/ Hania /
Rankiem budzi mnie szum nieznanych urządzeń. Początkowo
nie mam pojęcia, gdzie się znajduję. Lecz po rozbudzeniu zdaję sobie sprawę, że
jestem w szpitalu, a wczoraj urodziłam mojemu ukochanemu córkę. Kolejne minuty
uświadamiają mi także, jaka jestem obolała. Dolne części ciała zdają się być
nie moje. Sprawiają mi przy tym ogromny ból, który coraz trudniej jest mi
znieść. Po moim policzku płynie pojedyncza łza. Smutek, bezsilność, złość… co
ja właściwie czuję? Trudno mi
jednoznacznie określić. Z tych wszystkich uczuć najsilniejsze jest zmęczenie
oraz brak chęci do życia. Tak beznadziejnie nie czułam się jeszcze nigdy. Moje
myśli krążą w tylko sobie znanych kierunkach. Staram się więc zamknąć oczy i
chociaż na chwilę zasnąć. Nie jest mi to jednak dane, gdyż w sali pojawia się
pielęgniarka. Kobieta w białym kitlu sprawdza temperaturę mojego ciała, a także
wymienia kroplówkę. Już myślę, że wyjdzie bez zadawania mi zbędnych pytań, ale
niestety się mylę.
- Jak się pani czuje? – słyszę całkiem sympatyczny głos.
- Szczerze mówiąc, jakby rozjechał mnie czołg – odpieram
zgodnie z prawdą.
- Proszę się nie martwić, to wszystko minie – marne jest
jej pocieszenie.
Kiedy pielęgniarka
opuszcza pomieszczenie, czuję ulgę. Cieszę się, że w końcu dała mi spokój,
który tak bardzo jest mi teraz potrzebny. Przez kilkanaście kolejnych minut
uparcie wpatruję się w sufit. Nadal myślę o tym, co wydarzyło się ostatnio.
Chciałabym cieszyć się szczęściem Michała, lecz nie potrafię. Nie umiem
pokochać jego córki, choć przyczyniłam się do jej poczęcia. Dziewczynka nie
jest co prawda niczemu winna, ale ja mam do niej żal. O co? Otóż marzyłam o
karierze zawodowej, której realizacja i tak jest utrudniona, gdyż mam już jedno
dziecko. Mała poczęła się jednak niespodziewanie, a Michał kategorycznie
zabronił mi dokonania aborcji. Nie mówię, że podjęłabym aż takie kroki, ale
Michalince byłoby o wiele lepiej, gdyby ktoś ją zaadoptował. Niestety nie da
się ukryć, że nieplanowana ciąża przeszkodziła mi w realizacji zawodowych
marzeń. Skoro dostałam już pracę w renomowanym siatkarskim klubie, to
chciałabym wykonywać ją jak najlepiej, a nie po jednym sezonie prosić o urlop
macierzyński. Owszem, czuję złość na samą myśl o tym. Czuję się również potwornie
smutna. Mam wrażenie, iż do niczego się nie nadaję. Wszystkim wyszłoby na
dobre, gdybym zeszła na jakiś zawał, czy coś innego. Nie chcę dorzucać Michałowi
kolejnych zmartwień. Wystarczająco sporo ma ich w związku z opieką nad Arkiem,
czy treningami. Po co mu więc kolejne, związane ze mną obciążenie?
***
Kilkugodzinny sen zostaje przerwany przez osobnika, który
pojawia się w pokoju pacjentów. Wyraźne kroki dają mi do zrozumienia, że nie zdrzemnę się w ciągu kilku najbliższych
minut. Z niechęcią otwieram oczy, by spojrzeć, kto zakłócił mój spokój.
