/ Kubi /
Chociaż od zakończenia, nieudanych dla nas, Igrzysk
minęło już trochę czasu, nadal nie mogę sobie wybaczyć tego, że nawaliłem w tym
ostatnim spotkaniu. Ktoś mógłby powiedzieć mi, że grał cały zespół, ale
przecież statystyki nie kłamią. Moje przyjęcie zupełnie się wtedy posypało, a
ataki wyglądały jeszcze gorzej. Na samo wspomnienie tego meczu robi mi się
niewyobrażalnie smutno. Szybko odpycham więc od siebie nieprzyjemne myśli.
Jednak zła energia nadal we mnie tkwi. Aby się jej pozbyć postanawiam pójść
pobiegać. W okamgnieniu ubieram się w odpowiedni strój, by w chwilę później
przygotować się do wyjścia.
- Gdzie idziesz, Michaś? – w drzwiach naszej sypialni
pojawia się Jagoda.
- Pobiegać – uśmiecham się niezauważalnie – może masz
ochotę dołączyć?
- Z miłą chęcią – ukochana całuje mnie w policzek – ale
niestety nie mogę. Umówiłam się z Agatą na małe zakupy.
Muszę przyznać, iż po
cichu miałem nadzieję na towarzystwo mojej dziewczyny. Jednak zakupy są dla niej
ważniejsze. Zresztą, dla której kobiety są one bez znaczenia? Wzdycham ciężko,
zamykając drzwiczki szafki ze sportowymi ubraniami. Składam delikatny pocałunek
na czole Jagody, po czym biorę klucze z kuchennego stołu. Nim udaje mi się
obejrzeć, jestem już w parku. Miarowym krokiem raz po raz okrążam znajome
ścieżki. Nigdzie się nie spieszę, więc pozwalam, aby ciepły, letni wiatr
opływał moje ciało.
Po kilkunastu minutach równomiernego biegu postanawiam
zatrzymać się przy jednej z parkowych ławek na krótką rozgrzewkę. Z niemałą
przyjemnością wykonuję kolejne ćwiczenia. Seria skłonów, a potem skrętów pomaga
mi pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, które przywołały wspomnienia z
Londynu. Jednak każde kolejne ćwiczenie zaczyna
sprawiać mi trudność. Coraz ciężej jest mi oddychać. Ponadto ogólne zmęczenie
bierze nade mną górę. Wiem, że coś jest nie tak, jak powinno, lecz ignoruję
objawy. Zamiast dać sobie czas na odpoczynek, zabieram się za wykonanie
kolejnego ćwiczenia. Nagle przed moimi oczyma pojawiają się mroczki. Zaczyna mi
się również kręcić w głowie. Staram się przytrzymać oparcia ławki, przy której
stoję, jednak zawroty są już bardzo silne. Mam wrażenie, że wszystko wokół mnie
wiruje z niesamowicie dużą prędkością. Nie wiem już, co się dzieje! W chwilę później
czuję, jak ogarnia mnie nieprzenikniona ciemność. Chyba upadam… Nagle nie widzę już nic.
- Proszę pana! – słyszę głos jakiegoś człowieka – proszę
pana!
Jak przez mgłę dociera
do mnie fakt, iż ktoś, kto mnie znalazł, próbuje mnie ocucić. Także przez mgłę
czuję tępy ból z tyłu głowy. Co się stało? Miałem jakiś wypadek? Przez moją
głowę przewija się tysiące myśli. Chciałbym wiedzieć, co wydarzyło się przed
momentem, jednak nie potrafię nic sobie przypomnieć. Pomimo chwilowego
przebłysku świadomości w głowie nadal mam pustkę. Poza tym znów ogarnia mnie ta
błoga ciemność, jakbym zapadł w spokojny sen…
***
/ Michał /
Zostałem w naszym mieszkaniu całkiem sam. No, może nie
zupełnie. Hania i Arek śpią u góry, a ja się tutaj nudzę. Snuję się po dolnej kondygnacji
naszego mieszkania, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Kiedy kolejny raz wchodzę
do kuchni, wpada mi do głowy pewien pomysł. W ostatnim czasie w ogóle nie
dbałem o to, czym odżywia się moja ukochana, więc chcę to zmienić. Sam również
zjadłbym coś zgoła innego, aniżeli dania podrzucane nam przez Jagodę.
