/
Jagoda /
Tegoroczne święta Bożego Narodzenia
minęły nie wiadomo kiedy. Po tych kilku dniach spędzonych w gronie rodziny
zmuszeni byliśmy wrócić nie tylko do domów, ale i swoich codziennych zajęć.
Najchętniej odpuściłabym treningi do końca roku, ale skoro wywalczyłam sobie miejsce
w wyjściowym składzie to nie mogę wypaść z formy. Z tą właśnie myślą umawiam
się z Agatą na popołudniowe zajęcia w pobliskiej siłowni. Oczywistym jest, że
nie możemy pozwolić sobie na długą przerwę, co stanowi jedynie pretekst naszego
spotkania. Tak naprawdę obydwie przytyłyśmy podczas świąt, a teraz chcemy
zrzucić zbędne kilogramy, żeby dobrze wyglądać na, zbliżającej się imprezie sylwestrowej.
Jeszcze nie wiem, gdzie się z Michałem wybierzemy, ale nie chcę wyglądać, a co gorsza ruszać się jak
słoń. Z tą myślą wrzucam do treningowej torby wszystkie potrzebne mi rzeczy.
Zostawiam jeszcze na stole w kuchni kartkę z informacją dla Kubiaka, żeby
później nie zarzucił mi, że znikam bez słowa, czy nie odbieram od niego
telefonów.
- Gotowa? – kiedy pojawiam się na
parkingu, libero wita mnie z uśmiechem.
- Oczywiście, że tak – odpowiadam
równie wesoło – nie mogę się doczekać, aż trochę sobie pobiegamy.
- Wyjdzie nam to na dobre – śmiejąc
się wsiadamy do samochodu Agaty.
Mija
zaledwie kilka minut, a my już jesteśmy na miejscu. W okamgnieniu przebieramy
się w wygodne stroje i dołączamy do reszty ćwiczących na bieżniach, rowerkach i
stepperach. Kiedy rozpoczynam ćwiczenia, czuję nie małą ulgę i radość z powodu
tego, że wreszcie mogę rozruszać swoje zastygłe mięśnie. Chociaż nie chciałam
się do tego przyznać przed samą sobą, to wiem, że brakowało mi ćwiczeń i
jakiegokolwiek ruchu. Nie da się ukryć, że sport to też uzależnienie. Siedzenie
przy rodzinnym stole i ciągłe objadanie się było dla mnie bardziej męczące niż wysiłek
fizyczny związany z treningiem. Niemniej jednak babci się nie odmawia, czego
efekt był taki, że po powrocie do domu czułam się jak wspomniany wcześniej
słoń. Dlatego czym prędzej korzystam z okazji, aby zrzucić nadmiar wagi, a przy
okazji wcisnąć się w sylwestrową kreację.
- Cieszę się, że mam już za sobą te
święta – Agata przerywa panujące między nami milczenie.
- Dlaczego? – jestem zaskoczona
wyznaniem przyjaciółki – stało się coś?
- Nie – jej uśmiech zdaje się potwierdzać
słowa – tylko nie mogłam patrzeć już na jedzenie, czego nic w świecie nie mogłam
wytłumaczyć mamie.
- U mnie było tak samo – odpowiadam niemal
natychmiast – babcia nie przyjmuje tego do wiadomości.
Obydwie
wybuchamy szczerym śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Przez kilka kolejnych
minut opowiadamy sobie o świętach, które każda z nas spędziła w gronie
najbliższych. Relacjonuję wszystko, za wyjątkiem zachowania dziadka w stosunku
do Hani. Mnie również się to nie podobało, więc wolałam przemilczeć pewne
rzeczy. Poza tym nie sądzę, żeby wujek wraz z narzeczoną chcieli, żebym
komukolwiek o tym opowiadała. Sama również nie widzę potrzeby opowiadania o czymś,
co powinno zostać zachowane w tajemnicy. Agata chyba wyczuwa, że nie chcę
wszystkiego jej opowiadać, bo zmienia temat i zaczyna rozmowę związaną ze
zbliżającym się sylwestrem. Kiedy wyznaję, że razem z Michałem nie mamy żadnych
planów, libero przez chwilę się nad czymś zastanawia.
- W takim razie zapraszam do mnie –
mówi po namyśle – ale bez kostiumów nie wpuszczamy – dodaje ze śmiechem.
- Jakich kostiumów? – nie bardzo
rozumiem, co Agata ma na myśli.
