/ Jagoda /
Czując wzmagające się podniecenie, zrzucamy z siebie
ubrania. Gdy zostaję w samej bieliźnie, Michał bierze mnie na ręce, po czym
zanosi do sypialni. Nie siląc się na delikatność, rzuca mnie na łóżko/ Wie, że się niecierpliwię, dlatego celowo zwleka z
pozbawieniem mnie ostatnich części garderoby. Staram się zatem ponaglić go do
dalszych działań. Po dobrych paru minutach w końcu posyła mi lubieżny uśmiech i
jednym ruchem rozpina klamrę mojego stanika. Jeszcze szybciej pozbawia
koronkowych, czarnych stringów. Teraz leżę przed nim zupełnie naga. Pozwalam
również całować się po najbardziej elektryzujących częściach mojego ciała.
Kubiak rozbudza we mnie coraz większe pożądanie, a ja nie potrafię się
opanować. W okamgnieniu pozbawiam go obcisłych bokserek, napawając się jego
męskością, podnoszę się z łóżka. Gdy wpycham w jego usta swój język z dziką
pasją odwzajemnia moje pocałunki. Przepełniony namiętnością ponownie popycha
mnie na łóżko. Z lubością pieści moje piersi i obsypuje pocałunkami pozostałe
części ciała, schodząc coraz niżej. Gdy dotyka ustami okolic mojego podbrzusza,
coś we mnie pęka. Czuję, jak budzą się we mnie nieznane dotąd emocje,
potęgujące doznania. Z błyskiem w oku dotykam jego męskości, którą przygotowuję
do wejścia w swoje ciało. Po jakimś czasie obydwoje czujemy się już
dostatecznie rozgrzani. Kiedy nasze podniecenie sięga zenitu, Michał wchodzi do
mojego wnętrza, aby wspólnie ze mną poćwiczyć wyskok do bloku. Od samego
początku zadaje mi szybkie i mocne pchnięcia, a ja wyginam się pod nim w
spazmach rozkoszy. Obydwoje czujemy zbliżający się koniec i właśnie dlatego
Kubiak wysuwa się ze mnie, a potem podchodzi do swojej szafki nocnej, z której
coś wyjmuje.
- Czy ciebie do końca pogięło, żeby przerywać w takim
momencie? – pytam z poczuciem dużego niedosytu.
- A czy ja powiedziałem, że kończę? – siatkarz także
odpowiada pytaniem.
Po chwili słyszę stukot
rzucanych na podłogę przedmiotów. Chcę się odwrócić, aby zobaczyć, co Michał
wymyślił, ale jakoś nie mam odwagi. Poza tym przeszywa mnie kolejny dreszcz
podniecenia, a do mojej świadomości wkrada się jakaś dziwna uległość, której
nigdy wobec niego nie okazywałam. W chwilę później siatkarz każe mi wyciągnąć
do tyłu ręce, które związuje kawałkiem jedwabnej wstążki. Jego następnym
posunięciem jest odwrócenie mnie na brzuch i ułożenie w odpowiedniej pozycji. Kiedy
jestem już gotowa, Kubiak bez ostrzeżenia wchodzi we mnie, a jego ruchy są
zdecydowanie mocniejsze od poprzednich. Z moich ust wydobywają się jedynie
jęki, a ciało targają dreszcze przepełnione rozkoszą, jakiej nie zaznałam od
bardzo dawna. Aż chciałoby się powiedzieć, że ostatnią osobą, z którą przeżyłam
coś na równi wspaniałego był ten kretyn, Brian… kiedy myślę o rozgrywającym,
czuję, że złość zaczyna się we mnie gotować. Dlatego bardzo szybko pozbywam się
nieprzyjemnych myśli i skupiam się na przyjemności, którą Kubiak próbuje mi dać
przez całą noc. Kiedy na zewnątrz już świta, przyjmujący zadaje mi ostatnie
pchnięcie, po czym obydwoje dochodzimy. Dobrą chwilę zajmuje mi uspokojenie
ciała po naszych „ćwiczeniach”. Gdy wszystko jest już w najlepszym porządku,
wtulam się w jego tors.
- Chyba jestem już wystarczająco rozgrzana przed rannym
treningiem – chichoczę, przygryzając jego płatek uszny.
- Będziesz skakała do bloku najlepiej ze wszystkich –
odpowiada.
