Rozdział 9

/ Jagoda /


            Czując wzmagające się podniecenie, zrzucamy z siebie ubrania. Gdy zostaję w samej bieliźnie, Michał bierze mnie na ręce, po czym zanosi do sypialni. Nie siląc się na delikatność, rzuca mnie na łóżko/ Wie,  że się niecierpliwię, dlatego celowo zwleka z pozbawieniem mnie ostatnich części garderoby. Staram się zatem ponaglić go do dalszych działań. Po dobrych paru minutach w końcu posyła mi lubieżny uśmiech i jednym ruchem rozpina klamrę mojego stanika. Jeszcze szybciej pozbawia koronkowych, czarnych stringów. Teraz leżę przed nim zupełnie naga. Pozwalam również całować się po najbardziej elektryzujących częściach mojego ciała. Kubiak rozbudza we mnie coraz większe pożądanie, a ja nie potrafię się opanować. W okamgnieniu pozbawiam go obcisłych bokserek, napawając się jego męskością, podnoszę się z łóżka. Gdy wpycham w jego usta swój język z dziką pasją odwzajemnia moje pocałunki. Przepełniony namiętnością ponownie popycha mnie na łóżko. Z lubością pieści moje piersi i obsypuje pocałunkami pozostałe części ciała, schodząc coraz niżej. Gdy dotyka ustami okolic mojego podbrzusza, coś we mnie pęka. Czuję, jak budzą się we mnie nieznane dotąd emocje, potęgujące doznania. Z błyskiem w oku dotykam jego męskości, którą przygotowuję do wejścia w swoje ciało. Po jakimś czasie obydwoje czujemy się już dostatecznie rozgrzani. Kiedy nasze podniecenie sięga zenitu, Michał wchodzi do mojego wnętrza, aby wspólnie ze mną poćwiczyć wyskok do bloku. Od samego początku zadaje mi szybkie i mocne pchnięcia, a ja wyginam się pod nim w spazmach rozkoszy. Obydwoje czujemy zbliżający się koniec i właśnie dlatego Kubiak wysuwa się ze mnie, a potem podchodzi do swojej szafki nocnej, z której coś wyjmuje.
            - Czy ciebie do końca pogięło, żeby przerywać w takim momencie? – pytam z poczuciem dużego niedosytu.
            - A czy ja powiedziałem, że kończę? – siatkarz także odpowiada pytaniem.
Po chwili słyszę stukot rzucanych na podłogę przedmiotów. Chcę się odwrócić, aby zobaczyć, co Michał wymyślił, ale jakoś nie mam odwagi. Poza tym przeszywa mnie kolejny dreszcz podniecenia, a do mojej świadomości wkrada się jakaś dziwna uległość, której nigdy wobec niego nie okazywałam. W chwilę później siatkarz każe mi wyciągnąć do tyłu ręce, które związuje kawałkiem jedwabnej wstążki. Jego następnym posunięciem jest odwrócenie mnie na brzuch i ułożenie w odpowiedniej pozycji. Kiedy jestem już gotowa, Kubiak bez ostrzeżenia wchodzi we mnie, a jego ruchy są zdecydowanie mocniejsze od poprzednich. Z moich ust wydobywają się jedynie jęki, a ciało targają dreszcze przepełnione rozkoszą, jakiej nie zaznałam od bardzo dawna. Aż chciałoby się powiedzieć, że ostatnią osobą, z którą przeżyłam coś na równi wspaniałego był ten kretyn, Brian… kiedy myślę o rozgrywającym, czuję, że złość zaczyna się we mnie gotować. Dlatego bardzo szybko pozbywam się nieprzyjemnych myśli i skupiam się na przyjemności, którą Kubiak próbuje mi dać przez całą noc. Kiedy na zewnątrz już świta, przyjmujący zadaje mi ostatnie pchnięcie, po czym obydwoje dochodzimy. Dobrą chwilę zajmuje mi uspokojenie ciała po naszych „ćwiczeniach”. Gdy wszystko jest już w najlepszym porządku, wtulam się w jego tors.
            - Chyba jestem już wystarczająco rozgrzana przed rannym treningiem – chichoczę, przygryzając jego płatek uszny.
            - Będziesz skakała do bloku najlepiej ze wszystkich – odpowiada.
            - A ty będziesz wykonywał najlepsze ataki ze środka – szepczę wprost do jego ucha.
Michał uśmiecha się po raz kolejny, delikatnie gładząc przy tym moje nagie ramię. Nagle czuję się niesamowicie zmęczona i senna. Moje powieki robią się coraz cięższe, a to oznacza, że mimo cudownych doznań, jakie Kubiak zapewnił mi w ciągu minionej nocy, pora trochę odpocząć. Szczęśliwa a zarazem spełniona udaję się więc do krainy Morfeusza.


