/ Kubi /
Cieszę się, że dzisiejszy trening dobiegł już końca.
Bernardi dał nam taki wycisk, że marzy mi się jedynie powrót do domu i
odpoczynek we własnym łóżku. Walczymy w tym sezonie o najwyższe cele, jednak
ambicje szkoleniowca czasem są zbyt wygórowane. Razem z chłopakami jesteśmy już
w szatni, kiedy drzwi pomieszczenia otwierają się. W progu natomiast staje
Martino, prowadzący z Bontje jakąś ożywioną konwersację. Na początku nie mam
pojęcia, czego dotyczy owa rozmowa, ale bardzo szybko orientuję się, co jest tematem
wspomnianego dialogu.
- Kasperek gra gorzej, niż ustawa przewiduje – słyszę
jeden z tekstów przyjmującego.
- Skąd taka opinia? – Bontje jest dosyć podejrzliwy.
Gdy słyszę takie słowa
pod adresem mojej dziewczyny, coś się ze mną dzieje. Złość, która we mnie
wzbiera jest tak naprawdę nie do opisania. Poziom agresji znacznie wykracza
ponad normę, a ja postanawiam wyrównać rachunki z tą łajzą. Być może czasem
jestem zbyt zazdrosny o ukochaną, ale nie pozwolę jej obrażać. Zwłaszcza, że
przez tego dupka przemawia zawiść z powodu tego, że on podczas każdego meczu
stoi w kwadracie, a Jagoda zyskała uznanie trenera i bardzo często wychodzi w
pierwszej szóstce. Niemal wszystkimi siłami powstrzymuję się, aby nie
poprzestawiać mu zębów w obecności całej drużyny. Przebieram się zatem w
milczeniu i czekam, aż pozostali kumple opuszczą szatnię. W pewnej chwili
zostajemy już tylko ja, Michał i Patryk. Jest też oczywiście szanowny Martino. Przyjmujący także chce wyjść, ale powstrzymuję
go gestem dłoni, na co reaguje zdziwioną miną. No cóż… albo udaje, albo
naprawdę jest takim idiotą.
- My chyba mamy do pogadania – oznajmiam zaczepnie.
- Ale o co ci chodzi? – Matteo nadal udaje, że nic nie
rozumie – padło ci chyba na mózg, panie Kubiak.
- Mi padło na mózg? – powtarzam niczym echo – a kto przed
chwilą obraził moją dziewczynę? – rzucam w przestrzeń pytanie.
- Przecież ona gra, jak paralityk – ta wypowiedź przelewa
dzisiaj czarę goryczy.
Teraz nie zważam już na
nic. Przemierzam dzielącą nas odległość, po czym łapię zawodnika za treningową
koszulkę, ponieważ nie udało mu się jeszcze przebrać. Martino jest teraz
bezradny. Zupełnie nie wie, co zrobić, chociaż próbuje się wyrywać. Ja jednak
wzmacniam uścisk, przez co ten idiota jest zupełnie bez szans. Przestaje wierzgać
tymi swoimi długimi przeszczepami, a ja mam czas, aby zrobić zamach i zadać mu
pierwsze ciosy. Sytuacja zaczyna się zmieniać, kiedy Martino stara się złapać
mnie za szyję, na której chce zacisnąć dłonie. Nie pozwalam mu jednak na to,
zadając ostatni cios w okolice nosa. W chwilę później rozluźniam uścisk, a
Włoch upada na podłogę, zasłaniając rękoma twarz. Jak okazuje się po kilku
sekundach, z jego nosa puściła się krew, a jej strumień jest dosyć obfity.
Odczuwam mściwą satysfakcję z takiego
obrotu spraw.
- Nawet nie próbuj nikomu mówić – rzucam w jego stronę –
i tak nikt ci nie uwierzy.
- Uważaj, żeby nos ci nie odpadł – Patryk dodaje nutkę
ironii.
Nie patrząc w stronę
Martino zabieramy swoje torby, po czym wychodzimy na zewnątrz. Zostaje nam do
przejścia zaledwie parę metrów i już jesteśmy na parkingu, na którym stoją
nasze samochody. Każdy z nas wrzuca swój ekwipunek do bagażnika. Już mamy
wsiąść do swoich pojazdów, gdy obydwaj panowie do mnie podchodzą.