- Planuję imprezę w stylu lat
osiemdziesiątych – dziewczyna mówi teraz całkiem poważnie – więc przebranie jest obowiązkowe.
Przez
dłuższą chwilę patrzę na nią podejrzliwie, nie dowierzając wypowiedzianym przed
chwilą słowom. Jednakże dziewczyna potwierdza to, co powiedziała, dodając, że
nie przyjmuje naszej odmowy. Zagroziła, że jeśli się nie pojawimy, osobiście
wyciągnie nas z naszego przytulnego mieszkania. Nie chcąc się narażać na
spełnienie groźby, obiecuję, że na pewno się u niej zjawimy. Libero z aprobatą
klepie mnie po ramieniu, a w chwilę później schodzimy ze stacjonarnych bieżni. Dochodzimy
do wniosku, że na dziś dosyć ćwiczeń. Szczególnie, że jutro z samego rana czeka
nas trening, który z całą pewnością nie będzie lekki. Po wyjściu z siłowni
Agata próbuje namówić mnie na kawę w pobliskiej cukierni. Odmawiam jej jednak
najgrzeczniej, jak potrafię, tłumacząc, że umówiłam się z Kubiakiem na kolację.
Poniekąd jest to prawda. Ani słowem nie wspominam jednak, że kolację zamierzamy
zjeść w domu, a ja wcale nie mam ochoty na kawę. To właśnie dlatego Agata kiwa
ze zrozumieniem głową i rozstajemy się w dobrych nastrojach. Tak, czy inaczej
zobaczymy się na jutrzejszym treningu, więc jeszcze zdążymy wypić kawę i zjeść
tyle ciasta ile zmieścimy. Najwyżej znowu przytyję, a co!
***
/
Hania /
Ogromnie się cieszę, że w końcu
udało nam się wrócić do domu. Zachowanie ojca Michała było coraz bardziej nie
do zniesienia, a ja mimo krzepiących słów ukochanego coraz bardziej się tam
męczyłam. Nawet jego mama w końcu dała za wygraną i, prosząc o ostrożność w czasie
jazdy, pozwoliła nam wrócić. We własnym domu jestem o wiele bardziej spokojna. Nie
muszę wysłuchiwać również przykrości, podobnych do tych, które musiałam znosić podczas
świąt. Dzisiejsze popołudnie zdecydowanie należy do najspokojniejszych w
ostatnim czasie. Jednak nasz spokój zostaje zmącony, gdy słyszę dobiegający z
góry płacz. W moim sercu natychmiast pojawia się strach, bo wiem, że Arkowi
dzieje się coś niedobrego. Czym prędzej biegnę do pokoju dzieci, by sprawdzić,
co się dzieje. Kiedy wbiegam do pomieszczenia, widzę jak mój kochany synek
zanosi się płaczem i czymś krztusi. Nie jestem pewna, ale chyba wymiotuje. Aż boję
się pomyśleć, co się znowu dzieje, bo oczywiście ze zdrowiem Arka nigdy nie
jest w porządku. Zawsze coś musi się wydarzyć!
- Michał! – krzyczę, nie bardzo
wiedząc, co robić – Michał, chodź tutaj!
Atakujący
w okamgnieniu pojawia się przy mnie. Spokojnie,
jak zawsze sprawdza temperaturę ciała chłopca i pomaga mi go przebrać. Siatkarz
nie ma wątpliwości, że musimy odwiedzić szpital, który wiąże się dla mnie z
najgorszymi wspomnieniami. Mimowolnie przed oczyma staje mi obraz moich
pierwszych dni spędzonych w Jastrzębiu, kiedy to zapłakana próbowałam dostać
się z synem do najbliższej placówki. Teraz jednak nie ma czasu na wspomnienia. Michał
zabiera Arka do samochodu, a ja zanoszę Misię Jagodzie, która zawsze w takich
sytuacjach przychodzi nam z pomocą. Nie da się ukryć, że czas gra tutaj bardzo
ważną rolę. Dlatego Michał nieznacznie przekracza dozwoloną prędkość i już po
kilku minutach wchodzimy na izbę przyjęć miejscowego szpitala. Szczęście chyba
nam sprzyja, a korytarz jest pusty, a dyżurujący lekarz od razu może nas
przyjąć.
- Co się dzieje z dzieckiem? –
starszy mężczyzna patrzy na nas wyczekująco.