Zdumiona dostrzegam, że na krześle przy moim łóżku siada Michał z Arkiem na
rękach. Na mojej twarzy pojawia się nikły uśmiech. W sercu na krótki moment
gości radość z powodu odwiedzin bliskich mi osób. Zarówno przed, jak i po
porodzie czuję nieustanny smutek i żal, które na moment zostają odsunięte. Daje
mi to niemałą ulgę, a co za tym idzie, chwilę wytchnienia. Kiedy spoglądam na
szafkę nocną, widzę stojący na niej wazon, a w nim piękny bukiet herbacianych
róż. Czuję ogromne zaskoczenie, gdyż nawet nie przyśnił mi się taki wspaniały
prezent. Można powiedzieć, że bez okazji. Gdy wykonuję powolne ruchy głową, Michał od razu zauważa, że nie śpię. Sadza
naszego malutkiego chłopczyka na swoich kolanach, a moją drobną dłoń zamyka w
swoim szczelnym uścisku. Jeden mały gest, a znaczy tak wiele. Tylko on wie, w
jaki sposób dać mi chociaż kilka krótkich chwil spokoju i radości.
- Jak się czujesz, kochanie? – na jego twarzy maluje się
troska.
- Dosyć kiepsko – odpowiadam szczerze.
- Nie martw się, to wszystko minie.
- Nawet nie wiesz, jak o tym marzę…
Chciałam powiedzieć coś
jeszcze, lecz przerwał mi radosny szczebiot małego Arka. Jego rączki skierowane
są w moją stronę tak, jakby chciał się do mnie przytulić.
- Ma – ma! Ma – ma! – raz po raz wesoło wykrzykuje.
My z Michałem
wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia, a już po chwili atakujący odchyla kołdrę
i kładzie obok mnie mojego ukochanego synka. Chłopczyk od razu wtula się w moją
klatkę piersiową, ssąc kciuka. Jego gaworzenie milknie, a ja z ukochanym mam
chwilę czasu na krótką rozmowę. Kręci się ona głównie wokół mojego
samopoczucia. Nie mam już siły po raz kolejny powtarzać, jak obolałe są dolne
części ciała. A to, że psychicznie jest jeszcze gorzej, zachowuję tylko dla
siebie. Nie chcę, aby zaczęły się zbędne pytania, czy sugestie pójścia na
terapię do psychologa. Osobiście uważam, że tego nie potrzebuję. Siedząca za
biurkiem kobieta będzie przekonywała mnie do zwierzeń, jak również do
zaakceptowania nowonarodzonej istotki. Nie mam ochoty ani na jej zrzędzenie,
ani na opiekę nad drugim dzieckiem. Jeśli tylko będę miała możliwość,
zrezygnuję z urlopu na rzecz powrotu do pracy i spełnienia zawodowego, o którym
już bardzo długo marzę. Po dobrych paru minutach spędzonych z moimi mężczyznami
wchodzi pielęgniarka, pchająca niewielki plastykowe łóżeczko, w którym leży
mała Michalinka. Gdy siatkarz dostrzega noworodka, jego oczy rosną do rozmiaru
pięciozłotówek, a na twarz wychodzą spore rumieńce. Spojrzenie atakującego
przepełnione jest troską oraz czułością, jaką obdarza nas wszystkich. Młoda
pielęgniarka od razu podaje mu kocyk, w który zawinięta jest dziewczynka i
pozwala nakarmić. Świeżo upieczony tata ochoczo podejmuje się tego zadania. Ja
natomiast odwracam głowę, spoglądając na śpiącego w moich objęciach Arka. Po
mojej głowie zaczyna natomiast krążyć myśl, dlaczego potrafię chłopca obdarzyć
miłością, a córkę Michała nie. Może to dlatego, że obwiniam ją za przerwę w
karierze? Nie wiem… staram się o tym nie myśleć, lecz to uparcie powraca.
- Może chciałabyś ją wziąć na ręce? – w jego głosie
słychać ogromną nadzieję.
- Nie, Michał – odmawiam kategorycznie.
