Rozdział 7

/ Hania /


            Rankiem budzi mnie szum nieznanych urządzeń. Początkowo nie mam pojęcia, gdzie się znajduję. Lecz po rozbudzeniu zdaję sobie sprawę, że jestem w szpitalu, a wczoraj urodziłam mojemu ukochanemu córkę. Kolejne minuty uświadamiają mi także, jaka jestem obolała. Dolne części ciała zdają się być nie moje. Sprawiają mi przy tym ogromny ból, który coraz trudniej jest mi znieść. Po moim policzku płynie pojedyncza łza. Smutek, bezsilność, złość… co ja właściwie czuję?  Trudno mi jednoznacznie określić. Z tych wszystkich uczuć najsilniejsze jest zmęczenie oraz brak chęci do życia. Tak beznadziejnie nie czułam się jeszcze nigdy. Moje myśli krążą w tylko sobie znanych kierunkach. Staram się więc zamknąć oczy i chociaż na chwilę zasnąć. Nie jest mi to jednak dane, gdyż w sali pojawia się pielęgniarka. Kobieta w białym kitlu sprawdza temperaturę mojego ciała, a także wymienia kroplówkę. Już myślę, że wyjdzie bez zadawania mi zbędnych pytań, ale niestety się mylę.
            - Jak się pani czuje? – słyszę całkiem sympatyczny głos.
            - Szczerze mówiąc, jakby rozjechał mnie czołg – odpieram zgodnie z prawdą.
            - Proszę się nie martwić, to wszystko minie – marne jest jej pocieszenie.
Kiedy pielęgniarka opuszcza pomieszczenie, czuję ulgę. Cieszę się, że w końcu dała mi spokój, który tak bardzo jest mi teraz potrzebny. Przez kilkanaście kolejnych minut uparcie wpatruję się w sufit. Nadal myślę o tym, co wydarzyło się ostatnio. Chciałabym cieszyć się szczęściem Michała, lecz nie potrafię. Nie umiem pokochać jego córki, choć przyczyniłam się do jej poczęcia. Dziewczynka nie jest co prawda niczemu winna, ale ja mam do niej żal. O co? Otóż marzyłam o karierze zawodowej, której realizacja i tak jest utrudniona, gdyż mam już jedno dziecko. Mała poczęła się jednak niespodziewanie, a Michał kategorycznie zabronił mi dokonania aborcji. Nie mówię, że podjęłabym aż takie kroki, ale Michalince byłoby o wiele lepiej, gdyby ktoś ją zaadoptował. Niestety nie da się ukryć, że nieplanowana ciąża przeszkodziła mi w realizacji zawodowych marzeń. Skoro dostałam już pracę w renomowanym siatkarskim klubie, to chciałabym wykonywać ją jak najlepiej, a nie po jednym sezonie prosić o urlop macierzyński. Owszem, czuję złość na samą myśl o tym. Czuję się również potwornie smutna. Mam wrażenie, iż do niczego się nie nadaję. Wszystkim wyszłoby na dobre, gdybym zeszła na jakiś zawał, czy coś innego. Nie chcę dorzucać Michałowi kolejnych zmartwień. Wystarczająco sporo ma ich w związku z opieką nad Arkiem, czy treningami. Po co mu więc kolejne, związane ze mną obciążenie?