- A ty będziesz wykonywał najlepsze ataki ze środka –
szepczę wprost do jego ucha.
Michał uśmiecha się po
raz kolejny, delikatnie gładząc przy tym moje nagie ramię. Nagle czuję się
niesamowicie zmęczona i senna. Moje powieki robią się coraz cięższe, a to
oznacza, że mimo cudownych doznań, jakie Kubiak zapewnił mi w ciągu minionej
nocy, pora trochę odpocząć. Szczęśliwa a zarazem spełniona udaję się więc do
krainy Morfeusza.
***
/ Michał /
Podczas odbierania Hani i małej ze szpitala miałem
mieszane uczucia. W moim sercu na zmianę pojawiała się radość z narodzin
córeczki i złość na Hanię za to, jak się zachowuje. Od kilku dni jej
samopoczucie daje w kość także mnie. Moja ukochana wciąż zamyka się w sypialni,
a jej wygląd nie pozostawia złudzeń, co do stanu psychicznego; przetłuszczające
się i splątane blond włosy, brak makijażu rozciągnięty dres… Od kiedy młoda
mama jest w domu, cały swój czas spędza w sypialni, wciąż płacząc. Wiem, iż nie
radzi sobie z tym wszystkim, co dzieje się w naszym życiu, ale ja także mam już
wszystkiego serdecznie dosyć! Opiekuję się nie tylko nowonarodzoną Michasią,
ale także Arkiem, który w tym wszystkim schodzi na drugi plan. Pani Grażyna
również stara się pomagać, lecz to wszystko jest po prostu zbyt mało. Mam
dwójkę dzieci, a poza tym pracę, która również wymaga ode mnie poświęceń.
Również podczas treningów wszystko zaczyna mi wychodzić coraz gorzej. W trakcie
rozgrywanych meczów coraz częściej stoję w kwadracie, zamiast, jak to bywało
wcześniej, wychodzić w podstawowej szóstce. Nie inaczej jest tym razem. Mecz
przeciwko bydgoskiemu Transferowi również rozpoczynam w kwadracie. Jest mi z
tego powodu bardzo przykro, bo wolałbym pomagać chłopakom na boisku. Udaje mi
się wejść zaledwie na kilka minut, kiedy przewaga jest na tyle wysoka, że
goście mają poważne kłopoty z odrobieniem strat. Jednak ja zdaję się im pomagać.
Raz po raz psuję serwisy, które przychodzi mi wykonywać. Także w ataku nie
radzę sobie najlepiej. Kiedy spoglądam w stronę ławki rezerwowych, przy której
stoi trener, czym prędzej wolę odwrócić wzrok. Bernardi jest wściekły i odnoszę
wrażenie, iż za chwilę wejdzie na boisko i zwyczajnie mnie udusi. Czym prędzej
uruchamia zatem sygnalizator, a na placu gry pojawia się mój zmiennik. Do końca
meczu złość gotuje się we mnie, niczym wulkan przed wybuchem. Kompletnie nie
mam ochoty iść na konferencję, ale ponieważ w zespole nadal jestem kapitanem
nie mam innego wyboru. Po zakończeniu tego krótkiego spotkania z dziennikarzami
mam zamiar udać się do szatni, aby jak najszybciej znaleźć się w domu, razem z
dziećmi i Hanią. Jednak w połowie drogi dogania mnie Bernardi. Szkoleniowiec
łapie mnie za ramię, zmuszając tym samym do zatrzymania się.
- Michał, co się z tobą dzieje? – mogłem spodziewać się
tego pytania, jednak teraz jestem nim szczerze zaskoczony.
- A co ma się dziać? – odpieram, nie chcąc wyjawić trenerowi
prawdy – wszystko jest w porządku – dodaję.
- Przecież widzę – mężczyzna wydaje się być strapionym –
jeszcze nigdy nie grałeś tak beznadziejnie – tym stwierdzeniem odkrywa całą
prawdę.
- No cóż… - wzdycham ciężko – i tak wszystko się wyda,
więc nie mam nic do stracenia – mina trenera jest zagadkowa – niedawno moja
dziewczyna urodziła mi córkę, jednak po porodzie wpadła w depresję, a ja nie
radzę sobie z opieką nad maluchami, a wszystko odbija się na grze – odpowiadam.
- Nie myślałeś o skorzystaniu z czyjejś pomocy? –
szkoleniowiec na moment popada w zadumę – to wszystko odbija się przecież na
twojej formie.