Widzę, jak jego
entuzjazm gaśnie. Atmosfera robi się natomiast tak gęsta, że można ją kroić
nożem. Po upływie paru sekund zauważam też samotną łzę, kręcącą się w oku
atakującego. Wiem. Wiem, że go zraniłam, lecz nie potrafię inaczej. Nie mogę
wziąć na ręce dziecka, które powinno znaleźć dom w zupełnie innej rodzinie albo
w ogóle zakończyć swój żywot jeszcze w moim łonie.
- Dlaczego? – wiedziałam, że z jego ust musi paść takie
pytanie.
- Nie wiem… - odpieram, ponownie odwracając głowę w
stronę okna.
Czuję na plecach jego
spojrzenie, przepełnione żalem i smutkiem. Jednocześnie mam dziwne wrażenie, że
siatkarz zrobi wszystko, by przekonać mnie, iż to nie jest koniec świata, a
początek czegoś nowego. Tylko, czy ja tego chcę? Słyszę, jak siatkarz odkłada swoją córkę do
stojącego tuż obok łóżeczka na kółkach. Przez chwilę mi się przygląda, a
później po raz kolejny bierze moją drobną dłoń. Patrzy na mnie w milczeniu,
jednak z jego oczu wyziera nie tylko ogromny smutek, ale też żal.
- Za godzinę mam trening – informuje mnie – muszę
odstawić Arka do Jagody.
- Dziękuję, że go tutaj zabrałeś – mówię, a na twarz
ponownie wkrada się nikły uśmiech.
- Wiedziałem, że będziesz chciała zobaczyć syna – ton
jego głosu jest nieco oschły – naprawdę, musimy już iść. Odwiedzimy cię jutro.
Patrzę, jak siatkarz
zabiera śpiącego chłopca i układa jego główkę na swoim ramieniu. Jest mi
cholernie smutno, że znowu zostanę w czterech ścianach szpitalnego pokoju.
Świadomość, że spędzę sama najbliższe godziny jeszcze bardziej pogarsza mój stan
psychiczny. Chciałabym, żeby Michał cały czas był tutaj i trzymał moją dłoń. Spoglądam
więc z dużym żalem na jego wysportowaną sylwetkę, przekraczającą próg
pomieszczenia. Ocieram z policzka pojedynczą łzę, by chwilę później ponownie
udać się do dobrze znanej mi krainy Morfeusza.
***
/ Michał /
Od kilku dni za oknem można zauważyć pierwsze oznaki
złotej, polskiej jesieni. Ptaki śpiewają, budząc mnie w ten słoneczny dzień. Kilka
pierwszych minut spędzam w łóżku, pozbywając się resztek snu. Gdy jestem już
całkowicie rozbudzony, kieruję swoje kroki do pokoju maluszków. Staję nad
łóżeczkiem Arka i przez chwilę przyglądam się, jak słodko śpi, trzymając w
objęciach ulubioną maskotkę. Naprawdę nie mam serca budzić tego szkraba.
Zwłaszcza, że po raz pierwszy od kilku dni spędza noc w domu, a nie w lokum
Jagody i Michała. Ponadto postanawiam spędzić dzisiaj dzień z chłopcem. W
ostatnim czasie całą skupiłem się na stanie zdrowia Hani oraz nowonarodzonej
Michalince, a zapomniałem o małym Arku. On również potrzebuje uwagi z mojej
strony. To właśnie dlatego nie wybiorę się dzisiaj na trening. Czas, który
spędziłbym na hali, czy w siłowni, poświęcę właśnie maluchowi. Z tą myślą
wychodzę z pokoju dzieci, by udać się do kuchni. Po zaparzeniu mocnej kawy
siadam przy stole i popadam w dziwne zamyślenie. Przed oczyma mam obraz
wczorajszych odwiedzin u Hani, a także jej zachowanie. Czuję, jak w moim sercu
pojawia się żal pomieszany z rozgoryczeniem. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego
Hania odtrąca naszą córkę. Dlaczego wzbrania się przed przytuleniem tej
maleńkiej istotki? Musi być ku temu jakiś powód, co boli mnie jeszcze bardziej.
