Rozdział 4

/ Jagoda /

            Kolejny wrześniowy dzień przynosi nam cudowną pogodę. Siedzę razem z Hanią na balkonie naszego mieszkania, popijając świeżo zrobiony sok. Mały Arek śpi spokojnie w swoim dziecięcym leżaczku, a my obserwujemy, jak jego klatka piersiowa miarowo unosi się i opada. Przy okazji prowadzimy luźną rozmowę o wszystkim i niczym. Cieszę się, że młoda mama jest w takim dobrym humorze. Podczas ciąży przechodziła zmiany nastrojów, przez co nie zawsze miała chęć na rozmowę. Na szczęście teraz jest zupełnie inaczej. Korzystamy więc zarówno z pięknej pogody, a także dobrego humoru.
            - Myślałaś o tym, gdzie chcesz urodzić? – pytam po długiej chwili milczenia.
            - Mamy z Michałem na oku prywatną klinikę w Katowicach – odpiera moja towarzyszka – miałabym tam naprawdę dobrą opiekę.
            - Aż w Katowicach? – jestem szczerze zdziwiona pomysłem tych dwojga.
            - Właśnie tam – Hania uśmiecha się – rozmawiałam z Justyną, tą od Patryka Czarnowskiego. Sama poleciła mi to miejsce.
            - Sądziłam, że gdzieś bliżej też są takie miejsca – nadal jestem zaskoczona.
            - Jakoś nie ufam tutejszym placówkom… – słyszę w odpowiedzi.
Szczerze mówiąc, bardzo dobrze rozumiem decyzję Hani i Michała o porodzie w prywatnej klinice. Telewizja, jak również pozostałe media wciąż podają informacje na temat złej opieki nad kobietami w ciąży. Tak naprawdę sama bałabym się powitać na świecie swoją pociechę właśnie w takim miejscu. Nie mówiąc już o ryzyku, z jakim wiąże się kiepska opieka medyczna.
            - Masz jeszcze ten sok? – Hania zwraca się do mnie po długiej chwili milczenia.
            - Pewnie – uśmiecham się w odpowiedzi, po czym kieruję swoje kroki do kuchni.
Już w chwilę później wracam na balkon z pełnym dzbankiem. Napełniam także nasze szklanki, z których wolno sączymy przygotowany przeze mnie napój. W ostatnim czasie chętnie przyrządzam takie rzeczy, dbając przy okazji o ukochaną jakże drogiego wujka. Kto, jak kto, ale Michał chyba by mnie zastrzelił, gdybym nie pomagała mu dbać o najcenniejsze dla niego osoby. Zresztą, robię to z ogromną przyjemnością!
            - Mmm… - Hania kończy picie – ciekawe, co wymyślisz następnym razem!



***


            Dalsza część popołudnia upływa nam równie miło. Widząc z balkonu samochód naszych chłopaków, przenoszę Arka do salonu i razem zabieramy się za przygotowanie obiadu. Obydwoje panowie przyjdą niesamowicie głodni, dlatego lepiej, by obiad czekał na stole, gdy tylko się pojawią. Mając bardzo mało czasu, zabieram się za podgrzanie wczorajszej zupy. Chętnie przygotowałabym Miśkowi coś bardziej wytwornego, jednak słodkie lenistwo w towarzystwie Hani pozwoliło mi na chwilę zapomnieć o tych przyziemnych sprawach.
            - Tylko nie spal tej zupy – Hania podchodzi do mnie z Arkiem na rękach.
            - Już nie bierz mnie za taką złą kucharkę – uśmiecham się.
            - Lepiej uważaj, bo może być różnie – i tutaj młoda mama ma rację.
Zaglądam więc do garnka i mieszam jego zawartość. Rzeczywiście nie chcę podać Michałowi czegoś, co wpłynie na rozstrój jego żołądka, czy inną dolegliwość. Kiedy nalewam zupy do niedużych miseczek, otwierają się drzwi mieszkania, a w progu pojawiają się obydwaj panowie.
            - Co na obiad? – od tego pytania Kubiak zaczyna w ostatnim czasie każdą rozmowę.
            - Ogórkowa – odpowiadam krótko.
            - Znowu? – na twarzy przyjmującego widać zawód.
            - Następnym razem ugotuję ci coś  innego – obiecuję.
            - No dobra już – uśmiecha się.
            - Siadajcie do stołu – mówię, zauważając wujka.
Nalewam jeszcze dwie dodatkowe miseczki, po czym razem z naszymi mężczyznami zasiadamy do stołu. Na twarzach wszystkich widać uśmiechy, co oznacza, że wszystkim bardzo smakuje. Może nie jestem jednak taką złą kucharką? Oczywiście Kubiak lubi czasami ponarzekać na posiłki, ale to akurat jest normalne. Hania i Michał jedzą natomiast z takim smakiem, że aż miło popatrzeć/
            - Mogę prosić o dokładkę? – słyszę głos młodej mamy.
            - Ależ oczywiście – uśmiecham się, wykonując jej prośbę.