***


            Kilkugodzinny sen zostaje przerwany przez osobnika, który pojawia się w pokoju pacjentów. Wyraźne kroki dają mi do zrozumienia, że  nie zdrzemnę się w ciągu kilku najbliższych minut. Z niechęcią otwieram oczy, by spojrzeć, kto zakłócił mój spokój. Zdumiona dostrzegam, że na krześle przy moim łóżku siada Michał z Arkiem na rękach. Na mojej twarzy pojawia się nikły uśmiech. W sercu na krótki moment gości radość z powodu odwiedzin bliskich mi osób. Zarówno przed, jak i po porodzie czuję nieustanny smutek i żal, które na moment zostają odsunięte. Daje mi to niemałą ulgę, a co za tym idzie, chwilę wytchnienia. Kiedy spoglądam na szafkę nocną, widzę stojący na niej wazon, a w nim piękny bukiet herbacianych róż. Czuję ogromne zaskoczenie, gdyż nawet nie przyśnił mi się taki wspaniały prezent. Można powiedzieć, że bez okazji. Gdy wykonuję powolne ruchy głową,  Michał od razu zauważa, że nie śpię. Sadza naszego malutkiego chłopczyka na swoich kolanach, a moją drobną dłoń zamyka w swoim szczelnym uścisku. Jeden mały gest, a znaczy tak wiele. Tylko on wie, w jaki sposób dać mi chociaż kilka krótkich chwil spokoju i radości.
            - Jak się czujesz, kochanie? – na jego twarzy maluje się troska.
            - Dosyć kiepsko – odpowiadam szczerze.
            - Nie martw się, to wszystko minie.
            - Nawet nie wiesz, jak o tym marzę…
Chciałam powiedzieć coś jeszcze, lecz przerwał mi radosny szczebiot małego Arka. Jego rączki skierowane są w moją stronę tak, jakby chciał się do mnie przytulić.
            - Ma – ma! Ma – ma! – raz po raz wesoło wykrzykuje.
My z Michałem wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia, a już po chwili atakujący odchyla kołdrę i kładzie obok mnie mojego ukochanego synka. Chłopczyk od razu wtula się w moją klatkę piersiową, ssąc kciuka. Jego gaworzenie milknie, a ja z ukochanym mam chwilę czasu na krótką rozmowę. Kręci się ona głównie wokół mojego samopoczucia. Nie mam już siły po raz kolejny powtarzać, jak obolałe są dolne części ciała. A to, że psychicznie jest jeszcze gorzej, zachowuję tylko dla siebie. Nie chcę, aby zaczęły się zbędne pytania, czy sugestie pójścia na terapię do psychologa. Osobiście uważam, że tego nie potrzebuję. Siedząca za biurkiem kobieta będzie przekonywała mnie do zwierzeń, jak również do zaakceptowania nowonarodzonej istotki. Nie mam ochoty ani na jej zrzędzenie, ani na opiekę nad drugim dzieckiem. Jeśli tylko będę miała możliwość, zrezygnuję z urlopu na rzecz powrotu do pracy i spełnienia zawodowego, o którym już bardzo długo marzę. Po dobrych paru minutach spędzonych z moimi mężczyznami wchodzi pielęgniarka, pchająca niewielki plastykowe łóżeczko, w którym leży mała Michalinka. Gdy siatkarz dostrzega noworodka, jego oczy rosną do rozmiaru pięciozłotówek, a na twarz wychodzą spore rumieńce. Spojrzenie atakującego przepełnione jest troską oraz czułością, jaką obdarza nas wszystkich. Młoda pielęgniarka od razu podaje mu kocyk, w który zawinięta jest dziewczynka i pozwala nakarmić. Świeżo upieczony tata ochoczo podejmuje się tego zadania. Ja natomiast odwracam głowę, spoglądając na śpiącego w moich objęciach Arka. Po mojej głowie zaczyna natomiast krążyć myśl, dlaczego potrafię chłopca obdarzyć miłością, a córkę Michała nie. Może to dlatego, że obwiniam ją za przerwę w karierze? Nie wiem… staram się o tym nie myśleć, lecz to uparcie powraca.
            - Może chciałabyś ją wziąć na ręce? – w jego głosie słychać ogromną nadzieję.
            - Nie, Michał – odmawiam kategorycznie.
Widzę, jak jego entuzjazm gaśnie. Atmosfera robi się natomiast tak gęsta, że można ją kroić nożem. Po upływie paru sekund zauważam też samotną łzę, kręcącą się w oku atakującego. Wiem. Wiem, że go zraniłam, lecz nie potrafię inaczej. Nie mogę wziąć na ręce dziecka, które powinno znaleźć dom w zupełnie innej rodzinie albo w ogóle zakończyć swój żywot jeszcze w moim łonie.
            - Dlaczego? – wiedziałam, że z jego ust musi paść takie pytanie.
            - Nie wiem… - odpieram, ponownie odwracając głowę w stronę okna.
Czuję na plecach jego spojrzenie, przepełnione żalem i smutkiem. Jednocześnie mam dziwne wrażenie, że siatkarz zrobi wszystko, by przekonać mnie, iż to nie jest koniec świata, a początek czegoś nowego. Tylko, czy ja tego chcę?  Słyszę, jak siatkarz odkłada swoją córkę do stojącego tuż obok łóżeczka na kółkach. Przez chwilę mi się przygląda, a później po raz kolejny bierze moją drobną dłoń. Patrzy na mnie w milczeniu, jednak z jego oczu wyziera nie tylko ogromny smutek, ale też żal.
            - Za godzinę mam trening – informuje mnie – muszę odstawić Arka do Jagody.
            - Dziękuję, że go tutaj zabrałeś – mówię, a na twarz ponownie wkrada się nikły uśmiech.
            - Wiedziałem, że będziesz chciała zobaczyć syna – ton jego głosu jest nieco oschły – naprawdę, musimy już iść. Odwiedzimy cię jutro.
Patrzę, jak siatkarz zabiera śpiącego chłopca i układa jego główkę na swoim ramieniu. Jest mi cholernie smutno, że znowu zostanę w czterech ścianach szpitalnego pokoju. Świadomość, że spędzę sama najbliższe godziny jeszcze bardziej pogarsza mój stan psychiczny. Chciałabym, żeby Michał cały czas był tutaj i trzymał moją dłoń. Spoglądam więc z dużym żalem na jego wysportowaną sylwetkę, przekraczającą próg pomieszczenia. Ocieram z policzka pojedynczą łzę, by chwilę później ponownie udać się do dobrze znanej mi krainy Morfeusza.