Rozleniwiliśmy się, bez dwóch zdań. Hania jest właściwie usprawiedliwiona z
racji na stan, w jakim się znajduje, ale ja powinienem dostać solidną
reprymendę. Śmiejąc się do samego siebie wstawiam wodę na makaron, a później
zabieram się za przygotowanie sosu spaghetti, którego przepis znam tylko ja. W
tym celu zakładam na siebie kucharski fartuszek, a później biorę „narzędzia”.
Starannie łączę ze sobą wszystkie składniki, które przysmażam z największą uwagą.
Kucharz ze mnie taki, jak z mojego brata matematyk, więc nie chcę nic
schrzanić. Wtem po kuchni rozchodzi się swąd spalenizny. Rozglądam się więc po
pomieszczeniu i zaglądam do wszystkich garnków. O cholera jasna! Spaliłem
makaron! Brawo, Michale! – ganię w duchu samego siebie. Chciałem, żeby wszystko
wyszło dobrze, a tu taka klapa! Muszę wszystko zaczynać od początku. Dopiero po
upływie określonego czasu, który poświęciłem na ponowne przygotowanie, wszystko
jest już gotowe. Mmm… pachnie tak pięknie, że od razu na myśl przywodzi mi
piękne Włochy. Miejsce, gdzie praktycznie się wychowałem.
- Co tak pachnie, kochanie? – w progu kuchni pojawia się
Hania.
- Obiadek dla ciebie – odpowiadam, całując ją w czoło.
Na całe szczęście udaje
mi się pozbyć smrodu, który wydobył się ze spalonego makaronu i zatuszować
dowody zbrodni. Hania miałaby niezły ubaw, gdyby dowiedziała się, jaki ze mnie
kucharz. Dopiero miałaby powody, aby odwiedzać moją siostrzenicę w celu
opróżnienia lodówki jej i Kubiaka. Śmiejąc się z siebie w duchu, nakładam
potrawę na talerze. Młoda mama cierpliwie czeka, aż nakryję do stołu. Gdy stawiam
na nim parujące spaghetti daję jej znak, aby zajęła miejsce. Mam szczerą
nadzieję, że to, co udaje mi się przyrządzić jest co najmniej zjadliwe. Blondynka
ochoczo siada na swoim krześle i zabiera się za jedzenie. Aż miło patrzeć, jak
dopisuje jej apetyt. W końcu to nic dziwnego, przecież teraz Hania musi najeść
się nie tylko po to, aby zaspokoić swoje potrzeby. Musi jeszcze dokarmić
Michalinkę, która już niebawem pojawi się na świecie!
- Przepyszne, misiu – słyszę po zakończonym posiłku.
- Cieszę się, że smakowało – odpowiadam, ponownie ją
całując.
Chociaż nie chce mi się
sprzątać, po zakończonym obiedzie wkładam wszystkie naczynia do zmywarki. Wśród
nich znajduje się także garnek po spalonym makaronie. Na samą myśl o tym
uśmiecham się pod nosem, kontynuując sprzątanie. Gdy kuchnia lśni, kieruję się
na górę, aby sprawdzić co dzieje się u małego Arka. Jak się okazuje, chłopiec
nie śpi, tylko leży w swoim łóżeczku, wesoło gaworząc. Tuż obok główki leży
jego ulubiona pluszowa maskota, którą otrzymał jeszcze, kiedy zmagał się z
ciężką chorobą. Jednak wraz z Hanią staramy się nie myśleć o tym, co malec
przeszedł do tej pory, więc czym prędzej odpycham od siebie nieprzyjazne myśli.
Wyjmuję maluszka z jego łóżeczka, po czym ubieram go w jego ulubioną koszulkę
oraz krótkie spodenki. Na stópki wsuwam maleńkie buciki, a na główkę czapeczkę.
Podaję jeszcze Arkowi jego maskotkę, po czym schodzimy na dół.
- Kochanie, może przejdziesz się z nami na spacer? –
pytam z uśmiechem.
- Wiesz, że chętnie? – ukochana wstaje, po czym całuje
delikatnie moje usta.
