/ Kubi /
Mecz przeciwko Resovii kończy się naszą wygraną w trzech
setach. Rywale nie mają wiele do powiedzenia przy naszej dobrej zagrywce i
jeszcze lepszym ataku. Jestem mile zaskoczony, gdy słyszę dźwięk własnego
nazwiska. Nie wierzę, że zdecydowano o wręczeniu mi statuetki dla najlepszego
zawodnika meczu. Po prostu nie wierzę! Wszystko jednak staje się faktem, gdy
podchodzi do mnie komisarz zawodów. Mężczyzna podaje mi dłoń, a następnie
wręcza szklaną figurkę. Która to już w mojej kolekcji? Straciłem rachubę jakieś
dwa lata temu. Nie mniej jednak cieszę się, że zostałem doceniony. Z uśmiechem
na twarzy podchodzę do trybuny, na której siedzą Jagoda i Hania z maluchami.
Jest z nimi jeszcze jedna kobieta. Nie mam pojęcia, kim jest, bo nigdy
wcześniej jej nie widziałem. Ukochana zdaje się jednak czytać w moich myślach.
Po przywitaniu się ze mną przedstawia nieznajomą. Jak się okazuje – jej mamę.
- Anastazja Kasperek – kobieta wyciąga swoją dłoń – mama
Jagody.
- Michał Kubiak – odpieram nieco speszony – jej chłopak.
- Mamo, Michał pomógł mi, kiedy leżałam w szpitalu –
dodaje milcząca dotąd siatkarka.
- Więc tym bardziej miło cię poznać – na twarzy
rozmówczyni pojawia się szeroki uśmiech.
- Mnie również – nie ukrywam swoich odczuć – ale teraz
muszę przeprosić, bo już od paru minut powinniśmy być w szatni, widzimy się przy samochodzie – mówię na
odchodne.
Po wymianie uprzejmości
zabieram ze sobą Łasko, po czym kierujemy się do wspomnianego wcześniej
pomieszczenia. Jak dowiadujemy się od reszty zespołu, trener odpuścił
dzisiejszą pomeczową odprawę, życząc nam wesołych świąt. I to by było chyba na
tyle. Dzięki wygranej otrzymujemy aż trzy dni wolnego. Normalnie żyć, nie
umierać! Z utęsknieniem czekam na pakowanie walizki dzisiejszego wieczoru. Na
nadchodzące święta zresztą też. Nie da się ukryć, że w tym roku będą one
wyjątkowe, bo spędzone z Jagodą. Zawsze marzyłem o tym, żeby spotkać kogoś, kto
zniesie moje humory, a ja będę mógł cieszyć się czyimiś radościami. Może idealnie
nie jest, ale nie zamieniłbym Jagody na żadną inną dziewczynę. Co to, to nie!
***
- Byłbym zapomniał – mówi Michał, kiedy w niedużym gronie
siedzimy w cukierni – chyba pojawisz się u nas na świętach? – z ust kapitana
pada bardzo zaskakujące pytanie.
- Ale jak to? Gdzie? – z prędkością światła wyrzucam z
siebie pytania.
- Jedziemy do dziadków do Wrocławia – Jagoda szybko
udziela mi niezbędnych informacji.
- Nie mówicie chyba serio, że mam poznać całą waszą
rodzinę? – nadal nie wychodzę ze zdziwienia.
- Ależ, kochanie, my mówimy całkiem poważnie – na
potwierdzenie moja dziewczyna przybiera śmiertelnie poważny wyraz twarzy.
Pozostali zebrani jak
na komendę kiwają głowami, co tylko potwierdza słowa wypowiedziane przed chwilą
przez młodą przyjmującą. Nie widzę tego w zbyt rewelacyjnych barwach, więc
kiedy kelnerka podchodzi do naszego stolika z zamówieniem, muszę mieć bardzo
głupią minę. Zupełnie nie wiem, jak mam zareagować na propozycję zarówno
przyjaciela, jak i mojej ukochanej. Rodzice pewnie nie będą tym zachwyceni.
Cóż, będą musieli mi wybaczyć.