***

/ Michał /


            Od kilku dni za oknem można zauważyć pierwsze oznaki złotej, polskiej jesieni. Ptaki śpiewają, budząc mnie w ten słoneczny dzień. Kilka pierwszych minut spędzam w łóżku, pozbywając się resztek snu. Gdy jestem już całkowicie rozbudzony, kieruję swoje kroki do pokoju maluszków. Staję nad łóżeczkiem Arka i przez chwilę przyglądam się, jak słodko śpi, trzymając w objęciach ulubioną maskotkę. Naprawdę nie mam serca budzić tego szkraba. Zwłaszcza, że po raz pierwszy od kilku dni spędza noc w domu, a nie w lokum Jagody i Michała. Ponadto postanawiam spędzić dzisiaj dzień z chłopcem. W ostatnim czasie całą skupiłem się na stanie zdrowia Hani oraz nowonarodzonej Michalince, a zapomniałem o małym Arku. On również potrzebuje uwagi z mojej strony. To właśnie dlatego nie wybiorę się dzisiaj na trening. Czas, który spędziłbym na hali, czy w siłowni, poświęcę właśnie maluchowi. Z tą myślą wychodzę z pokoju dzieci, by udać się do kuchni. Po zaparzeniu mocnej kawy siadam przy stole i popadam w dziwne zamyślenie. Przed oczyma mam obraz wczorajszych odwiedzin u Hani, a także jej zachowanie. Czuję, jak w moim sercu pojawia się żal pomieszany z rozgoryczeniem. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego Hania odtrąca naszą córkę. Dlaczego wzbrania się przed przytuleniem tej maleńkiej istotki? Musi być ku temu jakiś powód, co boli mnie jeszcze bardziej. Obydwoje daliśmy jej życie, a Hania zachowuje się tak, jakby to mała była winna przerwie w jej karierze zawodowej. Przez większość ciąży traktowała ją jak chorobę, a ruchy dziecka, jak coś, co w ogóle nie powinno się wydarzyć. Teraz jej stan dodatkowo się pogorszył. Niegdyś wesołe, niebieskie oczy teraz są zaszklone i puste. Nic właściwie nie zostało z tej wystraszonej młodej mamy, martwiącej się o życie dziecka. No właśnie. To kolejny paradoks, jaki nasuwa mi się na myśl. Gdy Arek walczył z ciężką chorobą, robiła wszystko, żeby wyzdrowiał. Na Michasię nie chce nawet spojrzeć. Kiedy o tym myślę, mam ochotę wykrzyczeć jej w twarz, to co myślę. Dla dobra naszego związku postanawiam jednak tego nie robić. Moje ponure rozważania zostają przerwane przez, rozlegający się po mieszkaniu, płacz. Natychmiast biegnę sprawdzić, co dzieje się u chłopca. Zmieniam pieluchę, po czym zabieram go do kuchni. Sadzam malca w foteliku przeznaczonym do spożywania posiłków. Sam w biegu biorę parę łyków kawy, a dla Arka przygotowuję poranną porcję mleka. Chłopiec konsumuje swoje śniadanie w okamgnieniu. Kiedy jego maleńki żołądek jest już napełniony, udaje mi się go ubrać i w odpowiedni sposób przygotować nas do wyjścia na basen. Arek nie protestuje, gdy go ubieram, chociaż bardzo tego nie lubi. Jednak już kilkanaście minut później mały spędza swój najlepszy dzień w życiu.