***


/ Michał /


            Podczas odbierania Hani i małej ze szpitala miałem mieszane uczucia. W moim sercu na zmianę pojawiała się radość z narodzin córeczki i złość na Hanię za to, jak się zachowuje. Od kilku dni jej samopoczucie daje w kość także mnie. Moja ukochana wciąż zamyka się w sypialni, a jej wygląd nie pozostawia złudzeń, co do stanu psychicznego; przetłuszczające się i splątane blond włosy, brak makijażu rozciągnięty dres… Od kiedy młoda mama jest w domu, cały swój czas spędza w sypialni, wciąż płacząc. Wiem, iż nie radzi sobie z tym wszystkim, co dzieje się w naszym życiu, ale ja także mam już wszystkiego serdecznie dosyć! Opiekuję się nie tylko nowonarodzoną Michasią, ale także Arkiem, który w tym wszystkim schodzi na drugi plan. Pani Grażyna również stara się pomagać, lecz to wszystko jest po prostu zbyt mało. Mam dwójkę dzieci, a poza tym pracę, która również wymaga ode mnie poświęceń. Również podczas treningów wszystko zaczyna mi wychodzić coraz gorzej. W trakcie rozgrywanych meczów coraz częściej stoję w kwadracie, zamiast, jak to bywało wcześniej, wychodzić w podstawowej szóstce. Nie inaczej jest tym razem. Mecz przeciwko bydgoskiemu Transferowi również rozpoczynam w kwadracie. Jest mi z tego powodu bardzo przykro, bo wolałbym pomagać chłopakom na boisku. Udaje mi się wejść zaledwie na kilka minut, kiedy przewaga jest na tyle wysoka, że goście mają poważne kłopoty z odrobieniem strat. Jednak ja zdaję się im pomagać. Raz po raz psuję serwisy, które przychodzi mi wykonywać. Także w ataku nie radzę sobie najlepiej. Kiedy spoglądam w stronę ławki rezerwowych, przy której stoi trener, czym prędzej wolę odwrócić wzrok. Bernardi jest wściekły i odnoszę wrażenie, iż za chwilę wejdzie na boisko i zwyczajnie mnie udusi. Czym prędzej uruchamia zatem sygnalizator, a na placu gry pojawia się mój zmiennik. Do końca meczu złość gotuje się we mnie, niczym wulkan przed wybuchem. Kompletnie nie mam ochoty iść na konferencję, ale ponieważ w zespole nadal jestem kapitanem nie mam innego wyboru. Po zakończeniu tego krótkiego spotkania z dziennikarzami mam zamiar udać się do szatni, aby jak najszybciej znaleźć się w domu, razem z dziećmi i Hanią. Jednak w połowie drogi dogania mnie Bernardi. Szkoleniowiec łapie mnie za ramię, zmuszając tym samym do zatrzymania się.
            - Michał, co się z tobą dzieje? – mogłem spodziewać się tego pytania, jednak teraz jestem nim szczerze zaskoczony.
            - A co ma się dziać? – odpieram, nie chcąc wyjawić trenerowi prawdy – wszystko jest w porządku – dodaję.
            - Przecież widzę – mężczyzna wydaje się być strapionym – jeszcze nigdy nie grałeś tak beznadziejnie – tym stwierdzeniem odkrywa całą prawdę.
            - No cóż… - wzdycham ciężko – i tak wszystko się wyda, więc nie mam nic do stracenia – mina trenera jest zagadkowa – niedawno moja dziewczyna urodziła mi córkę, jednak po porodzie wpadła w depresję, a ja nie radzę sobie z opieką nad maluchami, a wszystko odbija się na grze – odpowiadam.
            - Nie myślałeś o skorzystaniu z czyjejś pomocy? – szkoleniowiec na moment popada w zadumę – to wszystko odbija się przecież na twojej formie.
            - Zdaję sobie z tego sprawę – mówię po chwili zastanowienia – nie mogę jednak wybierać pomiędzy dziećmi, a pracą, bo obydwie te sprawy są dla mnie bardzo ważne. Jeśli chodzi o pomoc, matka Hani stara nam się pomóc, ale to i tak za mało, nic nie zastąpi dziecku matki.
            - Masz rację – trener zgadza się ze mną – niemniej jednak musisz wziąć się w garść, powodzenia – to mówiąc, szkoleniowiec zmienia kierunek, po czym udaje się do swojego biura, zostawiając mnie samego na środku parkietu, na którym kilkadziesiąt minut rozgrywaliśmy mecz.
Rozmowa z trenerem wpędza mnie w jeszcze gorszy nastrój niż dotychczas. Sytuacja w domu od dobrych kilku dni przyprawia mnie o ból głowy i nie wiem, jak mam sobie z tym wszystkim poradzić. Do tego, z moją formą jest coraz gorzej, a cały sztab szkoleniowy oraz zarząd klubu pokładają we mnie wszystkie nadzieje. Nikt jednak nie myśli, że ja również mogę mieć kłopoty w życiu osobistym. Siatkarze nie mają przecież takich problemów. Tak wygląda to w oczach fanów i wszystkich innych sympatyków drużyny. Nic bardziej mylnego. Ja mam tych kłopotów aż za dużo; od powrotu ze szpitala Hania ani razu nie wyszła z domu, nie wzięła także na ręce naszej małej córeczki. Przestała zajmować się także Arkiem, o którego zdrowie podjęła przed rokiem bardzo trudną walkę. To wszystko powoduje, iż opieka nad dziećmi spadła na mnie. Dodatkowo opiekuję się także narzeczoną, starając się zadbać o jej zdrowie psychiczne. Nikt nie wie, jaki trudny bój muszę stoczyć, aby moja rodzina się nie rozpadła. Nikt nie ma o tym zielonego pojęcia!