***
/ Michał /
Droga do Wrocławia mija nam szybciej, niż się
spodziewamy. Na nasze szczęście drogi nocą są puste, dzięki czemu już po dwóch
godzinach parkuję samochód w dużym garażu na naszej posesji. To samo robi
również Kubiak, który pomaga Jagodzie i Nastce zabrać bagaże. Nie mogę
powiedzieć, że każda z nich zabrała małą torbę z rzeczami na parę dni. Obydwie
kobiety wyjmują z samochodu sporych rozmiarów walizki i masę innych zbędnych
rzeczy. Jeśli chodzi o mnie i Hanię, rzecz wygląda całkowicie inaczej, bo na
święta wybraliśmy się z dwójką małych dzieci. Żeby uniknąć jakiegokolwiek
stresu zabraliśmy dodatkowe ubranka. Efekt jest jednak taki, że wszyscy
jesteśmy obładowani po uszy. Brakuje mi już rąk, by poradzić sobie z bagażem i
jeszcze zabrać fotelik z Misią. A na werandzie nawet żywej duszy! Kuba
przewraca się już pewnie na drugi bok w swoim ciepłym łóżku. Tata też nawet nie
myśli o przyjściu tutaj. Nasza rodzina jest po prostu rewelacyjna. Ciągle
powtarzają, że mogę na nich liczyć, a jak przychodzi co do czego, to nikt się
nie kwapi do pomocy!
- I jak my sobie poradzimy z tymi bagażami? – panującą
między nami ciszę przerywa Hania.
- Nie wiem – odpowiadam szczerze – nikt się nie kwapi do
zaniesienia tych tobołów – dodaję.
- Czekaj, Michał – nagle odzywa się moja siostra – ja chyba
mam klucze…
Po tych słowach w
ogrodzie słychać dźwięk zamka błyskawicznego, a także odgłosy szperania w
kobiecej torebce. Już kilka chwil później dobiega nas brzdęk kluczy, które
Anastazja znalazła w swoich szpargałach.
Nie ukrywam, że udaje mi się odetchnąć z ulgą. Biorę zatem do ręki fotelik
samochodowy córeczki i jedną z toreb. Hania zabiera Arka, który powoli zaczyna
się budzić. Trudno było wymarzyć sobie lepszy początek, czego oczywiście głośno
nie mówię, bo wszyscy chodzimy teraz niemalże na palcach. Ku mojemu zdziwieniu
w pewnej chwili zapala się światło w holu, a z kuchni wychodzi mama.
- Dlaczego jeszcze nie śpisz? – pytam na powitanie.
- Czekałam na was – mama również bezgłośnie porusza
ustami – nie wiedziałam, że już jesteście.
- Nie łatwo było się domyśleć – mówię z przekąsem –
musieliśmy dać sobie radę z całym tym cyrkiem.
Nie komentując mojej
ostatniej wypowiedzi, mama pomaga nam zanieść te nieszczęsne torby do mojego
pokoju. Chociaż nie mieszkam z rodziną już od paru ładnych lat, nadal mam swój
kąt, do którego mogę wrócić. Razem z Hanią i dziećmi nie musimy gnieść się w
pokoju gościnnym. To pomieszczenie jest dla nas zbyt małe, a wątpliwą
przyjemność zamieszkania w nim rodzicielka przygotowała dla Kubiaka i Jagody. Obydwoje
na pewno podzielą się rano swoimi wrażeniami, co teraz jest dla mnie najmniej
istotne. Razem z ukochaną staramy się ułożyć dzieci do snu, jak również znaleźć
trochę czasu na odpoczynek dla siebie. Podczas przygotowań nie będziemy mieli
nawet chwili oddechu, dlatego teraz z ulgą udajemy się do krainy Morfeusza.
***
Rano w całym domu
panuje wigilijny rozgardiasz. Kuba nie może znaleźć spodni, ojcu skończyły się
skarpetki, a Hania próbuje uspokoić małą, której trudno jest odszukać się w
zupełnie obcym meczu. Takiego hałasu nie było nawet podczas ostatniego meczu. Za
chwilę pewnie ktoś mi powie, że wyszedłem z łóżka lewą nogą, ale teraz trudno
jest o inny nastrój. Nie chcąc pogarszać go jeszcze bardziej ubieram się, po
czym idę do kuchni, żeby pomóc mamie.