- Zdaję sobie z tego sprawę – mówię po chwili
zastanowienia – nie mogę jednak wybierać pomiędzy dziećmi, a pracą, bo obydwie
te sprawy są dla mnie bardzo ważne. Jeśli chodzi o pomoc, matka Hani stara nam
się pomóc, ale to i tak za mało, nic nie zastąpi dziecku matki.
- Masz rację – trener zgadza się ze mną – niemniej jednak
musisz wziąć się w garść, powodzenia – to mówiąc, szkoleniowiec zmienia
kierunek, po czym udaje się do swojego biura, zostawiając mnie samego na środku
parkietu, na którym kilkadziesiąt minut rozgrywaliśmy mecz.
Rozmowa z trenerem
wpędza mnie w jeszcze gorszy nastrój niż dotychczas. Sytuacja w domu od dobrych
kilku dni przyprawia mnie o ból głowy i nie wiem, jak mam sobie z tym wszystkim
poradzić. Do tego, z moją formą jest coraz gorzej, a cały sztab szkoleniowy
oraz zarząd klubu pokładają we mnie wszystkie nadzieje. Nikt jednak nie myśli,
że ja również mogę mieć kłopoty w życiu osobistym. Siatkarze nie mają przecież
takich problemów. Tak wygląda to w oczach fanów i wszystkich innych sympatyków
drużyny. Nic bardziej mylnego. Ja mam tych kłopotów aż za dużo; od powrotu ze
szpitala Hania ani razu nie wyszła z domu, nie wzięła także na ręce naszej
małej córeczki. Przestała zajmować się także Arkiem, o którego zdrowie podjęła
przed rokiem bardzo trudną walkę. To wszystko powoduje, iż opieka nad dziećmi
spadła na mnie. Dodatkowo opiekuję się także narzeczoną, starając się zadbać o
jej zdrowie psychiczne. Nikt nie wie, jaki trudny bój muszę stoczyć, aby moja
rodzina się nie rozpadła. Nikt nie ma o tym zielonego pojęcia!
***
Dojazd z hali do naszego lokum zajmuje mi zaledwie kilka
minut. Lecz kiedy zawieszam na swoim ramieniu ciężką torbę, czuję, jak
opuszczają mnie wszystkie siły. Nie marzę o niczym innym, jak o położeniu się
do łóżka. Chcę zapomnieć o kłopotach, z którymi na co dzień się zmagam. Poza
tym wolałbym wymazać z głowy przykrą dla mnie rozmowę z trenerem. Zmarnowany jak
nigdy przemierzam kolejne stopnie na klatce schodowej. Mija więc stanowczo zbyt
dużo czasu, zanim udaje mi się dotrzeć na ostatnie piętro w tym bloku. Jeszcze
więcej poświęcam na wyszukanie w torbie kluczy do mieszkania. Jednak kiedy
wyjmuję z niej klubową smycz, drzwi są już otwarte, a w progu stoi moja
przyszła teściowa, trzymająca na rękach maleńką Michasię. Widok dziewczynki
momentalnie poprawia mi humor, jednak rozgoryczenie, które odczuwam bardzo
szybko powraca i staje się wręcz namacalne. Nie wiem, dlaczego wciąż nie mogę
przestać o tym myśleć.
- Dobrze, że już jesteś – pani Grażyna mówi do mnie na
powitanie – obiad jest już na stole – dodaje.
- Dziękuję bardzo – jestem szczerze zdziwiony jej
życzliwością – chętnie coś zjem.
Nie czekając na jej reakcję,
kieruję się do kuchni, gdzie czeka już na mnie pyszny obiad. Aż ślinka mi
cieknie, kiedy widzę rewelacyjnie przyozdobiony talerz, a na nim parującą
potrawę. W okamgnieniu zapominam o dotychczasowych rozterkach, bez reszty
zajmując się jedzeniem. Cieszę się, iż po kolejnym słabym meczu w moim
wykonaniu, mogę spróbować pysznych polskich potraw w wykonaniu pani Grażyny. Może
to nie jest normalne dla sportowców, bo powinienem trzymać dietę, ale trudno
jest nie spojrzeć na te pyszności.
- Hania coś jadła? – pytam, kiedy przyszła teściowa
pojawia się w kuchni.
