Rozdział 10

/ Michał /


            Dzisiejsza noc jest jedną z najtrudniejszych, jakie zdarzają się w ostatnim czasie. Michasia wciąż płacze, a mnie kończą się pomysły na to, jak uspokoić córeczkę. Trzymając maleństwo na rękach krążę po pomieszczeniu. Jej główka spoczywa na moim ramieniu, a ciałko zanosi się od płaczu. Z całą pewnością małej coś dolega. Tylko co?! Do jasnej cholery, nie wiem! Chociaż, gdybym miał jakąkolwiek wiedzę, na pewno smacznie spałaby w swoim łóżeczku. Teraz jednak jestem bezradny, co zaczyna mnie przybijać. Próbuję zastanowić się, jak zaradzić tej sytuacji, lecz płacząca córka wcale mi tego nie ułatwia. Mijają kolejne długie minuty, a ja nadal tkwię w martwym punkcie. W końcu decyduję się na to, aby zejść na dół i obudzić, śpiącą w salonie, mamę Hani. Naprawdę nie chcę tego robić, jednak czuję, że nie mam innego wyjścia. Zresztą mała i tak zrobiła to za mnie. Kiedy kobieta słyszy płacz swojej wnuczki, natychmiast zrywa się ze snu.
            - Co się dzieje? – pyta, przecierając zaspane oczy.
            - Nie mam pojęcia – odpowiadam smutnym głosem.
Kobieta bierze ode mnie małą, próbując ją ukołysać do snu. Jednak jest tak samo, jak w moim przypadku. Michasia robi się czerwona od płaczu i powoli brakuje jej tchu. Wydaje się, że jest coraz gorzej. Mama Hani po kilku minutach oddaje mi córkę, a sama kieruje swoje kroki do kuchni. Po przejrzeniu zawartości szafek, z jednej z nich wyjmuje opakowanie z jakąś herbatą. Dłuższy moment zajmuje jej zaparzenie napoju, który przelewa do dziecięcej butelki, a następnie stara się schłodzić. Kiedy ten osiąga odpowiednią temperaturę, zostaje wyjęty z wody, natomiast butelka wytarta suchą ścierką. Kobieta podaje mi wspomnianą butelkę, a ja próbuję napoić małą. Jestem zaskoczony, że tak chętnie bierze smoczek do swoich maleńkich ust i pije, zapewne koszmarny, napar. W kilka minut później butelka jest już pusta, a płacz małej ustaje. Nadal nie wiem, co mogło jej dolegać, lecz teraz to jest najmniej istotne. Jednakże przyszła teściowa zdaje się czytać w moich myślach:
            - Nie martw się – mama Hani próbuje mnie uspokoić – to tylko zwykła kolka.
            - Na pewno? – pytam, ze strachem w oczach obserwując śpiącą małą.
            - Tak – przyszła teściowa uśmiecha się – dobrze, że mnie obudziłeś.
W duchu jestem na siebie zły, że nie potrafiłem zdiagnozować tej dolegliwości. Nie jestem co prawda lekarzem, jednak o takich rzeczach powinienem wiedzieć. Cieszę się, że mama mojej dziewczyny pomimo nieludzkiej pory zachowuje przytomny umysł, dzięki czemu Michasia czuje się lepiej. Lecz nie zmienia to faktu, iż sam powinienem wszystko zrobić, a nie czekać, aż ktoś mnie wyręczy. Jakaś tam złość na pewno się pojawiła, ale teraz najważniejsze jest, że mała czuje się dobrze i słodko śpi w swoim łóżeczku, do którego zostaje włożona chwilę wcześniej. Zanim kładę się spać, zaglądam jeszcze do Arka. Na całe szczęście chłopczyk śpi kamiennym snem i nic mu nie dolega. Spokojny o samopoczucie maluszków kładę się na sofie w ich pokoju. Jak co dzień czuję się niesamowicie zmęczony i zasypiam, kiedy tylko moja głowa dotyka poduszki.