***


            Dojazd z hali do naszego lokum zajmuje mi zaledwie kilka minut. Lecz kiedy zawieszam na swoim ramieniu ciężką torbę, czuję, jak opuszczają mnie wszystkie siły. Nie marzę o niczym innym, jak o położeniu się do łóżka. Chcę zapomnieć o kłopotach, z którymi na co dzień się zmagam. Poza tym wolałbym wymazać z głowy przykrą dla mnie rozmowę z trenerem. Zmarnowany jak nigdy przemierzam kolejne stopnie na klatce schodowej. Mija więc stanowczo zbyt dużo czasu, zanim udaje mi się dotrzeć na ostatnie piętro w tym bloku. Jeszcze więcej poświęcam na wyszukanie w torbie kluczy do mieszkania. Jednak kiedy wyjmuję z niej klubową smycz, drzwi są już otwarte, a w progu stoi moja przyszła teściowa, trzymająca na rękach maleńką Michasię. Widok dziewczynki momentalnie poprawia mi humor, jednak rozgoryczenie, które odczuwam bardzo szybko powraca i staje się wręcz namacalne. Nie wiem, dlaczego wciąż nie mogę przestać o tym myśleć.
            - Dobrze, że już jesteś – pani Grażyna mówi do mnie na powitanie – obiad jest już na stole – dodaje.
            - Dziękuję bardzo – jestem szczerze zdziwiony jej życzliwością – chętnie coś zjem.
Nie czekając na jej reakcję, kieruję się do kuchni, gdzie czeka już na mnie pyszny obiad. Aż ślinka mi cieknie, kiedy widzę rewelacyjnie przyozdobiony talerz, a na nim parującą potrawę. W okamgnieniu zapominam o dotychczasowych rozterkach, bez reszty zajmując się jedzeniem. Cieszę się, iż po kolejnym słabym meczu w moim wykonaniu, mogę spróbować pysznych polskich potraw w wykonaniu pani Grażyny. Może to nie jest normalne dla sportowców, bo powinienem trzymać dietę, ale trudno jest nie spojrzeć na te pyszności.
            - Hania coś jadła? – pytam, kiedy przyszła teściowa pojawia się w kuchni.
            - Niestety – jej mama robi zatroskany wyraz twarzy – powiedziała, że nie jest głodna – próbowałam ją namawiać, ale tylko na mnie nakrzyczała i znowu zamknęła się w sypialni – dodaje.
Kiedy słyszę to wszystko, robi mi się niewyobrażalnie smutno. Także ja tracę apetyt, a jedzenie zdaje się zwiększać objętość w moich ustach. Z przykrością odsuwam od siebie talerz, a potem wychodzę. Zastanawiam się nad tym, czy iść do Hani, czy też zostawić ją w spokoju i dać jej chociaż chwilę odpoczynku. Nie decyduję się na pójście do sypialni. zamiast tego postanawiam wziąć prysznic, po którym kładę się w salonie. Przez jakiś czas biję się z myślami, a także odtwarzam w swojej pamięci miniony dzień. Tyle się dzisiaj wydarzyło i tyle złego… nie marzę o niczym innym, jak o tym, aby ten koszmar związany z chorobą Hani już się skończył. Jak ja bym chciał, żeby wszystko wróciło do normy, a moja ukochana była taka, jak dawniej! Z tą właśnie myślą kieruję się do pokoju dzieci. Michasię i Arka okrywam kołderkami w ich łóżeczkach, a sam siadam na sofie, opierając głowę o ścianę i przymykając powieki. Mam chwilę na to, aby się wyciszyć i wreszcie odpocząć. Zmęczony trudami codziennego życia zasypiam niepostrzeżenie dla samego siebie.