- O, już wstałeś -
kobieta już od progu posyła mi promienny uśmiech.
- Nie widzę potrzeby, żeby się teraz
obijać – mówię równie wesoło – jak Kuba u siebie na górze – dodaję w myśli.
Szybko
oferuję swoją pomoc w zrobieniu makówek, których nikt inny w tej rodzinie nie
chce zrobić. I chociaż ten obowiązek co roku spada na moją głowę, wykonuję go
bez słowa sprzeciwu. Wszyscy jednak zajadają się przy kolacji tym świątecznym
przysmakiem, chwaląc moje umiejętności kulinarne. Dlatego nie ma co narzekać. Nucąc
więc pod nosem jeden z ulubionych utworów w skupieniu wykonuję kolejne
czynności. Jednakże w pewnej chwili mama przypomina sobie o jakieś bardzo istotnej
przyprawie, a jak to zawsze bywa, nie ma chętnych, żeby skoczyć do sklepu, bo
na tego lenia, który zowie się moim bratem raczej nie ma co liczyć.
- Może Hania z Jagodą zabiorą dzieci
na spacer? – sugeruję po chwili namysłu.
- Wiesz, że to świetny pomysł? –
mama nie posiada się z radości – jesteś kochany, synku!
Rodzicielka
nie musi wychwalać mnie do tego stopnia, czego jej oczywiście nie mówię. Daję jej
czas, aby poszła do dziewczyn z wytycznymi, a sam wracam do dokończenia porcji
makówek i pieczenia ciastek. Zanim moja mama pojawia się z powrotem w kuchni,
mija bardzo długa chwila. Gdy jednak się pojawia, zbieram się na odwagę, aby
powiedzieć jej o swoich planach wobec Hani. Do ojca nie mam na tyle zaufania,
więc zostaje mi tylko ona.
- Chyba nie zostawisz tak cudownej
dziewczyny? – w oczach mamy dostrzegam przerażenie.
- Wręcz przeciwnie – po raz kolejny
posyłam jej uśmiech – tylko skąd ja wezmę do kolacji pierścionek?
- Zaczekaj – mama znowu znika w
którymś z wielu pomieszczeń naszego domu.
Kobieta
wraca po upływie jednego krótkiego momentu. Nim udaje mi się obejrzeć, podaje
mi niewielkie czerwone pudełeczko, zawierające bardzo delikatny, złoty
pierścionek. O ile się nie mylę jest on rodzinną pamiątką, a w przeszłości
należał do babci, matki ojca. Ten pewnie się wścieknie, ale staram się teraz o
tym nie myśleć.
- Powinien się spodobać Hani – ona to
zawsze wie, co powiedzieć – tylko nie pokazuj ojcu, ja postaram się z nim
porozmawiać.
- Dziękuję, mamo – mówię, chowając
pudełeczko.
Do
swojego zajęcia wracam w taki sposób, że nikomu nie udaje się zorientować, co
zaszło tutaj przed chwilą. Czuję jednak nieopisaną radość. To będą najlepsze i
najbardziej udane święta w moim życiu!
------------------------------------
Ta część pojawia się wyjątkowo w poniedziałek.
Meczowy weekend kompletnie pozbawił mnie
możliwości pisania, ale kolejne powinny pojawić się
zgodnie z planem. Pozdrawiam!
No...no...ciekawie się zapowiada.
OdpowiedzUsuńAkcja się rozkreca,"pachnie"zareczynami i slubem hehe fajnie.Wkoncu i nareszcie!!!
OdpowiedzUsuńDziekuje Marzenko za każdy swietny jak zwykle rozdzial który jest fajna opowiastka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i czekam oczywiście na kolejny rozdzial!!!
OdpowiedzUsuńBardzo sympatyczne spotkanie Kubiaka z mamą Jagody. :) I tak jak pisałam, Michał wpadł na świetny pomysł, żeby wszyscy razem spędzili Święta w rodzinnym domu Łasko. Pani mama Łasko bardzo mnie zaskoczyła i urzekła. No cud, nie kobieta. I się postara, żeby tatuś dobrze to przyjął, tak coś czuję :)
OdpowiedzUsuń