***


/ Hania /


            Od kilku dni trwają bezustanne odwiedziny. Nie mam już siły na udawanie, że wszystko jest w porządku. Jednak, kiedy w szpitalnym pokoju pojawia się prezes klubu wraz z trenerem, zmuszona jestem przykleić do twarzy uśmiech i z wymuszonym humorem odpowiadać na ich pytania. Nikt jednak nie wie, jak bardzo mam dosyć. Wszystkie przyniesione kwiaty oraz prezenty dla dziecka tylko mnie denerwują. Z wyczuciem taktu dziękuję za wszystkie podarunki, lecz nawet ich nie oglądam. Codziennie ktoś do mnie przychodzi. Codziennie ktoś inny… Dzisiaj na pomysł odwiedzin wpadł Damian Wojtaszek wraz ze swoją żoną Kingą. Mały w stylowym stroju niesie kolejny bukiet kwiatów. Kinga natomiast trzyma w dłoniach niewielkiego misia, zapewne dla małej. Dziewczynka leży w swoim łóżeczku tuż obok, lecz opiekę nad nią sprawuje personel szpitala. Ja ani razu nie spoglądam na to maleństwo, którego nie potrafię pokochać. Zamiast tego skupiam się na gościach. Choć nie mam już na to siły, zmuszam się do uśmiechu oraz odpowiedzi na zadane pytania. Wszystkie są tak podobne, że właściwie przestałam się na nich skupiać. Niemniej jednak moi dzisiejsi goście mają w sobie coś, co chociaż na chwilę poprawia mi humor.
            - Możemy na chwilę? – pytają jednocześnie, stojąc w progu sali.
            - Jasne – odpowiadam z wymuszonym uśmiechem – zapraszam.
Kinga zajmuje miejsce na krześle stojącym tuż obok łóżka. Damian natomiast wkłada do wazonu, a raczej szklanki, kwiaty. W chwilę po tym zajmuje miejsce tuż za ukochaną i obejmuje jej ramiona swoimi wysportowanymi muskułami. Kobieta jest zapatrzona w córkę Michała, jak w obrazek. Delikatnie głaska palcami jej maleńką rączkę, a później kładzie obok niej przyniesionego misia. Paradoksalnie dziewczynka obejmuje maskotkę i wtula się w nią, nadal śpiąc. Chciałabym powiedzieć, że śpi bardzo słodko, lecz nie umiem zdobyć się na jakiekolwiek pozytywne słowo pod jej adresem.
            - Wiesz już, kiedy wychodzisz? – jestem wdzięczna blondynce, że nie pyta o samopoczucie.
            - Niestety, jeszcze nie – odpowiadam nadzwyczaj spokojnie – chcą jeszcze poobserwować Michalinkę.
            - Mają ku temu jakiś powód? – Kinga jest zdumiona moją odpowiedzią.
            - Pielęgniarka wspominała, że to pod kątem żółtaczki – niechętnie udzielam informacji.
Żona michałowego kolegi nie zadaje jednak większej ilości pytań. Zamiast tego opowiadają, co ostatnio wydarzyło się w klubie i jak zachowuje się mój ukochany. Jego szczęście jest naprawdę ogromne, ale nie rozumiem, jak może wciąż mówić o swojej córce. Cierpliwie słucham całej opowieści, chociaż jestem już bardzo zmęczona. Dodatkowo mówienie o jego dziecku tylko mnie irytuje, czego nie  daję po sobie poznać.
            - Wybaczą państwo, ale czas odwiedzin już się skończył – do pokoju wchodzi pielęgniarka.
             - W porządku, już wychodzimy – do rozmowy włącza się milczący dotąd Wojtaszek.
            - Trzymaj się, kochana – wymieniamy z Kingą pożegnalny uścisk – życzymy dużo zdrówka!
            - Dziękuję – odpowiadam, choć pewnie już tego nie słyszą.

W duchu jestem wdzięczna pielęgniarce, że wyprosiła moich gości. Kobieta zabiera jeszcze małą na salę noworodków, a ja zostaję sama. Cisza, która teraz panuje w pomieszczeniu jest jak muzyka dla moich uszu. Otulona milczeniem udaję się do krainy Morfeusza po zasłużony odpoczynek.


-------------------------------
No to mamy dziś piękną wygraną z Włochami. 
Jeden mecz, a tyle radości :)
Pozdrawiam i do napisania za dwa tygodnie!!:)

5 komentarzy:

  1. mam nadzieję, że Hania z case pokocha małą, świetny rozdział :) zapraszam serdecznie do mnie wkreceniwzgubnanic.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Marzenkojak zwykle fajny rozdzial w tej Twojej historii,dlugi i wyczerpujacy(niezla mialas wene).Mam nadzieje ze Hania wkoncu sie opamieta i zacznie normalnie cieszyc sie zyciem,mala Michalinka i szczesciem z Michalem i Arkiem!Juz czekam na kolejny rozdzial.A co do gry Naszych Panow to byly piekne dwa zwyciestwa z Wlochami juz czekam na kolejne mecze!!!Pozdrawiam serdecznie i dziekuje za Twoje opowiadanko.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hanka ma ogromny, problem, bo wszelkie odmiany depresji to choroby naszych czasów! Ja osobiście sobie nie wyobrażam jak można odrzucić takie słodkie maleństwo do tego zrodzone z wielkiej miłości. Michał też ma chwile zwątpienia i ciężko mu się pogodzić z tym co się dzieje i wcale mu się nie dziwię. Mam jednak nadzieję, że nie zwróći się przeciw Hance, bo to nie do końca jest jej wina. Choroba nie wybiera

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem bardzo ciekawa, czy kiedyś Hania pokocha małą. Dlatego z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ech, co tej Hani.. Dlaczego nie potrafi zaakceptować i pokochać małej.. Oby było lepiej.. A kochana opisujesz świetnie ;***

    OdpowiedzUsuń