***


/ Hania /


            Od kilkunastu dni sypialnia jest najbezpieczniejszym miejscem w całym mieszkaniu. Nikt nie zakłóca panującej tutaj ciszy, a ja mogę w spokoju płakać i dawać upust swoim emocjom. Kilka dni temu mama przyszła zapytać, czy nie jestem głodna, ale to właściwie wszystko. Michał właściwie tutaj nie przychodzi, bo nie chce się narażać, a taki stan rzeczy jest mi wyjątkowo na rękę. Atakujący woli widzieć mnie zadbaną, szczęśliwą i kochającą nasze dzieci, na co już od długiego czasu nie mam zwyczajnie siły. Tego dnia mam ochotę po  raz kolejny się rozpłakać. Z moich oczu wolno wypływają pojedyncze łzy, a za drzwiami słychać czyjeś kroki. Jestem przekonana, że Michał albo mama idą zajrzeć do dzieci, lecz to wrażenie jest dosyć mocno nietrafione. Osobnik przechadzający się po piętrze naszego mieszkania kieruje się do naszej sypialni. W chwilę później drzwi pomieszczenia otwierają się, a w progu staje Jagoda. Stąpa po podłodze bardzo ostrożnie, więc od razu rozpoznaję, kim jest mój dzisiejszy gość. Jednak nie okazuję jakiejkolwiek reakcji. Nie wysilam się nawet na to, aby odwrócić się i spojrzeć na młodą siatkarkę. Kompletnie nie wiem, po co się tutaj zjawia. Gdybym mogła, wyrzuciłabym ją za drzwi, tak po prostu. Wtem czuję, jak materac na naszym łóżku ugina się pod ciężarem drugiej osoby. Dziewczyna niemal natychmiast łapie mnie za rękę i patrzy na mnie pełnym litości wzrokiem. Teraz jestem przekonana, że nie potrzebnie traci swój cenny czas na odwiedzanie mnie. Powinna poświęcić go Kubiakowi.
            - Jak się czujesz? – mogłam się spodziewać, że Jagoda zacznie od standardowego pytania.
            - Bywało lepiej – odpieram zgodnie z prawdą.
            - No właśnie widzę – siatkarka kwituje, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Chociaż nie zamierzam zwierzać się Jagodzie z moich kłopotów, to nie mam zamiaru jej okłamywać. Niczym nie zasłużyła sobie na takie traktowanie, więc po prostu tego nie zrobię. Ona też zawsze jest wobec mnie szczera, dlatego pomimo złego samopoczucia staram zachowywać w miarę przyzwoicie. Bo o plotkach przy kawie i dobrym humorze nie ma mowy. Zresztą, nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam w takowym nastroju. Dociera do mnie, jak kiepsko się czuję, jednak staram się nie okazywać jakichkolwiek emocji. Nie chcę żadnej pomocy i niepotrzebnej litości. Lecz Jagoda zdaje się przewiercać mnie na wylot. Chciałabym to wszystko przed nią ukryć, ale zupełnie nie mam pomysłu na to, jak zbyć michałową siostrzenicę. Odkąd się tutaj pojawiła, nie marzę o niczym innym, jak o tym, aby już sobie poszła.
            - Okej, nie musisz mi nic mówić, jeśli nie chcesz. – to stwierdzenie po prostu mnie dobija i jeszcze bardziej uświadamiam sobie, iż siedzi tutaj tylko z litości.
I w tym momencie nie wytrzymuję. Spoglądam na siatkarkę, po czym wybucham gorzkim płaczem. Łkam tak głośno, że czuję, jak drgają mi plecy. Łzy leją się strumieniami, mocząc koszulkę Jagody. Kiedy ona zdążyła mnie przytulić? Przez swój wybuch nie rejestruję połowy tego, co dzieje się w murach tego pomieszczenia. Jestem dziwnie rozrzewniona i zachowuję się zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje, lecz moje myślenie jest właściwie wyłączone.