***

            Sądziłem, iż uda mi się pospać znacznie dłużej, jednakże Michasia już o szóstej rano budzi się, domagając pożywienia. Niechętnie podnoszę się z sofy, a swoje kroki po raz kolejny w ciągu trwającej doby kieruję do kuchni, gdzie przygotowuję mleko dla maleństwa. Mija zaledwie kilka minut, a ja znów jestem w pokoju dziecięcym i wyjmuję z łóżeczka tę kruchą istotkę. Dziewczynka zdaje się doskonale wyczuwać, że posiłek dla niej jest już gotowy. Usadawiam się więc wygodnie na rozłożonej kanapie, po czym podaję jej butelkę. Dziewczynka łapczywie bierze do buzi smoczek. Kończy w niewyobrażalnie szybkim tempie uśmiechając się do mnie uroczo. Ja natomiast układam ją sobie na ramieniu, czekając aż jej się odbije. Gdy wszystko jest już w porządku, maleństwo znów zostaje położone w łóżeczku, a ja ciężkim krokiem schodzę na dół. Teraz marzę tylko o tym, aby zrobić sobie mocną kawę, która postawi mnie na nogi. Z całą pewnością wyglądam jak jakiś zombie po tej nieprzespanej nocy, jednak z każdym dniem zaczynam się do pewnych rzeczy przyzwyczajać. Kiedy kolejny raz zjawiam się w kuchni, dostrzegam mamę Hani siedzącą przy stole. Kobieta pije poranną kawę. Sam zatem zaparzam sobie ten życiodajny napój, po czym zajmuję miejsce naprzeciwko przyszłej teściowej. Przez dłuższą chwilę siedzimy w milczeniu, jednak owa cisza zaczyna robić się coraz bardziej uciążliwa. W końcu przerywa ją pani Grażyna:
            - Ciężka noc za tobą – raczej stwierdza niż zadaje mi pytanie.
            - Nie da się ukryć, że Misia dała mi w kość – wzdycham – dziękuję, że mogę liczyć na pani pomoc.
            - Ależ to żaden kłopot – kobieta posyła mi ciepły uśmiech – muszę cię jednak zmartwić – dodaje.
Na mojej twarzy pojawia się niepokój. Moje oczy zdradzają strach przed tym, co za moment usłyszę. Mam jakieś dziwne wrażenie, że mama Hani oznajmi jakąś kiepską nowinę. Jednakże nie wiem do końca czego się spodziewać. W pomieszczeniu znowu panuje ciężka do zniesienia cisza.
            - Muszę dzisiaj wyjechać – takiej informacji od przyszłej teściowej nigdy bym się nie spodziewał, przynajmniej nie w najbliższym czasie – ojciec Hani ma poważne kłopoty ze zdrowiem i jestem teraz bardzo potrzebna w Nysie.
            - W porządku – tylko tyle jestem w stanie powiedzieć – może panią odwiozę na pociąg?
            - Nie rób sobie kłopotu – słyszę w odpowiedzi – poza tym musisz zostać z dziećmi.
Tym argumentem kobieta kończy naszą wymianę zdań. W chwilę później odstawia kubek po kawie do zmywarki i opuszcza pomieszczenie. Słyszę odgłos kroków w salonie oraz dźwięki jakieś krzątaniny. Natomiast już po kilkunastu minutach mama Hani trzyma w dłoni torbę, kierując się do wyjścia. Sama znajduje swój płaszcz i wyjmuje z szafki buty. Jeszcze raz oferuję swoją pomoc, lecz ona jest nieugięta, twierdząc, że poradzi sobie sama z dojazdem na najbliższy dworzec kolejowy. Chociaż bardzo chcę, nie mogę nic zrobić. Żegnam się zatem z przyszłą teściową, po czym wracam do kuchni. Po drodze zahaczam jednak o łazienkę. Kiedy patrzę w lustro, nie poznaję samego siebie. Sińce pod oczami powodują, że wyglądam jak jakiś zombie. Poza tym czuję nieziemskie przemęczenie, przez co nie jestem w stanie pojawić się na dzisiejszych treningach. Wracam zatem do kuchni, w której na stole leży mój telefon. Bardzo niechętnie wybieram numer trenera, po czym wykonuję połączenie. Bernardi odbiera już po pierwszym sygnale.
            - Stało się coś? – słyszę zaniepokojony głos szkoleniowca.
            - Owszem – odpowiadam – nie jestem w stanie pojawić się dzisiaj na zajęciach.
            - Chyba zwariowałeś?! – nigdy nie spodziewałbym się takiej reakcji trenera.
            - Jestem całkiem poważny – odpieram – miałem ciężką noc, a w dodatku nie mam z kim zostawić dzieci – dodaję.
            - Niech stracę –  w słuchawce słychać głośne westchnienie – weekend jest twój, ale od poniedziałku widzę cię na hali i dostaniesz porządny wycisk.
Po tych słowach trener kończy połączenie, a ja oddycham z ulgą, że będę miał trochę czasu nie tylko dla dzieci, ale także dla Hani. Moja forma i tak już jest kiepska, więc przez te dwa dni nie może się pogorszyć. Nikt przecież za mnie nie zaopiekuje się maluchami.


