażalnie smutno. Szybko odpycham więc od siebie nieprzyjemne myśli. Jednak zła energia nadal we mnie tkwi. Aby się jej pozbyć postanawiam pójść pobiegać. W okamgnieniu ubieram się w odpowiedni strój, by w chwilę później przygotować się do wyjścia.
            - Gdzie idziesz, Michaś? – w drzwiach naszej sypialni pojawia się Jagoda.
            - Pobiegać – uśmiecham się niezauważalnie – może masz ochotę dołączyć?
            - Z miłą chęcią – ukochana całuje mnie w policzek – ale niestety nie mogę. Umówiłam się z Agatą na małe zakupy.
Muszę przyznać, iż po cichu miałem nadzieję na towarzystwo mojej dziewczyny. Jednak zakupy są dla niej ważniejsze. Zresztą, dla której kobiety są one bez znaczenia? Wzdycham ciężko, zamykając drzwiczki szafki ze sportowymi ubraniami. Składam delikatny pocałunek na czole Jagody, po czym biorę klucze z kuchennego stołu. Nim udaje mi się obejrzeć, jestem już w parku. Miarowym krokiem raz po raz okrążam znajome ścieżki. Nigdzie się nie spieszę, więc pozwalam, aby ciepły, letni wiatr opływał moje ciało.
            Po kilkunastu minutach równomiernego biegu postanawiam zatrzymać się przy jednej z parkowych ławek na krótką rozgrzewkę. Z niemałą przyjemnością wykonuję kolejne ćwiczenia. Seria skłonów, a potem skrętów pomaga mi pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, które przywołały wspomnienia z Londynu.  Jednak każde kolejne ćwiczenie zaczyna sprawiać mi trudność. Coraz ciężej jest mi oddychać. Ponadto ogólne zmęczenie bierze nade mną górę. Wiem, że coś jest nie tak, jak powinno, lecz ignoruję objawy. Zamiast dać sobie czas na odpoczynek, zabieram się za wykonanie kolejnego ćwiczenia. Nagle przed moimi oczyma pojawiają się mroczki. Zaczyna mi się również kręcić w głowie. Staram się przytrzymać oparcia ławki, przy której stoję, jednak zawroty są już bardzo silne. Mam wrażenie, że wszystko wokół mnie wiruje z niesamowicie dużą prędkością. Nie wiem już, co się dzieje! W chwilę później czuję, jak ogarnia mnie nieprzenikniona ciemność. Chyba upadam…  Nagle nie widzę już nic.
            - Proszę pana! – słyszę głos jakiegoś człowieka – proszę pana!
Jak przez mgłę dociera do mnie fakt, iż ktoś, kto mnie znalazł, próbuje mnie ocucić. Także przez mgłę czuję tępy ból z tyłu głowy. Co się stało? Miałem jakiś wypadek? Przez moją głowę przewija się tysiące myśli. Chciałbym wiedzieć, co wydarzyło się przed momentem, jednak nie potrafię nic sobie przypomnieć. Pomimo chwilowego przebłysku świadomości w głowie nadal mam pustkę. Poza tym znów ogarnia mnie ta błoga ciemność, jakbym zapadł w spokojny sen…