***


/ Hania /


            Rozpatrywanie wniosków akredytacyjnych to zdecydowanie najmniej ulubione zajęcie w pracy. Chętnie piszę artykuły, czy przeprowadzam wywiady, ale te wnioski to prawdziwa zmora. Muszę trzy razy sprawdzić i zastanowić się, czy powinnam zaakceptować poszczególne wnioski. Jestem już w połowie tej żmudnej pracy, kiedy moje podbrzusze przeszywa dziwny ból. W chwilę później czuję ciepły strumień płynący po moich udach. Co się dzieje?! To jedyna rzecz, o której jestem w stanie racjonalnie pomyśleć. Jestem pewna, że mój stan znacznie się pogorszył. Na ile, tego nie jestem w stanie ocenić. W pewnej chwili nie daję już rady siedzieć w swoim fotelu. Zsuwam się na podłogę, dłońmi obejmując swój ciężarny brzuch. W moich oczach pojawiają się łzy. Muszę również zaciskać usta, by nie krzyczeć z bólu. To zadanie jest już nierealne do wykonania, więc zaczynam cicho szlochać. Nagle drzwi do mojego gabinetu otwierają się. Kto staje w progu? Niestety trudno mi zarejestrować tę informację. Słyszę tylko szelest rzucanych na biurko kartek i odgłos kroków osoby, która się do mnie zbliża.
            - Hania?! – słyszę krzyk jednej z sekretarek – Hania, co z tobą?!
            - Nie… nie… nie wiem… - udaje mi się wyjąkać, pomiędzy kolejnymi impulsami bólu.
            - Ty chyba rodzisz! – krzyk dziewczyny jest jeszcze głośniejszy.
W ułamku sekundy wybiega z pomieszczenia. Dobiegają mnie tylko odgłosy rozmowy telefonicznej, którą przeprowadza zapewne w celu wezwania pogotowia. Czas dłuży się niemiłosiernie. Równie nagle jak wcześniej sekretarka pojawiają się lekarze, którzy natychmiast przystępują do badania. Zostaję również przeniesiona na nosze, które są przygotowane do transportu.
            - Musimy jechać do szpitala! – pada jakaś komenda – natychmiast!
Od tej pory nie marzyłam już o niczym innym, jak mieć to wszystko za sobą. Nie znoszę bólu, dziecko też nie wiele mnie interesuje. Niech przyjdzie zdrowa na świat i tyle. Chcę, by było już po tym nieszczęsnym porodzie.