- Niestety – jej mama robi zatroskany wyraz twarzy –
powiedziała, że nie jest głodna – próbowałam ją namawiać, ale tylko na mnie
nakrzyczała i znowu zamknęła się w sypialni – dodaje.
Kiedy słyszę to
wszystko, robi mi się niewyobrażalnie smutno. Także ja tracę apetyt, a jedzenie
zdaje się zwiększać objętość w moich ustach. Z przykrością odsuwam od siebie
talerz, a potem wychodzę. Zastanawiam się nad tym, czy iść do Hani, czy też
zostawić ją w spokoju i dać jej chociaż chwilę odpoczynku. Nie decyduję się na
pójście do sypialni. zamiast tego postanawiam wziąć prysznic, po którym kładę
się w salonie. Przez jakiś czas biję się z myślami, a także odtwarzam w swojej
pamięci miniony dzień. Tyle się dzisiaj wydarzyło i tyle złego… nie marzę o
niczym innym, jak o tym, aby ten koszmar związany z chorobą Hani już się
skończył. Jak ja bym chciał, żeby wszystko wróciło do normy, a moja ukochana
była taka, jak dawniej! Z tą właśnie myślą kieruję się do pokoju dzieci.
Michasię i Arka okrywam kołderkami w ich łóżeczkach, a sam siadam na sofie,
opierając głowę o ścianę i przymykając powieki. Mam chwilę na to, aby się
wyciszyć i wreszcie odpocząć. Zmęczony trudami codziennego życia zasypiam
niepostrzeżenie dla samego siebie.
***
/
Hania /
Od kilkunastu dni sypialnia jest
najbezpieczniejszym miejscem w całym mieszkaniu. Nikt nie zakłóca panującej
tutaj ciszy, a ja mogę w spokoju płakać i dawać upust swoim emocjom. Kilka dni
temu mama przyszła zapytać, czy nie jestem głodna, ale to właściwie wszystko.
Michał właściwie tutaj nie przychodzi, bo nie chce się narażać, a taki stan
rzeczy jest mi wyjątkowo na rękę. Atakujący woli widzieć mnie zadbaną,
szczęśliwą i kochającą nasze dzieci, na co już od długiego czasu nie mam zwyczajnie
siły. Tego dnia mam ochotę po raz
kolejny się rozpłakać. Z moich oczu wolno wypływają pojedyncze łzy, a za
drzwiami słychać czyjeś kroki. Jestem przekonana, że Michał albo mama idą
zajrzeć do dzieci, lecz to wrażenie jest dosyć mocno nietrafione. Osobnik
przechadzający się po piętrze naszego mieszkania kieruje się do naszej
sypialni. W chwilę później drzwi pomieszczenia otwierają się, a w progu staje Jagoda.
Stąpa po podłodze bardzo ostrożnie, więc od razu rozpoznaję, kim jest mój
dzisiejszy gość. Jednak nie okazuję jakiejkolwiek reakcji. Nie wysilam się
nawet na to, aby odwrócić się i spojrzeć na młodą siatkarkę. Kompletnie nie
wiem, po co się tutaj zjawia. Gdybym mogła, wyrzuciłabym ją za drzwi, tak po
prostu. Wtem czuję, jak materac na naszym łóżku ugina się pod ciężarem drugiej
osoby. Dziewczyna niemal natychmiast łapie mnie za rękę i patrzy na mnie pełnym
litości wzrokiem. Teraz jestem przekonana, że nie potrzebnie traci swój cenny
czas na odwiedzanie mnie. Powinna poświęcić go Kubiakowi.
- Jak się czujesz? – mogłam się
spodziewać, że Jagoda zacznie od standardowego pytania.
- Bywało lepiej – odpieram zgodnie z
prawdą.
- No właśnie widzę – siatkarka
kwituje, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Chociaż
nie zamierzam zwierzać się Jagodzie z moich kłopotów, to nie mam zamiaru jej
okłamywać. Niczym nie zasłużyła sobie na takie traktowanie, więc po prostu tego
nie zrobię. Ona też zawsze jest wobec mnie szczera, dlatego pomimo złego
samopoczucia staram zachowywać w miarę przyzwoicie. Bo o plotkach przy kawie i
dobrym humorze nie ma mowy. Zresztą, nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam w
takowym nastroju. Dociera do mnie, jak kiepsko się czuję, jednak staram się nie
okazywać jakichkolwiek emocji. Nie chcę żadnej pomocy i niepotrzebnej litości.