***



/ Michał /


            Zostałem w naszym mieszkaniu całkiem sam. No, może nie zupełnie. Hania i Arek śpią u góry, a ja się tutaj nudzę. Snuję się po dolnej kondygnacji naszego mieszkania, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Kiedy kolejny raz wchodzę do kuchni, wpada mi do głowy pewien pomysł. W ostatnim czasie w ogóle nie dbałem o to, czym odżywia się moja ukochana, więc chcę to zmienić. Sam również zjadłbym coś zgoła innego, aniżeli dania podrzucane nam przez Jagodę. Rozleniwiliśmy się, bez dwóch zdań. Hania jest właściwie usprawiedliwiona z racji na stan, w jakim się znajduje, ale ja powinienem dostać solidną reprymendę. Śmiejąc się do samego siebie wstawiam wodę na makaron, a później zabieram się za przygotowanie sosu spaghetti, którego przepis znam tylko ja. W tym celu zakładam na siebie kucharski fartuszek, a później biorę „narzędzia”. Starannie łączę ze sobą wszystkie składniki, które przysmażam z największą uwagą. Kucharz ze mnie taki, jak z mojego brata matematyk, więc nie chcę nic schrzanić. Wtem po kuchni rozchodzi się swąd spalenizny. Rozglądam się więc po pomieszczeniu i zaglądam do wszystkich garnków. O cholera jasna! Spaliłem makaron! Brawo, Michale! – ganię w duchu samego siebie. Chciałem, żeby wszystko wyszło dobrze, a tu taka klapa! Muszę wszystko zaczynać od początku. Dopiero po upływie określonego czasu, który poświęciłem na ponowne przygotowanie, wszystko jest już gotowe. Mmm… pachnie tak pięknie, że od razu na myśl przywodzi mi piękne Włochy. Miejsce, gdzie praktycznie się wychowałem.
            - Co tak pachnie, kochanie? – w progu kuchni pojawia się Hania.
            - Obiadek dla ciebie – odpowiadam, całując ją w czoło.
Na całe szczęście udaje mi się pozbyć smrodu, który wydobył się ze spalonego makaronu i zatuszować dowody zbrodni. Hania miałaby niezły ubaw, gdyby dowiedziała się, jaki ze mnie kucharz. Dopiero miałaby powody, aby odwiedzać moją siostrzenicę w celu opróżnienia lodówki jej i Kubiaka. Śmiejąc się z siebie w duchu, nakładam potrawę na talerze. Młoda mama cierpliwie czeka, aż nakryję do stołu. Gdy stawiam na nim parujące spaghetti daję jej znak, aby zajęła miejsce. Mam szczerą nadzieję, że to, co udaje mi się przyrządzić jest co najmniej zjadliwe. Blondynka ochoczo siada na swoim krześle i zabiera się za jedzenie. Aż miło patrzeć, jak dopisuje jej apetyt. W końcu to nic dziwnego, przecież teraz Hania musi najeść się nie tylko po to, aby zaspokoić swoje potrzeby. Musi jeszcze dokarmić Michalinkę, która już niebawem pojawi się na świecie!
            - Przepyszne, misiu – słyszę po zakończonym posiłku.
            - Cieszę się, że smakowało – odpowiadam, ponownie ją całując.
Chociaż nie chce mi się sprzątać, po zakończonym obiedzie wkładam wszystkie naczynia do zmywarki. Wśród nich znajduje się także garnek po spalonym makaronie. Na samą myśl o tym uśmiecham się pod nosem, kontynuując sprzątanie. Gdy kuchnia lśni, kieruję się na górę, aby sprawdzić co dzieje się u małego Arka. Jak się okazuje, chłopiec nie śpi, tylko leży w swoim łóżeczku, wesoło gaworząc. Tuż obok główki leży jego ulubiona pluszowa maskota, którą otrzymał jeszcze, kiedy zmagał się z ciężką chorobą. Jednak wraz z Hanią staramy się nie myśleć o tym, co malec przeszedł do tej pory, więc czym prędzej odpycham od siebie nieprzyjazne myśli. Wyjmuję maluszka z jego łóżeczka, po czym ubieram go w jego ulubioną koszulkę oraz krótkie spodenki. Na stópki wsuwam maleńkie buciki, a na główkę czapeczkę. Podaję jeszcze Arkowi jego maskotkę, po czym schodzimy na dół.
            - Kochanie, może przejdziesz się z nami na spacer? – pytam z uśmiechem.
            - Wiesz, że chętnie? – ukochana wstaje, po czym całuje delikatnie moje usta.
Młoda mama odbiera ode mnie nasze maleństwo, po czy kieruje się w stronę drzwi wejściowych z naszego mieszkania. Wiem, że będzie czekała na ławce przed klatką schodową. Ja tymczasem jeszcze się przebieram i zabieram z gabinetu Hani aparat fotograficzny. Do tej pory nie było okazji na takie spacery, więc postaram się teraz wszystko nadrobić i w jakiś sposób uwiecznić dwie, najbliższe mojemu sercu, osoby. Zresztą, Hania wygląda tak cudownie, że nie sposób tego nie zrobić. W pewnej chwili moje myśli zostają przerwane przez dźwięk telefonu.
            - Słucham? – mówię po nawiązaniu połączenia.
            - Długo mamy tu na ciebie czekać? – w słuchawce słyszę głos Hani.
            - Już schodzę – uśmiecham się do telefonu, kończąc.
Po skończonej rozmowie sprzęt ląduje w kieszeni moich spodni. Torbę z aparatem wieszam natomiast na ramieniu, po czym biorę klucze od pomieszczenia, w którym trzyma się rowery i temu podobne pierdoły. Wydobywam z niego wózek małego Arka, do którego Hania natychmiast wkłada chłopca. Malec raz po raz wymachuje swoimi rączkami i wesoło gaworzy. Z uśmiechem na twarzach obserwujemy zdrowego, rosnącego maluszka, ciesząc się, że teraz możemy wyjść na spacer w piękny letni dzień.
            - Myślałam, że cię wcięło – Hania zagaja rozmowę.
            - Ależ skąd, kochanie – całuję ją – próbowałem się tylko przebrać i znaleźć aparat.
            - Aparat? – moja ukochana jest zdziwiona – po co ci aparat?
            - Żeby uwiecznić dwie najcenniejsze dla mnie osoby – uśmiecham się szeroko.