Młoda mama odbiera ode
mnie nasze maleństwo, po czy kieruje się w stronę drzwi wejściowych z naszego
mieszkania. Wiem, że będzie czekała na ławce przed klatką schodową. Ja
tymczasem jeszcze się przebieram i zabieram z gabinetu Hani aparat
fotograficzny. Do tej pory nie było okazji na takie spacery, więc postaram się
teraz wszystko nadrobić i w jakiś sposób uwiecznić dwie, najbliższe mojemu
sercu, osoby. Zresztą, Hania wygląda tak cudownie, że nie sposób tego nie
zrobić. W pewnej chwili moje myśli zostają przerwane przez dźwięk telefonu.
- Słucham? – mówię po nawiązaniu połączenia.
- Długo mamy tu na ciebie czekać? – w słuchawce słyszę
głos Hani.
- Już schodzę – uśmiecham się do telefonu, kończąc.
Po skończonej rozmowie
sprzęt ląduje w kieszeni moich spodni. Torbę z aparatem wieszam natomiast na
ramieniu, po czym biorę klucze od pomieszczenia, w którym trzyma się rowery i
temu podobne pierdoły. Wydobywam z niego wózek małego Arka, do którego Hania
natychmiast wkłada chłopca. Malec raz po raz wymachuje swoimi rączkami i wesoło
gaworzy. Z uśmiechem na twarzach obserwujemy zdrowego, rosnącego maluszka,
ciesząc się, że teraz możemy wyjść na spacer w piękny letni dzień.
- Myślałam, że cię wcięło – Hania zagaja rozmowę.
- Ależ skąd, kochanie – całuję ją – próbowałem się tylko
przebrać i znaleźć aparat.
- Aparat? – moja ukochana jest zdziwiona – po co ci
aparat?
- Żeby uwiecznić dwie najcenniejsze dla mnie osoby –
uśmiecham się szeroko.
***
/ Hania /
Wolnym krokiem przemierzamy żwirowe ścieżki parku, w
którego sąsiedztwie mieszkamy. Mały Arek wciąż wesoło gaworzy i macha swoimi
szczupłymi rączkami. Kiedy patrzę na synka, robi mi się ciepło na sercu.
Nienarodzona jeszcze Michalinka chyba wyczuwa, co się dzieje, bo znów zaczyna
kopać. Nie czuję się tym zdenerwowana. Na ogół troszkę irytuje mnie gimnastyka
dziewczynki, ale nie chcę psuć sobie tych cudownych chwil z najwspanialszymi
facetami na całym świecie.
- Milczysz, kochanie – Michał przerywa panującą wśród nas
ciszę.
- Przepraszam – mówię nieco skruszona – zamyśliłam się.
- Nad czym tak dumasz? – siatkarz zadaje mi to pytanie.
- Nad niczym – posyłam mu uśmiech.
W chwilę później
wspinam się na palce, składając na jego policzku delikatny, a zarazem czuły
pocałunek. Moje słońce uśmiecha się i obejmuje mnie czule. Po chwili miarowego
spaceru zajmujemy sobie miejsce na jednej z ławek w parkowej scenerii. Michał
sięga do zamieszczonego pod wózkiem malca koszyka i wyjmuje z niego znajomą
torbę. W kilka sekund później przed oczyma miga mi obiektyw miśkowej
lustrzanki.
- O nie – z moich ust wydobywa się cichy śmiech.
- Tak, tak – odpiera, wymierzając we mnie obiektyw.
No i zaczęło się! Jak
już udało się Miśkowi wyjąć aparat, to już nie da mi spokoju. Z anioła, którego
poznałam przed niespełna rokiem zmienia się w fotografa – sadystę. Co rusz każe
zmieniać mi pozycje i robi mi zdjęcia w najmniej odpowiednich momentach. Chociaż
na początku jestem przeciwna, po kilku zdjęciach bawię się całkiem dobrze.
Arkowi także podoba się ta zabawa. Bardzo delikatnie podrzucam go w górę, czy
robię samolot. Malec śmieje się w głos, a dla mnie i Michała to naprawdę
ogromna radość. Dawno już nie słyszeliśmy tak radosnego śmiechu naszego
największego skarbu.
- Koniec tego dobrego – mówię rozbawiona.
- Kochanie, jeszcze jedno zdjęcie – atakujący robi
maślane oczka.
- Niech będzie – odpieram tajemniczo – ale teraz to ty
będziesz pozował.
- Ja?! – Michał jest szczerze zdziwiony.
- Nie, Kubiak z Jagodą się tutaj teleportują – jego mina
na te słowa jest bezcenna.