***


/ Michał /


            Kilka dni temu ruszyły przygotowania do kolejnego sezonu. Razem z Kubiakiem codziennie wychodzimy na treningi. Nie inaczej jest więc dzisiaj. Zajęcia odbywają się dwa razy dziennie, a my mamy trochę mniej czasu dla swoich kobiet. Nie ukrywam, że trochę mnie to denerwuje. Powinienem być przy Hani. Zwłaszcza teraz, gdy oczekuje na rozwiązanie. Ona jednak upiera się, żebym od samego początku dawał z siebie wszystko. Ona również nie zdecydowała się na wcześniejszy urlop, za wszelką cenę chce robić karierę. Próbowałem jej to tłumaczyć. Hania nie pała jednak miłością do naszej córeczki i najlepiej, gdyby po prostu wynikły jakieś komplikacje podczas ciąży lub porodu. Nie jestem w stanie odegnać od siebie nieprzyjemnych myśli. Wchodzę więc do szatni w wisielczym humorze, próbując przy okazji ignorować ich głupie docinki.
            - Coś ty taki nie w humorze? – obok mnie siada Tischer.
            -  Ech… - wzdycham – Hania niedługo urodzi i boję się, jak to wszystko będzie wyglądało.
            - Nie przejmuj się – Simon klepie mnie po ramieniu.
            - Mam taką nadzieję – odpieram, wiążąc przy okazji sznurówki w butach.
Trening przebiega dosyć spokojnie. Chłopaki ćwiczą zgodnie z zaleceniami trenera i nikomu, nawet krnąbrnemu Matteo Martino nie zdarzyło się jeszcze sprzeciwić. Właśnie mamy rozegrać mecz, pozwalający sprawdzić moją formę, gdy dostrzegam wchodzących do hali lekarzy. Medycy zaopatrzeni są w nosze, a mną władną złe przeczucia. Natychmiast biegnę, aby sprawdzić, co się dzieje. Trener krzyczy, żebym wracał na zajęcia, ale ja ignoruję jego polecenie. Gdy jestem w połowie drogi, zauważam lekarzy transportujących Hanię w stronę wyjścia, czuje zimno i gorąco na przemian. Moja twarz robi się blada, a do tego, boli mnie serce na widok cierpiącej ukochanej.
            - Co z nią? – pytam lekarzy przed wyjściem.
            - Zaczął się już poród – odpowiada pielęgniarka – musimy szybko zabrać ją do szpitala.
            - Czy mogę z nią jechać? – w moim głosie jest nutka nadziei.
            - Niestety – kobieta, z którą rozmawiam kręci głową – ale może pan na własną rękę przyjechać do szpitala.
            - A w którym szpitalu ją znajdę?
            - W najbliższym – na twarzy rozmówczyni pojawia się uśmiech – przepraszam, ale naprawdę musimy już jechać.

Słysząc jej odpowiedź, z prędkością światła wbiegam do szatni. Zabieram z niej tylko niewielką męską torebkę z dokumentami i kluczykami do samochodu, po czym wybiegam. Trener pewnie wymyśli sobie jakąś karę, którą będę musiał wykonać, ale w tej chwili naprawdę mi to zwisa. Na świat właśnie przychodzi moja córka i nie wyobrażam sobie, by zabrakło mnie przy porodzie!

----------------
Znowu małe opóźnienie. 
Przepraszam. 
Następnym razem postaram się być w porę.

6 komentarzy:

  1. Rozpoczęła się najcięższa próba dla Hani. Mimo, że ma za sobą już jeden poród, to źle znosi narodziny córeczki. Szkoda, że nie potrafi się cieszyć z przyjścia na świat dziecka. Z doświadczenia wiem, że poród dla dużej grupy kobiet to krwawa jatka i jedyne co się przez wiele miesięcy pamięta to ból jakby ktoś kości łamał! Michał na szczęście zdaje sobie sprawę, że będzie mu bardzo ciężko podołać temu co go czeka. Nie oszukujmy się! Teraz spadnie na niego ogrom obowiązków związanych z opieką nad niemowlakiem!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oby wszystko zakończyło się szczęśliwie. Z niecierpliwością czekam na rozwój sytuacji :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech, co to teraz będzie.. Mam nadzieję, że wszystko zakończy się pomyślnie, musi! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mnie dziwi postawa Hani. Większość dorosłych kobiet chce mieć dziecko i darzy je wielką miłością. Ale to Hania. Oby Michał ją przekonał ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawe opowiadanie :). Ale i tak nie rozumiem, jak Hania może nie kochać swojej córeczki. Mam nadzieję, że Michał będzie się nimi dobrze opiekował. Wyobrażam sobie, jak uroczo wygląda z maluchem na rękach :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo fajny i ciekawy rozdzial,kompletnie nie rozumiem Hani...

    OdpowiedzUsuń