***


/ Hania /


            Ostatnie dni są dla mnie o wiele lepsze, niż czas po wyjściu ze szpitala. Samopoczucie psychiczne jest niezłe, a kolejne wizyty utwierdzają mnie tylko w przekonaniu, że dobrze zrobiłam, słuchając Jagody. Dziś również spotykam się z młodą siatkarką, która dostarcza mnie do poradni i towarzyszy podczas kolejnej sesji z psychologiem. Jestem jej ogromnie wdzięczna za to, co dla mnie robi, chociaż uważam, że niczym nie zasłużyłam sobie na pomoc dziewczyny. Niemniej jednak jest mi dużo łatwiej, niż gdybym musiała przychodzić tutaj sama. W ogóle, bez rozmowy z nią nie doszłabym do takiego wniosku, a co za tym idzie, Michał nadal miałby ze mną kłopot. Dwójka dzieci wystarczająco spędza mu sen z powiek, więc po co mam być dla atakującego piątym kołem u wozu? I tak chodzi wystarczająco przemęczony, co można zauważyć, gdy od czasu do czasu pojawia się w naszej sypialni.
            - Widzę, że czujesz się już coraz lepiej – Jagoda uśmiecha się do mnie, kiedy tylko opuszczam gabinet psychologa.
            - Nie da się ukryć – odwzajemniam jej uśmiech – czeka mnie jeszcze sporo pracy, ale i tak jest już rewelacyjnie.
Siatkarka wyraża swoją radość, mocno mnie przytulając. Inni pacjenci poradni patrzą się na nas znacząco, jednak wcale się tym nie przejmujemy. Szybko przemieszczamy się do samochodu, bo deszcz i wiatr nie zachęcają do tego, aby rozmawiać przed budynkiem poradni. W okamgnieniu wracamy do domu, a na klatce schodowej każda z nas idzie w kierunku swojego mieszkania. Niepostrzeżenie wchodzę do naszego lokum, zrzucając wierzchnie ubranie oraz buty. Korzystając z tego, że Michał siedzi w salonie, kieruję swoje kroki na piętro. Mam nieodpartą potrzebę, aby zajrzeć i sprawdzić, co dzieje się u moich maluszków. Po przekroczeniu progu pomieszczenia dostrzegam, iż Arek śpi. Podchodzę zatem do łóżeczka również śpiącej Michasi. Wpatruję się w spokojną buźkę dziewczynki, a w moim sercu coś pęka. Coś naprawdę się zmienia.
            - Kocham cię, słoneczko – szepczę niepostrzeżenie dla samej siebie.
W chwilę później ujmuję w dłoń maleńką rączkę córeczki i jestem coraz bardziej pewna, że darzę tę istotkę jakimkolwiek uczuciem. Jest mi o wiele lżej, a powinno się poprawiać.

5 komentarzy:

  1. Teściowa zawsze w pogotowiu- jednak te babcie mają zawsze najlepsze metody, naturalne :) ;) cieszę się, że i Hania w końcu zaczyna akceptować Małą Michasię. To, co powiedziała na koniec, bardzo mnie rozczuliło. No a tatuś... musi być teraz podwójnie silny, żeby nie wypaść z formy!

    OdpowiedzUsuń
  2. nareszcie chyba wszystko wraca do normy;) M

    OdpowiedzUsuń
  3. Siatkarskie koszulki? Kolczyki? Bluzy?
    Serdecznie zapraszam do sklepu.
    https://www.facebook.com/pages/To-nie-California/840056249345529?sk=timeline
    http://to-nie-california.blogspot.com/
    PS. Przepraszam za spam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze, że Hanka wreszcie zaczyna się przełamywać, bo mężczyźni nie są stworzeni do opieki nad dziećmi na peny etat:). Michał radzi sobie jak może, ale jak zniknie mama Hani, to on będzie w martwym punkcie, bo dzieci nie może zostawić pod opieką niezrównoważonej matki. Kobieta z depresją poporodową potarfi w swojej nienawiści posunąć się bardzo daleko...

    OdpowiedzUsuń
  5. Nareszcie nastapilo to co miało nastapic już dawno dawno dawno powracamy do normalności.Suuper!!!
    Kontynuuje i zaczynam czytac kolejny jak zawsze fajny rozdzial!!!

    OdpowiedzUsuń