Lecz Jagoda zdaje się przewiercać mnie na wylot. Chciałabym to wszystko przed
nią ukryć, ale zupełnie nie mam pomysłu na to, jak zbyć michałową siostrzenicę.
Odkąd się tutaj pojawiła, nie marzę o niczym innym, jak o tym, aby już sobie
poszła.
- Okej, nie musisz mi nic mówić,
jeśli nie chcesz. – to stwierdzenie po prostu mnie dobija i jeszcze bardziej
uświadamiam sobie, iż siedzi tutaj tylko z litości.
I
w tym momencie nie wytrzymuję. Spoglądam na siatkarkę, po czym wybucham gorzkim
płaczem. Łkam tak głośno, że czuję, jak drgają mi plecy. Łzy leją się
strumieniami, mocząc koszulkę Jagody. Kiedy ona zdążyła mnie przytulić? Przez
swój wybuch nie rejestruję połowy tego, co dzieje się w murach tego
pomieszczenia. Jestem dziwnie rozrzewniona i zachowuję się zupełnie inaczej niż
zazwyczaj. Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje, lecz moje myślenie jest
właściwie wyłączone.
- Nie płacz już… - Jagoda mówi
niemalże szeptem.
- Kiedy ja nie potrafię przestać –
mówię, ocierając kolejną łzę.
- Spokojnie – dziewczyna wydaje się
być bardzo cierpliwa.
Nadal
trzyma mnie w uścisku swoich ramion i spokojnie czeka, aż przestanę płakać.
Kiedy mój oddech się wyrównuje, a szloch powoli milknie, Jagoda podaje mi
chusteczkę, którą ocieram zapłakaną twarz. Czuję, jak pieką mnie oczy, lecz staram
się na tym nie skupiać, aby ponownie się nie rozpłakać. Po wszystkim chcę się
położyć, ale dziewczyna nie daje mi spokoju. Prosi, abym usiadła, po czym
zaczyna przekonywać mnie do leczenia. Tłumaczy, iż rozwiązanie problemu nie
jest wcale łatwe, a sprawy nie można zamiatać pod dywan. Poza tym nasza
córeczka poczęła się z miłości, której bardzo teraz potrzebuje, a sam Michał
nie jest w stanie zastąpić nas obydwojga. Poza tym nie można zapomnieć o małym
Arku. Jagoda przypomina mi ten fatalny okres,
gdy walczyłam o jego powrót do zdrowia. Chociaż początkowo nie zgadzam
się z jej przemówieniem, w duchu przyznaję jej rację. Zdaję sobie również
sprawę, iż nie mogę całymi tygodniami leżeć w sypialni w takim stanie, jak
teraz. Od porodu minęły już trzy miesiące, a ja nadal nic ze sobą nie zrobiłam.
Pomijam także fakt, że bardzo zaniedbuję Michała i dzieci. Nie mówię tego na
głos, lecz mam do siebie ogromny żal i chciałabym to wszystko zmienić. Tylko,
czy potrafię to zrobić?
- Nie martw się – Jagoda chyba
odczytuje moje myśli – będę przy tobie podczas wizyt.
Dlaczego
ona to wszystko robi? Dlaczego przychodzi tu, rozmawia ze mną i w ogóle mi
pomaga? Nie mogę tego zrozumieć… Na początku naszej rozmowy myślałam, iż to z
litości. Teraz jednak dostrzegam, że nikt jej tutaj nie kazał przychodzić. Sama
doszła do takiego wniosku, że musi to zrobić. Kiedyś to ja wspierałam ją w
powrocie do normalności po stracie dziecka, teraz ona pomaga mi. Niby to
normalne, ale jakoś nie widzę siebie w tym wszystkim. To nie dla mnie.
- Zgodzisz się pójść chociaż na
jedną wizytę? – w jej głosie daje się wyczuć nitkę nadziei.
- Tak – odpowiadam niemal
natychmiast, mając nadzieję, że na jednej się skończy – a mogłabyś mi przynieść
Arka?
- Z przyjemnością – dziewczyna
uśmiecha się, po czym znika na krótki moment.
Po
kilku minutach wraca, trzymając na rękach mojego synka. Podaje mi go, a ja z
jakimś nieopisanym uczuciem przytulam do siebie rocznego chłopca. Jest bardzo
spokojny, jak chyba nigdy. Cieszę się jednak, że z taką ufnością wyciąga do
mnie rączki.
