Rozdział 21

/ Kubi /


            Mecz przeciwko Resovii kończy się naszą wygraną w trzech setach. Rywale nie mają wiele do powiedzenia przy naszej dobrej zagrywce i jeszcze lepszym ataku. Jestem mile zaskoczony, gdy słyszę dźwięk własnego nazwiska. Nie wierzę, że zdecydowano o wręczeniu mi statuetki dla najlepszego zawodnika meczu. Po prostu nie wierzę! Wszystko jednak staje się faktem, gdy podchodzi do mnie komisarz zawodów. Mężczyzna podaje mi dłoń, a następnie wręcza szklaną figurkę. Która to już w mojej kolekcji? Straciłem rachubę jakieś dwa lata temu. Nie mniej jednak cieszę się, że zostałem doceniony. Z uśmiechem na twarzy podchodzę do trybuny, na której siedzą Jagoda i Hania z maluchami. Jest z nimi jeszcze jedna kobieta. Nie mam pojęcia, kim jest, bo nigdy wcześniej jej nie widziałem. Ukochana zdaje się jednak czytać w moich myślach. Po przywitaniu się ze mną przedstawia nieznajomą. Jak się okazuje – jej mamę.
            - Anastazja Kasperek – kobieta wyciąga swoją dłoń – mama Jagody.
            - Michał Kubiak – odpieram nieco speszony – jej chłopak.
            - Mamo, Michał pomógł mi, kiedy leżałam w szpitalu – dodaje milcząca dotąd siatkarka.
            - Więc tym bardziej miło cię poznać – na twarzy rozmówczyni pojawia się szeroki uśmiech.
            - Mnie również – nie ukrywam swoich odczuć – ale teraz muszę przeprosić, bo już od paru minut powinniśmy być w szatni,  widzimy się przy samochodzie – mówię na odchodne.
Po wymianie uprzejmości zabieram ze sobą Łasko, po czym kierujemy się do wspomnianego wcześniej pomieszczenia. Jak dowiadujemy się od reszty zespołu, trener odpuścił dzisiejszą pomeczową odprawę, życząc nam wesołych świąt. I to by było chyba na tyle. Dzięki wygranej otrzymujemy aż trzy dni wolnego. Normalnie żyć, nie umierać! Z utęsknieniem czekam na pakowanie walizki dzisiejszego wieczoru. Na nadchodzące święta zresztą też. Nie da się ukryć, że w tym roku będą one wyjątkowe, bo spędzone z Jagodą. Zawsze marzyłem o tym, żeby spotkać kogoś, kto zniesie moje humory, a ja będę mógł cieszyć się czyimiś radościami. Może idealnie nie jest, ale nie zamieniłbym Jagody na żadną inną dziewczynę. Co to, to nie!


***


            - Byłbym zapomniał – mówi Michał, kiedy w niedużym gronie siedzimy w cukierni – chyba pojawisz się u nas na świętach? – z ust kapitana pada bardzo zaskakujące pytanie.
            - Ale jak to? Gdzie? – z prędkością światła wyrzucam z siebie pytania.
            - Jedziemy do dziadków do Wrocławia – Jagoda szybko udziela mi niezbędnych informacji.
            - Nie mówicie chyba serio, że mam poznać całą waszą rodzinę? – nadal nie wychodzę ze zdziwienia.
            - Ależ, kochanie, my mówimy całkiem poważnie – na potwierdzenie moja dziewczyna przybiera śmiertelnie poważny wyraz twarzy.
Pozostali zebrani jak na komendę kiwają głowami, co tylko potwierdza słowa wypowiedziane przed chwilą przez młodą przyjmującą. Nie widzę tego w zbyt rewelacyjnych barwach, więc kiedy kelnerka podchodzi do naszego stolika z zamówieniem, muszę mieć bardzo głupią minę. Zupełnie nie wiem, jak mam zareagować na propozycję zarówno przyjaciela, jak i mojej ukochanej. Rodzice pewnie nie będą tym zachwyceni. Cóż, będą musieli mi wybaczyć.