            - Nie płacz już… - Jagoda mówi niemalże szeptem.
            - Kiedy ja nie potrafię przestać – mówię, ocierając kolejną łzę.
            - Spokojnie – dziewczyna wydaje się być bardzo cierpliwa.
Nadal trzyma mnie w uścisku swoich ramion i spokojnie czeka, aż przestanę płakać. Kiedy mój oddech się wyrównuje, a szloch powoli milknie, Jagoda podaje mi chusteczkę, którą ocieram zapłakaną twarz. Czuję, jak pieką mnie oczy, lecz staram się na tym nie skupiać, aby ponownie się nie rozpłakać. Po wszystkim chcę się położyć, ale dziewczyna nie daje mi spokoju. Prosi, abym usiadła, po czym zaczyna przekonywać mnie do leczenia. Tłumaczy, iż rozwiązanie problemu nie jest wcale łatwe, a sprawy nie można zamiatać pod dywan. Poza tym nasza córeczka poczęła się z miłości, której bardzo teraz potrzebuje, a sam Michał nie jest w stanie zastąpić nas obydwojga. Poza tym nie można zapomnieć o małym Arku. Jagoda przypomina mi ten fatalny okres,  gdy walczyłam o jego powrót do zdrowia. Chociaż początkowo nie zgadzam się z jej przemówieniem, w duchu przyznaję jej rację. Zdaję sobie również sprawę, iż nie mogę całymi tygodniami leżeć w sypialni w takim stanie, jak teraz. Od porodu minęły już trzy miesiące, a ja nadal nic ze sobą nie zrobiłam. Pomijam także fakt, że bardzo zaniedbuję Michała i dzieci. Nie mówię tego na głos, lecz mam do siebie ogromny żal i chciałabym to wszystko zmienić. Tylko, czy potrafię to zrobić?
            - Nie martw się – Jagoda chyba odczytuje moje myśli – będę przy tobie podczas wizyt.
Dlaczego ona to wszystko robi? Dlaczego przychodzi tu, rozmawia ze mną i w ogóle mi pomaga? Nie mogę tego zrozumieć… Na początku naszej rozmowy myślałam, iż to z litości. Teraz jednak dostrzegam, że nikt jej tutaj nie kazał przychodzić. Sama doszła do takiego wniosku, że musi to zrobić. Kiedyś to ja wspierałam ją w powrocie do normalności po stracie dziecka, teraz ona pomaga mi. Niby to normalne, ale jakoś nie widzę siebie w tym wszystkim. To nie dla mnie.
            - Zgodzisz się pójść chociaż na jedną wizytę? – w jej głosie daje się wyczuć nitkę nadziei.
            - Tak – odpowiadam niemal natychmiast, mając nadzieję, że na jednej się skończy – a mogłabyś mi przynieść Arka?
            - Z przyjemnością – dziewczyna uśmiecha się, po czym znika na krótki moment.
Po kilku minutach wraca, trzymając na rękach mojego synka. Podaje mi go, a ja z jakimś nieopisanym uczuciem przytulam do siebie rocznego chłopca. Jest bardzo spokojny, jak chyba nigdy. Cieszę się jednak, że z taką ufnością wyciąga do mnie rączki.
            - Pójdę już – Jagoda stara się jak najszybciej wycofać z pomieszczenia.
            -  W porządku – mimo chęci nie zatrzymuję jej – dziękuję, że przyszłaś.
Zanim młoda siatkarka wychodzi, posyła mi jeszcze jeden uśmiech, a potem zamyka za sobą drzwi. Ja natomiast po raz kolejny biorę na ręce synka i zaczynam chodzić po pomieszczeniu. Czuję, jak wstępuje we mnie nieznana dotąd siła. Teraz wiem tylko jedno, muszę to zrobić, choćby dla Arka!