- Pójdę już – Jagoda stara się jak
najszybciej wycofać z pomieszczenia.
-
W porządku – mimo chęci nie zatrzymuję jej – dziękuję, że przyszłaś.
Zanim
młoda siatkarka wychodzi, posyła mi jeszcze jeden uśmiech, a potem zamyka za
sobą drzwi. Ja natomiast po raz kolejny biorę na ręce synka i zaczynam chodzić
po pomieszczeniu. Czuję, jak wstępuje we mnie nieznana dotąd siła. Teraz wiem
tylko jedno, muszę to zrobić, choćby dla Arka!
***
Dopiero w kilka dni po rozmowie z Jagodą decyduję się na
umówienie wizyty w poradni psychologicznej. Jest brzydki, listopadowy dzień. Deszcz
zacina niemal pod kątem prostym. Opatulona jestem zatem w ciepły płaszcz, a nad
głową trzymam parasol. Przemierzam ulice centrum, szukając odpowiedniej ulicy. Mija
zaledwie kilka minut, gdy już jestem na miejscu. Wchodzę do budynku, a od progu
wita mnie przepełniona pacjentami poczekalnia. W głowie nie mieści mi się, jak
wielu ludzi może mieć kłopoty ze zdrowiem psychicznym! W tej jednej chwili
dociera do mnie, że nie jestem jedyna i być może wiele kobiet zmaga się z
takimi trudnościami, jak ja. Zajmuję sobie zwalniające się właśnie krzesełko i
cierpliwie czekam na swoją kolej. Mniej więcej po trzydziestu minutach w progu
jednego z gabinetów staje młoda ciemnowłosa kobieta, wymawiając moje dane
personalne. Początkowo nie orientuję się, iż przyszła już moja kolej. Jednak,
kiedy psycholog powtarza nazwisko nabieram pewności. Zdejmuję zatem z oczu
ciemne, zakrywające podkrążone oczy i brak makijażu, okulary i kieruję się do
środka, z obawą co przyniesie to spotkanie…
---------------------------------------
Bardzo dziękuję wszystkim tym, którzy zostawili komentarze
pod poprzednim rozdziałem. Dziękuję, że jesteście. Chciałabym
też poprosić o wpisywanie się wszystkich tych, którzy tutaj
zaglądają. Będzie mi ogromnie miło i na pewno zmotywujecie mnie
do dalszej pracy nad rozdziałami tego opowiadania.
Jutro wybieram się na wakacje, więc kolejny rozdział pojawi się
za dwa tygodnie. W sierpniu postaram się jednak dodawać rozdziały
nie dwa razy w tygodniu, ale w każdą sobotę lub niedzielę. W każdym
bądź razie, chciałabym pisać częściej niż do tej pory. Pozdrawiam serdecznie! :)
bądź razie, chciałabym pisać częściej niż do tej pory. Pozdrawiam serdecznie! :)
To chyba jeden z najlepszych rozdziałów. Dozowanie napięcia wychodzi Ci mega dobrze i fajnie oddajesz emocje. Ta historia mogłaby być mega banalna, ale dzięki temu, że wprowadzasz elementy niepewności i takie nietypowe sytuacje- na pewno banalna nie będzie! :) jestem ciekawa wizyty Hani u lekarza. Łatwo nie będzie!
OdpowiedzUsuńnajlepszy rozdział!
OdpowiedzUsuńSuper rozdział :D
OdpowiedzUsuńDobrze, że Hanka wreszcie zdałą sobie sprawę, że problem sam się nie rozwiąże i najwyższa pora pójść do specjalisty! Oczywistym jest, że depresji nie wyleczy się w kilka spotkań ale ważne, że jest promyk nadziei dla Hanki, Michała i ich maluchów!
OdpowiedzUsuńgenialne opowiadanie;) czekam
OdpowiedzUsuńno nareszcie Hania! jestem dumna, że w końcu coś.
OdpowiedzUsuńDziekuje Marzenko za ten rozdzial!!
OdpowiedzUsuńRozdzial trzymający w napięciu do samego końca do ostatniego słowa rozdzialu,nadrabiajac zaleglosci w nieczytaniu rozdzialow z wakacji i początku jesieni teraz mam chociaż suuuper lekturę na długie,zimne,ciemne wieczory.Te Twoje rozdzialy i historia jest coraz lepsza...Czytam dalej!!!
OdpowiedzUsuń