- Nieźle go załatwiłeś – mówi Czarnowski, klepiąc mnie po
ramieniu – sam dałbym mu w pysk za obrażanie kobiety.
- No właśnie to był wystarczający powód – uśmiecham się
szeroko.
- Mam nadzieję, że nie zrobiłeś mu nic poważnego – do
rozmowy włącza się Łasko.
- No co ty?! – śmieję się niemal w głos – uwierz, że
przestawienie zębów dobrze mu zrobi.
Kapitan po chwili
namysłu również przyznaje mi rację. Nie roztrząsamy już dłużej tematu, gdyż
każdy z nas jest zmęczony i chciałby chociaż trochę czasu spędzić we własnym
domu. Nie mówię już może o tym, że przed treningiem obiecałem Jagodzie wspólny
wieczór. Wspomniała, iż Hania czuje się już dużo lepiej i powoli zaczyna
zajmować się dziećmi, zatem moja dziewczyna jest mniej obciążona. Również
Michał chwalił się, że jego partnerka zaczyna wracać do pełni sił, a on sam
zaczyna wyganiać moją ukochaną, żeby chociaż trochę czasu poświęciła na swoje
potrzeby. Cóż. Dzisiaj wracam do domu naprawdę szczęśliwy. Po pierwsze udało mi
się usadzić tą łajzę. A po drugie nareszcie spędzę wieczór z Jagodą.
***
/ Michał /
Dzisiaj nadszedł jeden z tych dni, gdy moja partnerka nie
ma najmniejszej ochoty na opuszczenie sypialni. Spędza w pomieszczeniu kolejną
godzinę i za nic na świecie nie daje namówić się na wyjście. Nie interesuje się
także, co dzieje się z maluszkami. Psycholog prowadząca jej przypadek twierdzi,
iż stan jej zdrowia znacząco się poprawia, lecz stany depresyjne mogą jeszcze
wracać. Młoda mama powinna zbliżać się do swoich pociech, ale czasem mam
wrażenie, że nigdy nie dojdzie do całkowitego leczenia. Pijąc poranną kawę,
staram się odsunąć nieprzyjemne myśli i zastanowić się, jak będzie wyglądał
cały dzień. Po dłuższej chwili zastanowienia dochodzę do wniosku, iż warto
chociaż trochę czasu spędzić z maluszkami. Podczas tygodnia pracy wykonuję przy
nich podstawowe czynności, a w opiece nad Michasią i Arkiem zgodziła się pomóc
żona naszego libero. Tak naprawdę, Kinga sama się zaoferowała, za co jestem
ogromnie wdzięczny jej i Damianowi. Na Jagodę coraz trudniej jest liczyć, gdyż
odkąd wywalczyła sobie miejsce w pierwszej szóstce, coraz bardziej poświęca się
treningom. Natomiast, jeśli chodzi o Hanię, ze względu na jej stan zdrowia
obawiam się nieco zostawić z nią dzieci. Nie ma to żadnego związku z brakiem
zaufania wobec partnerki, ale ma na celu zapewnienie dobrej opieki naszym
maleństwom. W chwili, gdy zamierzam zrobić sobie jakieś lekkie śniadanie,
słyszę, dobiegający z góry, płacz dziewczynki. Szybko zapominam więc o własnych
potrzebach i biegnę sprawdzić, co się dzieje. Wygląda na to, że Misia nie śpi
już od dobrych kilku minut. Domaga się zatem posiłku oraz zmiany pieluchy. Arek
właściwie podobnie. Wzdycham ciężko, po czym zabieram się do roboty. W kilka
minut później maluszki są już przebrane i najedzone. Michasia leży w swoim
bujanym foteliku. Chłopczyk zaś bawi się na podłodze ulubionymi maskotkami. Z
zadowoleniem patrzę na swoje pociechy, a w sercu pojawia się uczucie dumy, jak
również radości.
- To co? – zwracam się do Arka – może wybudujemy wieżę z
klocków?