***



            Dopiero w kilka dni po rozmowie z Jagodą decyduję się na umówienie wizyty w poradni psychologicznej. Jest brzydki, listopadowy dzień. Deszcz zacina niemal pod kątem prostym. Opatulona jestem zatem w ciepły płaszcz, a nad głową trzymam parasol. Przemierzam ulice centrum, szukając odpowiedniej ulicy. Mija zaledwie kilka minut, gdy już jestem na miejscu. Wchodzę do budynku, a od progu wita mnie przepełniona pacjentami poczekalnia. W głowie nie mieści mi się, jak wielu ludzi może mieć kłopoty ze zdrowiem psychicznym! W tej jednej chwili dociera do mnie, że nie jestem jedyna i być może wiele kobiet zmaga się z takimi trudnościami, jak ja. Zajmuję sobie zwalniające się właśnie krzesełko i cierpliwie czekam na swoją kolej. Mniej więcej po trzydziestu minutach w progu jednego z gabinetów staje młoda ciemnowłosa kobieta, wymawiając moje dane personalne. Początkowo nie orientuję się, iż przyszła już moja kolej. Jednak, kiedy psycholog powtarza nazwisko nabieram pewności. Zdejmuję zatem z oczu ciemne, zakrywające podkrążone oczy i brak makijażu, okulary i kieruję się do środka, z obawą co przyniesie to spotkanie…

---------------------------------------

Bardzo dziękuję wszystkim tym, którzy zostawili komentarze
pod poprzednim rozdziałem. Dziękuję, że jesteście. Chciałabym
też poprosić o wpisywanie się wszystkich tych, którzy tutaj 
zaglądają. Będzie mi ogromnie miło i na pewno zmotywujecie mnie
do dalszej pracy nad rozdziałami tego opowiadania.

Jutro wybieram się na wakacje, więc kolejny rozdział pojawi się
za dwa tygodnie. W sierpniu postaram się jednak dodawać rozdziały
nie dwa razy w tygodniu, ale w każdą sobotę lub niedzielę. W każdym
bądź razie, chciałabym pisać częściej niż do tej pory. Pozdrawiam serdecznie! :)

8 komentarzy:

  1. To chyba jeden z najlepszych rozdziałów. Dozowanie napięcia wychodzi Ci mega dobrze i fajnie oddajesz emocje. Ta historia mogłaby być mega banalna, ale dzięki temu, że wprowadzasz elementy niepewności i takie nietypowe sytuacje- na pewno banalna nie będzie! :) jestem ciekawa wizyty Hani u lekarza. Łatwo nie będzie!

    OdpowiedzUsuń
  2. najlepszy rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, że Hanka wreszcie zdałą sobie sprawę, że problem sam się nie rozwiąże i najwyższa pora pójść do specjalisty! Oczywistym jest, że depresji nie wyleczy się w kilka spotkań ale ważne, że jest promyk nadziei dla Hanki, Michała i ich maluchów!

    OdpowiedzUsuń
  4. genialne opowiadanie;) czekam

    OdpowiedzUsuń
  5. no nareszcie Hania! jestem dumna, że w końcu coś.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziekuje Marzenko za ten rozdzial!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdzial trzymający w napięciu do samego końca do ostatniego słowa rozdzialu,nadrabiajac zaleglosci w nieczytaniu rozdzialow z wakacji i początku jesieni teraz mam chociaż suuuper lekturę na długie,zimne,ciemne wieczory.Te Twoje rozdzialy i historia jest coraz lepsza...Czytam dalej!!!

    OdpowiedzUsuń