***


/ Hania /


            Wolnym krokiem przemierzamy żwirowe ścieżki parku, w którego sąsiedztwie mieszkamy. Mały Arek wciąż wesoło gaworzy i macha swoimi szczupłymi rączkami. Kiedy patrzę na synka, robi mi się ciepło na sercu. Nienarodzona jeszcze Michalinka chyba wyczuwa, co się dzieje, bo znów zaczyna kopać. Nie czuję się tym zdenerwowana. Na ogół troszkę irytuje mnie gimnastyka dziewczynki, ale nie chcę psuć sobie tych cudownych chwil z najwspanialszymi facetami na całym świecie.
            - Milczysz, kochanie – Michał przerywa panującą wśród nas ciszę.
            - Przepraszam – mówię nieco skruszona – zamyśliłam się.
            - Nad czym tak dumasz? – siatkarz zadaje mi to pytanie.
            - Nad niczym – posyłam mu uśmiech.
W chwilę później wspinam się na palce, składając na jego policzku delikatny, a zarazem czuły pocałunek. Moje słońce uśmiecha się i obejmuje mnie czule. Po chwili miarowego spaceru zajmujemy sobie miejsce na jednej z ławek w parkowej scenerii. Michał sięga do zamieszczonego pod wózkiem malca koszyka i wyjmuje z niego znajomą torbę. W kilka sekund później przed oczyma miga mi obiektyw miśkowej lustrzanki.
            - O nie – z moich ust wydobywa się cichy śmiech.
            - Tak, tak – odpiera, wymierzając we mnie obiektyw.
No i zaczęło się! Jak już udało się Miśkowi wyjąć aparat, to już nie da mi spokoju. Z anioła, którego poznałam przed niespełna rokiem zmienia się w fotografa – sadystę. Co rusz każe zmieniać mi pozycje i robi mi zdjęcia w najmniej odpowiednich momentach. Chociaż na początku jestem przeciwna, po kilku zdjęciach bawię się całkiem dobrze. Arkowi także podoba się ta zabawa. Bardzo delikatnie podrzucam go w górę, czy robię samolot. Malec śmieje się w głos, a dla mnie i Michała to naprawdę ogromna radość. Dawno już nie słyszeliśmy tak radosnego śmiechu naszego największego skarbu.
            - Koniec tego dobrego – mówię rozbawiona.
            - Kochanie, jeszcze jedno zdjęcie – atakujący robi maślane oczka.
            - Niech będzie – odpieram tajemniczo – ale teraz to ty będziesz pozował.
            - Ja?! – Michał jest szczerze zdziwiony.
            - Nie, Kubiak z Jagodą się tutaj teleportują – jego mina na te słowa jest bezcenna.
W chwilę później Michał wyjmuje z moich rąk małego Arka. Wkłada chłopca do huśtawki przeznaczonej dla dzieci takich, jak on, po czym wychyla głowę zza jednego z łańcuchów podtrzymujących siedzisko. Raz po raz robi głupie miny. Kiedy maluszek ma już dość, siatkarz wyjmuje go i sadza na piasku. Podaję im foremki, po czym wspólnie zaczynają budować ogromy zamek. Co prawda jest to tylko góra piasku, ale cieszę się, że mój kochany maluszek zainteresował się czymś na dłużej.
            - Michał – zwracam się do mężczyzny – weźmiesz go na kolana?
            - Dla ciebie wszystko, ślicznotko – odpiera, ustawiając się z malcem do fotki.
Już mam wykonać ostatnie zdjęcie, gdy nad naszymi głowami przetacza się cichy grzmot. W chwilę później niebo gwałtownie się ściemnia. Wzmaga się również wiatr, a z nieba spadają pierwsze krople letniego deszczu. Czym prędzej wkładam malca do wózka, nad którym sterowanie przejmuje Michał. Szybkim krokiem staramy się dojść do naszego miejsca zamieszkania. Jednak, gdy mamy przed sobą ostatnie metry, ulewa rozpoczyna się na dobre. Deszcz leje, niczym z cebra.
            - No to ładnie! – jestem skrajnie zirytowana.
            - Nie marudź, tylko pędź na górę – atakujący wydaje mi komendę.
Już bez gadania biorę malca i wędruję na górę. Z niewielkiej torebki wyjmuję klucz, którym otwieram drzwi naszego lokum. Nim zdążam wejść do pokoju mojego chłopczyka, aby go przebrać, w mieszkaniu zjawia się Michał. Przemoczony tak samo, jak i my, bierze ode mnie niespokojne dzieciątko, które z czułością zaczyna przebierać. Korzystam więc z okazji i idę wziąć prysznic. Po paru minutach udaje mi się wrócić do nich wrócić.
            - Kocham cię, skarbie – mówię, całując atakującego w policzek.