Chłopiec ochoczo
podchodzi i siada na moich kolanach. Ja tymczasem sięgam swoją ręką po klocki,
które wysypuję na podłogę. Zaczynam układać z nich coś na kształt wspomnianej
wcześniej budowli. Razem z Arkiem bawimy świetnie. Misia natomiast obserwuje
nas z ogromną ciekawością, uśmiechając się i wesoło wymachując rączkami. Mija
zaledwie parę minut, gdy chłopcu nudzą się, leżące na podłodze, zabawki. Ten
mały łobuz w ciągu kilku sekund niszczy zbudowany wcześniej zamek i z wesołym
gaworzeniem zaczyna krążyć po pomieszczeniu. W pewnej chwili podchodzi do
bujanego fotelika młodszej siostry, wyciągając rączkę. Widać, że chciałby
pogłaskać ją po główce, co napawa mnie lekkim strachem. Obawiam się, iż w
prosty sposób może zrobić jej krzywdę, do czego naprawdę nie chcę dopuścić.
Później okazałoby się, że nie potrafię zapanować nad dwójką niewinnych dzieci,
a do tego marny ze mnie ojciec. Czym prędzej sadzam sobie Arka na kolanach,
przysuwając sobie leżaczek małej. Delikatnie ujmuję w swoją dłoń rączkę małego,
którą kładę na główce córki. Bardzo powoli przesuwam ją po gładkiej skórze.
- No cóż… - wzdycham – Michasi się podoba.
Arek wysuwa swoją
rączkę z mojej dłoni, po czym wesoło klaszcze. W pokoju dziecięcym rozlega się
śmiech małego, co oznacza tylko tyle, że jest zadowolony. Po krótkim wybuchu
radości chłopiec przytula się do mnie. Razem patrzymy na naszą gwiazdkę, której
przed kilkoma sekundami udało się zasnąć.
***
/ Hania /
Cotygodniowe wizyty w gabinecie psychologa pozwalają mi
wrócić do zdrowia. Już od jakiegoś czasu mój stan jest o wiele lepszy, a ja nie
czuję się jak zdjęta z krzyża. Nie da się ukryć, że zaczynam nabierać energii
do życia. Również w to niedzielne popołudnie opuszczam naszą sypialnię i staram
się spędzić trochę czasu z Michałem. Chciałabym mu pokazać, że w moim życiu
jest jeszcze coś innego poza użalaniem się nad sobą. Jednak atakujący cały ten
czas spędza w pokoju dzieci. Słyszę, jak razem z Arkiem wygłupiają się, czy
starają się zabawić Misię. Mój mały chłopczyk z całą pewnością ochoczo
podchodzi do swoich „obowiązków”. Chcę zobaczyć obydwie swoje pociechy oraz
ukochanego, lecz nie mam odwagi, aby wejść do pokoju dzieci. Schodzę zatem do
kuchni, w której parzę sobie herbatę. Niezauważona przez nikogo spędzam w
pomieszczeniu dłuższy czas. Gdy mój kubek staje się pusty, odstawiam go do
zlewu, po czym mam zamiar wrócić do sypialni, żeby chociaż trochę odpocząć.
Wiem, że ostatnio odpoczywam zbyt często, jednak niczym innym nie potrafię się
zająć. Kiedy stawiam stopę na ostatnim schodku prowadzącym na piętro mieszkania,
słyszę płacz i jakieś niekontrolowane odgłosy, przypominające kaszel.
Zaniepokojona wspomnianymi dźwiękami decyduję się na to, aby wejść do pokoju
dzieci. Po przekroczeniu progu moje przerażenie rośnie. Z każdą sekundą coraz
trudniej jest mi odsunąć od siebie wszechobecną panikę. Nie mogę jednak
patrzeć, jak Michał siedzi bezradnie na sofie, trzymając w dłoni butelkę z
mlekiem, a mała krztusi się, z trudem łapiąc powietrze. Jej buźka jest coraz
bardziej czerwona, a łzy spływają już do gardła. Jeśli on zaraz nie zareaguje
to przyjdzie mu pochować dziecko szybciej, niż myśli! Niepostrzeżenie dla samej
siebie wyrywam atakującemu naszą córkę i czym prędzej układam ją w odpowiedniej
pozycji, poklepując po plecach. Dziewczynka z trudem dochodzi do siebie. Mija kilka
bardzo długich minut, zanim Misi udaje się złapać oddech. Jednak udaje się,
dzięki czemu mogę odetchnąć z ulgą. Maleństwo jest jeszcze roztrzęsione i wciąż
płacze, dlatego przytulam ją i, trzymając w ramionach, krążę po pomieszczeniu.