Obydwoje daliśmy jej życie, a Hania zachowuje się tak, jakby to mała była winna
przerwie w jej karierze zawodowej. Przez większość ciąży traktowała ją jak
chorobę, a ruchy dziecka, jak coś, co w ogóle nie powinno się wydarzyć. Teraz
jej stan dodatkowo się pogorszył. Niegdyś wesołe, niebieskie oczy teraz są
zaszklone i puste. Nic właściwie nie zostało z tej wystraszonej młodej mamy,
martwiącej się o życie dziecka. No właśnie. To kolejny paradoks, jaki nasuwa mi
się na myśl. Gdy Arek walczył z ciężką chorobą, robiła wszystko, żeby
wyzdrowiał. Na Michasię nie chce nawet spojrzeć. Kiedy o tym myślę, mam ochotę
wykrzyczeć jej w twarz, to co myślę. Dla dobra naszego związku postanawiam
jednak tego nie robić. Moje ponure rozważania zostają przerwane przez,
rozlegający się po mieszkaniu, płacz. Natychmiast biegnę sprawdzić, co dzieje
się u chłopca. Zmieniam pieluchę, po czym zabieram go do kuchni. Sadzam malca w
foteliku przeznaczonym do spożywania posiłków. Sam w biegu biorę parę łyków
kawy, a dla Arka przygotowuję poranną porcję mleka. Chłopiec konsumuje swoje
śniadanie w okamgnieniu. Kiedy jego maleńki żołądek jest już napełniony, udaje
mi się go ubrać i w odpowiedni sposób przygotować nas do wyjścia na basen. Arek
nie protestuje, gdy go ubieram, chociaż bardzo tego nie lubi. Jednak już
kilkanaście minut później mały spędza swój najlepszy dzień w życiu.
***
/ Hania /
Od kilku dni trwają bezustanne odwiedziny. Nie mam już
siły na udawanie, że wszystko jest w porządku. Jednak, kiedy w szpitalnym
pokoju pojawia się prezes klubu wraz z trenerem, zmuszona jestem przykleić do
twarzy uśmiech i z wymuszonym humorem odpowiadać na ich pytania. Nikt jednak nie
wie, jak bardzo mam dosyć. Wszystkie przyniesione kwiaty oraz prezenty dla
dziecka tylko mnie denerwują. Z wyczuciem taktu dziękuję za wszystkie
podarunki, lecz nawet ich nie oglądam. Codziennie ktoś do mnie przychodzi.
Codziennie ktoś inny… Dzisiaj na pomysł odwiedzin wpadł Damian Wojtaszek wraz
ze swoją żoną Kingą. Mały w stylowym stroju niesie kolejny bukiet kwiatów.
Kinga natomiast trzyma w dłoniach niewielkiego misia, zapewne dla małej.
Dziewczynka leży w swoim łóżeczku tuż obok, lecz opiekę nad nią sprawuje
personel szpitala. Ja ani razu nie spoglądam na to maleństwo, którego nie
potrafię pokochać. Zamiast tego skupiam się na gościach. Choć nie mam już na to
siły, zmuszam się do uśmiechu oraz odpowiedzi na zadane pytania. Wszystkie są
tak podobne, że właściwie przestałam się na nich skupiać. Niemniej jednak moi
dzisiejsi goście mają w sobie coś, co chociaż na chwilę poprawia mi humor.
- Możemy na chwilę? – pytają jednocześnie, stojąc w progu
sali.
- Jasne – odpowiadam z wymuszonym uśmiechem – zapraszam.