13 komentarzy:

  1. Biedny Kubi :C Oby wyszedł szybko z tego, oby nic mu nie było :C A Łasko pozytywnie zaskakuje, nie spodziewałabym się ;o Czekam na rozwój wydarzeń :) :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Łasiczka jest poprostu ideałem, nie tylko siatkarzem ideałem ale także mężczyzną żeby nie napisać człowiekiem:). Taki facet to skarb i Hania musi o niego dbać, chuchać na niego i dmuchać. Widać, że Michał bardzo zaangażował się w rolę ojca i pokochał Arka jak własne dziecko. Wygląda nam, że ze wzajemnością. Dzidziuś może się czuć bezpieczny w jego ramionach!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie no, co z Michałem? Czekam na rozwój wydarzeń! :)
    http://siatkowka-okiem-kibica.blogspot.com/ ZAPRASZAM! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję,że Kruszynie nic nie będzie ;)
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i przepraszam,że nie mogłaś się mnie doprosić o przeczytanie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Łasko - fotograf- sadysta? ahahahaha :D dobreeee.
    Uwielbiam te opowiadanie, tak trzymać! Mam nadzieję, że Kubiakowi się nic nie stało. Oby to nic poważnego.

    OdpowiedzUsuń
  6. jak zawsze świetne, daj znać jak będzie coś nowego..
    do zobaczenia 5 w Jastrzębiu! ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Czekam na następny rozdział ; ) Ola

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajny rozdział :) Oby nic groźnego nie stało się Michałowi..

    OdpowiedzUsuń
  9. będę zaglądać tu częściej! powodzenia i pisz dalej! :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Czyli jednak Michałowi coś się dzieje :(

    co o Łasko to po prostu taka sielanka jakich mało :p

    OdpowiedzUsuń
  11. Poprostu sielanka hehe az milo sie czyta...Lasko-fotograf sadysta dobre!!!

    OdpowiedzUsuń
  12. Wybacz ale czemu Arek co chwilę macha rączkami i gaworzy? ;) Tak wiem jestem okrutna xd

    Harolda :)

    OdpowiedzUsuń
  13. No to zaczynam nadrabiać :) zapowiada się ciekawie ☺

    OdpowiedzUsuń