- Nie wierzę… - nagle słyszę głos atakującego.
- W co nie wierzysz? – udaję zdezorientowaną – coś jest
nie tak?
- Nie wierzę, że tutaj jesteś – odpowiada – i bierzesz
naszą córkę na ręce.
- Ni cóż… - z moich ust wydobywa się ciche westchnienie
- kocham naszą córkę i nie mogłam
pozwolić na to, żeby tak po prostu się udusiła.
Kiedy odwracam się od
okna, widzę, że na twarzy Michała maluje się szok i niedowierzanie. Sama jestem
zaskoczona swoimi słowami, jednak nie ma sensu oszukiwać się, a także karmić
kłamstwami o braku uczucia do własnego dziecka. Gdy tulę to maleństwo do swoich
piersi, czuję się coraz bardziej do niej przywiązana. Teraz wiem, że dałabym
wszystko, aby Misia mogła wychowywać się w szczęśliwej i kochającej rodzinie.
- Kochanie – atakujący obejmuje mnie swoimi silnymi
ramionami – nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to powiedziałaś. Jesteś
najwspanialsza na świecie!
Zupełnie nie
spodziewałam się słów, jakie przed momentem usłyszałam od Michała. Wiem, że dla
niego to bardzo ważne, ale i tak jestem w szoku. Tulę do piersi nasze
maleństwo, a w moim oku kręci się łza szczęścia. Po krótkiej chwili atakujący
podchodzi do nas i obejmuje swoimi silnymi ramionami. W tej euforii zupełnie
zapominamy o Arku, który bawi się na sofie. Kiedy w pomieszczeniu robi się bardzo
cicho, chłopiec zeskakuje z kanapy i przytula się do nogi atakującego. Trwamy w
takim uścisku przez jakiś czas.
- Cieszę się, że was wszystkich mam – wyznaje Michał, po
czym bierze na ręce Arka i wkłada go do łóżeczka. Ja również odkładam małą
Michasię, a potem razem z atakującym zostawiamy nasze dzieci w ich pokoju. Sami
również idziemy odpocząć.
-----------------------------------
Witam wszystkich po dłuższej przerwie.
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie,
jednak myślę, że uda mi się dodawać rozdziały
dużo częściej. Pozdrawiam! :)
liczę na częstsze dodawanie rozdziałów. dobrze, że Hania w końcu zrozumiała jak kocha swoją córkę, szkoda, że zrobiła to dopiero po zobaczeniu tej sceny
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie :)
Ja również mam nadzieję, że wena mi dopisze i będę mogła dodawać częściej. Zapasowy odcinek już czeka, więc na pewno pojawi się w najbliższą sobotę. Mam nadzieję, że będziesz częściej tu zaglądać. Również pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńKubi jaki porywczy :D dobrze, że Hani pomaga psycholog i że czuje się lepiej. To na pewno zawęzi rodzinną więź :)
OdpowiedzUsuńDobrze, ze wstawilas na facebooka swoje opowiadanie, tak nie mialabym pojecia o tak swietnym tekscie. Czekam na kolejne rozdzialy ;)
OdpowiedzUsuńSwietna akcja Marzenko,swietne rozdzialy i nareszcie ta cala sytuacja rodzinna u Lasko i Hani i maluchow się wyprostowala.Pieknie zaczyna się ukladac na nowo.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i bardzo dziekuje za te wszystkie dotychczasowe rozdzialy.
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję za odwiedziny i tyle miłych słów, które tutaj zostawiłaś. Dla mnie to ogromna motywacja do tego, żeby pracować nad kolejnymi częściami!
OdpowiedzUsuń