***


/ Michał /


            Droga do Wrocławia mija nam szybciej, niż się spodziewamy. Na nasze szczęście drogi nocą są puste, dzięki czemu już po dwóch godzinach parkuję samochód w dużym garażu na naszej posesji. To samo robi również Kubiak, który pomaga Jagodzie i Nastce zabrać bagaże. Nie mogę powiedzieć, że każda z nich zabrała małą torbę z rzeczami na parę dni. Obydwie kobiety wyjmują z samochodu sporych rozmiarów walizki i masę innych zbędnych rzeczy. Jeśli chodzi o mnie i Hanię, rzecz wygląda całkowicie inaczej, bo na święta wybraliśmy się z dwójką małych dzieci. Żeby uniknąć jakiegokolwiek stresu zabraliśmy dodatkowe ubranka. Efekt jest jednak taki, że wszyscy jesteśmy obładowani po uszy. Brakuje mi już rąk, by poradzić sobie z bagażem i jeszcze zabrać fotelik z Misią. A na werandzie nawet żywej duszy! Kuba przewraca się już pewnie na drugi bok w swoim ciepłym łóżku. Tata też nawet nie myśli o przyjściu tutaj. Nasza rodzina jest po prostu rewelacyjna. Ciągle powtarzają, że mogę na nich liczyć, a jak przychodzi co do czego, to nikt się nie kwapi do pomocy!
            - I jak my sobie poradzimy z tymi bagażami? – panującą między nami ciszę przerywa Hania.
            - Nie wiem – odpowiadam szczerze – nikt się nie kwapi do zaniesienia tych tobołów – dodaję.
            - Czekaj, Michał – nagle odzywa się moja siostra – ja chyba mam klucze…
Po tych słowach w ogrodzie słychać dźwięk zamka błyskawicznego, a także odgłosy szperania w kobiecej torebce. Już kilka chwil później dobiega nas brzdęk kluczy, które Anastazja znalazła w  swoich szpargałach. Nie ukrywam, że udaje mi się odetchnąć z ulgą. Biorę zatem do ręki fotelik samochodowy córeczki i jedną z toreb. Hania zabiera Arka, który powoli zaczyna się budzić. Trudno było wymarzyć sobie lepszy początek, czego oczywiście głośno nie mówię, bo wszyscy chodzimy teraz niemalże na palcach. Ku mojemu zdziwieniu w pewnej chwili zapala się światło w holu, a z kuchni wychodzi mama.
            - Dlaczego jeszcze nie śpisz? – pytam na powitanie.
            - Czekałam na was – mama również bezgłośnie porusza ustami – nie wiedziałam, że już jesteście.
            - Nie łatwo było się domyśleć – mówię z przekąsem – musieliśmy dać sobie radę z całym tym cyrkiem.
Nie komentując mojej ostatniej wypowiedzi, mama pomaga nam zanieść te nieszczęsne torby do mojego pokoju. Chociaż nie mieszkam z rodziną już od paru ładnych lat, nadal mam swój kąt, do którego mogę wrócić. Razem z Hanią i dziećmi nie musimy gnieść się w pokoju gościnnym. To pomieszczenie jest dla nas zbyt małe, a wątpliwą przyjemność zamieszkania w nim rodzicielka przygotowała dla Kubiaka i Jagody. Obydwoje na pewno podzielą się rano swoimi wrażeniami, co teraz jest dla mnie najmniej istotne. Razem z ukochaną staramy się ułożyć dzieci do snu, jak również znaleźć trochę czasu na odpoczynek dla siebie. Podczas przygotowań nie będziemy mieli nawet chwili oddechu, dlatego teraz z ulgą udajemy się do krainy Morfeusza.