W chwilę później Michał
wyjmuje z moich rąk małego Arka. Wkłada chłopca do huśtawki przeznaczonej dla
dzieci takich, jak on, po czym wychyla głowę zza jednego z łańcuchów
podtrzymujących siedzisko. Raz po raz robi głupie miny. Kiedy maluszek ma już
dość, siatkarz wyjmuje go i sadza na piasku. Podaję im foremki, po czym
wspólnie zaczynają budować ogromy zamek. Co prawda jest to tylko góra piasku,
ale cieszę się, że mój kochany maluszek zainteresował się czymś na dłużej.
- Michał – zwracam się do mężczyzny – weźmiesz go na
kolana?
- Dla ciebie wszystko, ślicznotko – odpiera, ustawiając
się z malcem do fotki.
Już mam wykonać
ostatnie zdjęcie, gdy nad naszymi głowami przetacza się cichy grzmot. W chwilę
później niebo gwałtownie się ściemnia. Wzmaga się również wiatr, a z nieba
spadają pierwsze krople letniego deszczu. Czym prędzej wkładam malca do wózka,
nad którym sterowanie przejmuje Michał. Szybkim krokiem staramy się dojść do
naszego miejsca zamieszkania. Jednak, gdy mamy przed sobą ostatnie metry, ulewa
rozpoczyna się na dobre. Deszcz leje, niczym z cebra.
- No to ładnie! – jestem skrajnie zirytowana.
- Nie marudź, tylko pędź na górę – atakujący wydaje mi
komendę.
Już bez gadania biorę
malca i wędruję na górę. Z niewielkiej torebki wyjmuję klucz, którym otwieram
drzwi naszego lokum. Nim zdążam wejść do pokoju mojego chłopczyka, aby go
przebrać, w mieszkaniu zjawia się Michał. Przemoczony tak samo, jak i my,
bierze ode mnie niespokojne dzieciątko, które z czułością zaczyna przebierać.
Korzystam więc z okazji i idę wziąć prysznic. Po paru minutach udaje mi się
wrócić do nich wrócić.
- Kocham cię, skarbie – mówię, całując atakującego w
policzek.
Biedny Kubi :C Oby wyszedł szybko z tego, oby nic mu nie było :C A Łasko pozytywnie zaskakuje, nie spodziewałabym się ;o Czekam na rozwój wydarzeń :) :*
OdpowiedzUsuńŁasiczka jest poprostu ideałem, nie tylko siatkarzem ideałem ale także mężczyzną żeby nie napisać człowiekiem:). Taki facet to skarb i Hania musi o niego dbać, chuchać na niego i dmuchać. Widać, że Michał bardzo zaangażował się w rolę ojca i pokochał Arka jak własne dziecko. Wygląda nam, że ze wzajemnością. Dzidziuś może się czuć bezpieczny w jego ramionach!
OdpowiedzUsuńNie no, co z Michałem? Czekam na rozwój wydarzeń! :)
OdpowiedzUsuńhttp://siatkowka-okiem-kibica.blogspot.com/ ZAPRASZAM! :)
Mam nadzieję,że Kruszynie nic nie będzie ;)
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i przepraszam,że nie mogłaś się mnie doprosić o przeczytanie.
Łasko - fotograf- sadysta? ahahahaha :D dobreeee.
OdpowiedzUsuńUwielbiam te opowiadanie, tak trzymać! Mam nadzieję, że Kubiakowi się nic nie stało. Oby to nic poważnego.
jak zawsze świetne, daj znać jak będzie coś nowego..
OdpowiedzUsuńdo zobaczenia 5 w Jastrzębiu! ;)
Czekam na następny rozdział ; ) Ola
OdpowiedzUsuńFajny rozdział :) Oby nic groźnego nie stało się Michałowi..
OdpowiedzUsuńbędę zaglądać tu częściej! powodzenia i pisz dalej! :*
OdpowiedzUsuńCzyli jednak Michałowi coś się dzieje :(
OdpowiedzUsuńco o Łasko to po prostu taka sielanka jakich mało :p
Poprostu sielanka hehe az milo sie czyta...Lasko-fotograf sadysta dobre!!!
OdpowiedzUsuńWybacz ale czemu Arek co chwilę macha rączkami i gaworzy? ;) Tak wiem jestem okrutna xd
OdpowiedzUsuńHarolda :)
No to zaczynam nadrabiać :) zapowiada się ciekawie ☺
OdpowiedzUsuń