Kinga zajmuje miejsce
na krześle stojącym tuż obok łóżka. Damian natomiast wkłada do wazonu, a raczej
szklanki, kwiaty. W chwilę po tym zajmuje miejsce tuż za ukochaną i obejmuje
jej ramiona swoimi wysportowanymi muskułami. Kobieta jest zapatrzona w córkę
Michała, jak w obrazek. Delikatnie głaska palcami jej maleńką rączkę, a później
kładzie obok niej przyniesionego misia. Paradoksalnie dziewczynka obejmuje
maskotkę i wtula się w nią, nadal śpiąc. Chciałabym powiedzieć, że śpi bardzo
słodko, lecz nie umiem zdobyć się na jakiekolwiek pozytywne słowo pod jej
adresem.
- Wiesz już, kiedy wychodzisz? – jestem wdzięczna
blondynce, że nie pyta o samopoczucie.
- Niestety, jeszcze nie – odpowiadam nadzwyczaj spokojnie
– chcą jeszcze poobserwować Michalinkę.
- Mają ku temu jakiś powód? – Kinga jest zdumiona moją
odpowiedzią.
- Pielęgniarka wspominała, że to pod kątem żółtaczki –
niechętnie udzielam informacji.
Żona michałowego kolegi
nie zadaje jednak większej ilości pytań. Zamiast tego opowiadają, co ostatnio
wydarzyło się w klubie i jak zachowuje się mój ukochany. Jego szczęście jest
naprawdę ogromne, ale nie rozumiem, jak może wciąż mówić o swojej córce.
Cierpliwie słucham całej opowieści, chociaż jestem już bardzo zmęczona.
Dodatkowo mówienie o jego dziecku tylko mnie irytuje, czego nie daję po sobie poznać.
- Wybaczą państwo, ale czas odwiedzin już się skończył –
do pokoju wchodzi pielęgniarka.
- W porządku, już
wychodzimy – do rozmowy włącza się milczący dotąd Wojtaszek.
- Trzymaj się, kochana – wymieniamy z Kingą pożegnalny
uścisk – życzymy dużo zdrówka!
- Dziękuję – odpowiadam, choć pewnie już tego nie słyszą.
W duchu jestem
wdzięczna pielęgniarce, że wyprosiła moich gości. Kobieta zabiera jeszcze małą
na salę noworodków, a ja zostaję sama. Cisza, która teraz panuje w pomieszczeniu
jest jak muzyka dla moich uszu. Otulona milczeniem udaję się do krainy Morfeusza
po zasłużony odpoczynek.
-------------------------------
No to mamy dziś piękną wygraną z Włochami.
Jeden mecz, a tyle radości :)
Pozdrawiam i do napisania za dwa tygodnie!!:)
mam nadzieję, że Hania z case pokocha małą, świetny rozdział :) zapraszam serdecznie do mnie wkreceniwzgubnanic.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńMarzenkojak zwykle fajny rozdzial w tej Twojej historii,dlugi i wyczerpujacy(niezla mialas wene).Mam nadzieje ze Hania wkoncu sie opamieta i zacznie normalnie cieszyc sie zyciem,mala Michalinka i szczesciem z Michalem i Arkiem!Juz czekam na kolejny rozdzial.A co do gry Naszych Panow to byly piekne dwa zwyciestwa z Wlochami juz czekam na kolejne mecze!!!Pozdrawiam serdecznie i dziekuje za Twoje opowiadanko.
OdpowiedzUsuńHanka ma ogromny, problem, bo wszelkie odmiany depresji to choroby naszych czasów! Ja osobiście sobie nie wyobrażam jak można odrzucić takie słodkie maleństwo do tego zrodzone z wielkiej miłości. Michał też ma chwile zwątpienia i ciężko mu się pogodzić z tym co się dzieje i wcale mu się nie dziwię. Mam jednak nadzieję, że nie zwróći się przeciw Hance, bo to nie do końca jest jej wina. Choroba nie wybiera
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa, czy kiedyś Hania pokocha małą. Dlatego z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńEch, co tej Hani.. Dlaczego nie potrafi zaakceptować i pokochać małej.. Oby było lepiej.. A kochana opisujesz świetnie ;***
OdpowiedzUsuń