***


         Rano w całym domu panuje wigilijny rozgardiasz. Kuba nie może znaleźć spodni, ojcu skończyły się skarpetki, a Hania próbuje uspokoić małą, której trudno jest odszukać się w zupełnie obcym meczu. Takiego hałasu nie było nawet podczas ostatniego meczu. Za chwilę pewnie ktoś mi powie, że wyszedłem z łóżka lewą nogą, ale teraz trudno jest o inny nastrój. Nie chcąc pogarszać go jeszcze bardziej ubieram się, po czym idę do kuchni, żeby pomóc mamie.
            - O, już wstałeś -  kobieta już od progu posyła mi promienny uśmiech.
            - Nie widzę potrzeby, żeby się teraz obijać – mówię równie wesoło – jak Kuba u siebie na górze – dodaję w myśli.
Szybko oferuję swoją pomoc w zrobieniu makówek, których nikt inny w tej rodzinie nie chce zrobić. I chociaż ten obowiązek co roku spada na moją głowę, wykonuję go bez słowa sprzeciwu. Wszyscy jednak zajadają się przy kolacji tym świątecznym przysmakiem, chwaląc moje umiejętności kulinarne. Dlatego nie ma co narzekać. Nucąc więc pod nosem jeden z ulubionych utworów w skupieniu wykonuję kolejne czynności. Jednakże w pewnej chwili mama przypomina sobie o jakieś bardzo istotnej przyprawie, a jak to zawsze bywa, nie ma chętnych, żeby skoczyć do sklepu, bo na tego lenia, który zowie się moim bratem raczej nie ma co liczyć.
            - Może Hania z Jagodą zabiorą dzieci na spacer? – sugeruję po chwili namysłu.
            - Wiesz, że to świetny pomysł? – mama nie posiada się z radości – jesteś kochany, synku!
Rodzicielka nie musi wychwalać mnie do tego stopnia, czego jej oczywiście nie mówię. Daję jej czas, aby poszła do dziewczyn z wytycznymi, a sam wracam do dokończenia porcji makówek i pieczenia ciastek. Zanim moja mama pojawia się z powrotem w kuchni, mija bardzo długa chwila. Gdy jednak się pojawia, zbieram się na odwagę, aby powiedzieć jej o swoich planach wobec Hani. Do ojca nie mam na tyle zaufania, więc zostaje mi tylko ona.
            - Chyba nie zostawisz tak cudownej dziewczyny? – w oczach mamy dostrzegam przerażenie.
            - Wręcz przeciwnie – po raz kolejny posyłam jej uśmiech – tylko skąd ja wezmę do kolacji pierścionek?
            - Zaczekaj – mama znowu znika w którymś z wielu pomieszczeń naszego domu.
Kobieta wraca po upływie jednego krótkiego momentu. Nim udaje mi się obejrzeć, podaje mi niewielkie czerwone pudełeczko, zawierające bardzo delikatny, złoty pierścionek. O ile się nie mylę jest on rodzinną pamiątką, a w przeszłości należał do babci, matki ojca. Ten pewnie się wścieknie, ale staram się teraz o tym nie myśleć.
            - Powinien się spodobać Hani – ona to zawsze wie, co powiedzieć – tylko nie pokazuj ojcu, ja postaram się z nim porozmawiać.
            - Dziękuję, mamo – mówię, chowając pudełeczko.

Do swojego zajęcia wracam w taki sposób, że nikomu nie udaje się zorientować, co zaszło tutaj przed chwilą. Czuję jednak nieopisaną radość. To będą najlepsze i najbardziej udane święta w moim życiu!

------------------------------------
Ta część pojawia się wyjątkowo w poniedziałek. 
Meczowy weekend kompletnie pozbawił mnie 
możliwości pisania, ale kolejne powinny pojawić się
zgodnie z planem. Pozdrawiam!

5 komentarzy:

  1. No...no...ciekawie się zapowiada.

    OdpowiedzUsuń
  2. Akcja się rozkreca,"pachnie"zareczynami i slubem hehe fajnie.Wkoncu i nareszcie!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziekuje Marzenko za każdy swietny jak zwykle rozdzial który jest fajna opowiastka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pozdrawiam serdecznie i czekam oczywiście na kolejny rozdzial!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo sympatyczne spotkanie Kubiaka z mamą Jagody. :) I tak jak pisałam, Michał wpadł na świetny pomysł, żeby wszyscy razem spędzili Święta w rodzinnym domu Łasko. Pani mama Łasko bardzo mnie zaskoczyła i urzekła. No cud, nie kobieta. I się postara, żeby tatuś dobrze to przyjął, tak coś czuję :)

    OdpowiedzUsuń