- Ma gorączkę – Michał jak zawsze
jest bardzo rzeczowy – a na dodatek wymiotuje.
- Proszę pozwolić, że zbadam chłopca.
Atakujący
układa naszego syna na szpitalnej kozetce, pozwalając lekarzowi przystąpić do badania.
Trwa ono zaledwie parę minut i, jak się okazuje, Arkowi nic nie jest. Przynajmniej
nic poważnego. Lekarz diagnozuje najwyżej zatrucie pokarmowe i przepisuje
odpowiednie leki, aby zapobiec objawom. Nie ukrywam, że z serca spada mi
olbrzymi kamień, chociaż zastanawiam się, skąd u małego mogło wziąć się
zatrucie pokarmowe.
- Nie mam pojęcia – Michał również
jest zdumiony diagnozą lekarza.
- Ja tym bardziej – odpowiadam –
chociaż…
- Co się stało? – wyraz twarzy
mojego narzeczonego gwałtownie się zmienia.
- Wczoraj wieczorem dałam Arkowi
jogurt… - wszystko zaczyna się ze sobą łączyć.
- A my nie zwróciliśmy uwagi na datę
przydatności – atakujący kończy za mnie.
Bardzo
szybko wyjaśnia się, skąd u Arka pojawiło się zatrucie pokarmowe. Trudno było
mi namówić chłopca do jedzenia, więc postanowiłam dać mu ten nieszczęsny
jogurt. Że też nie spojrzałam na datę przydatności do spożycia! Powinnam to
zrobić, zamiast po raz kolejny zabierać syna do szpitala i martwić się o jego
zdrowie. Na szczęście maluszkowi nic nie grozi, a zakupione leki przepędzą to
paskudne zatrucie, do którego nieświadomie doprowadziłam. Przypuszczam, że będę
obwiniać się przez kilka kolejnych dni, jednak nic nie mogę poradzić na swoją
osobowość.
- Kochanie, wszystko będzie dobrze –
mówi mój narzeczony, kładąc wycieńczonego Arka do jego łóżeczka – nie mogłaś
tego przewidzieć.
- Ale mogłam sprawdzić, co podaję
własnemu dziecku! – wykrzykuję niepostrzeżenie dla samej siebie.
- Owszem, mogłaś – Michał przyznaje
mi rację – ale to mogło zdarzyć się równie dobrze mnie.
Nie
mówię tego głośno, ale wiem, że atakujący się nie myli. Po ten nieszczęsny
jogurt mógł sięgnąć każdy z nas. Pech jednak chciał, że podałam go Arkowi,
który walczy teraz z zatruciem. Nie czuję się z tym najlepiej, ale zdecydowanie
mam nauczkę, żeby dokładniej sprawdzać produkty, jakie wkładam do lodówki.
- Przestań się już zadręczać – ton głosu
Michała jest bardzo stanowczy.
- To nie jest łatwe – mówię z
westchnieniem – ale dobrze, postaram się.
- I to mi się podoba – siatkarz całuje
mnie w czoło, po czym schodzimy do kuchni, by wspólnie zjeść jakąś kolację.
----------------------
Rozdział w trochę innym kształcie, niż planowałam,
ale najważniejsze, że jest. W najbliższym czasie spodziewajcie
się o wiele ciekawszych wątków. Mam nadzieję, że tym razem
obejdzie się bez poślizgu. Pozdrawiam!
Boże, uwielbiam! Tak długo czekałam na kolejną część *-* Pisz, pisz szybciutko nexta! Proszę! <3
OdpowiedzUsuńNareszcie przeczytane. Świetne opowiadanie. Moje pierwsze z polskimi sportowcami. Nie zawiodłm się i czekam na więcej. Oby tak dalej i wenki
OdpowiedzUsuńZapraszam na 2 część http://doswiadczeniprzezlos.blogspot.com/2015/05/cz-2.html :)
OdpowiedzUsuńNo cóż, zatrucie pokarmowe normalna rzecz i sama nie wiem, co jeszcze tu napisać...
OdpowiedzUsuńCzekam na ten Sylwester!
http://doswiadczeniprzezlos.blogspot.com/2015/05/cz-3.html zapraszam na trójeczkę :)
OdpowiedzUsuńzapraszam na szczęśliwą, trochę zabawną siódemkę u Wronki http://doswiadczeniprzezlos.blogspot.com/2015/06/7-to-cie-nauczy-ze-nie-zadziera-sie-z.html
OdpowiedzUsuń