Rozdział 25

/ Michał /


            Dzisiejsza noc jest wyjątkowo ciężka. Stan zdrowia Arka nie poprawia się, a chłopiec jest coraz bardziej wycieńczony. Boję się, że niebawem znowu trafimy do szpitala. Tym razem z powodu odwodnienia. Hania jest coraz bardziej tym wszystkim przerażona. Nic w tym dziwnego, bo ja sam obawiam się o zdrowie chłopca. Zupełnie nie przejmuję się więc tym, że czeka mnie bezsenna noc. Postanawiam usiąść na podłodze przy jego łóżeczku i trzymać go za rączkę. Tymczasem Hania, po kilkuminutowej nieobecności, zjawia się w pokoju dzieci. Podaje Arkowi leki i próbuje namówić mnie do tego, abym wrócił do sypialni. Staram się przekonać ją do zmiany zdania, jak najłagodniej potrafię, jednak moja narzeczona jest bardzo uparta.
            - Kochanie, z samego rana idziesz na trening – patrzy na mnie błagalnym wzrokiem.
            - Owszem, idę – zgadzam się – ale to Arek jest teraz najważniejszy.
            - I nie dasz mi się przekonać, że leki działają i wszystko powinno się poprawić?
            - Niestety nie, bo chcę przy nim zostać – odpowiadam spokojnie.
            - Dobrze już – Hania w końcu kapituluje – ale jak zaśpisz, to nie będzie moja wina.
Zdaję sobie sprawę z tego, że ukochana bardzo się o mnie martwi. Jednak, gdy patrzę na cierpiącego Arka, boli mnie serce i nie potrafię zostawić go samego. Poza tym chłopiec jest o wiele bardziej spokojny, mogąc trzymać mnie za rękę. Dzisiejszej nocy jego zdrowie staje się dla mnie najważniejsze. Szczerze mówiąc, mam w głębokim poważaniu to, czy uda mi się wstać na poranny trening i czy trener znowu się na mnie wścieknie. Bernardi nie jest w stanie zrozumieć priorytetów człowieka, który ma rodzinę. On oczekuje tylko, żeby wszyscy stawiali się punktualnie na zajęciach i pracowali tak długo, jak to tylko możliwe. Gdybym mógł, chętnie  powiedziałbym mu parę słów do słuchu, ale nie mam ochoty zaczynać kłótni, a także pogarszać atmosfery w zespole. To zresztą teraz moje najmniejsze zmartwienie. Odpychając od siebie myśli związane z pracą, zmęczonymi oczyma spoglądam na Arka. Wygląda na to, że chłopiec czuje się coraz lepiej, a jego sen staje się miarowy i głęboki. W moim sercu pojawia się zatem spokój. Ogólne zmęczenie sprawia natomiast, że nie mam sił, by przenieść się na, stojącą w pokoju, sofę. Zasypiam więc, opierając się o łóżeczko chłopca.


***


/ Jagoda /


            Po raz pierwszy od jakiegoś czasu mam za sobą bezsenną noc. Nie jest to spowodowane problemami zdrowotnymi, ale opieką nad córką Michała i Hani. Mój ukochany czasami się irytuje, że tak często im pomagam, jednak czuję się zobowiązana. Poza tym, kiedy wujek zadzwonił do mnie po raz ostatni, przekazał mi informację, że z Arkiem nie jest najlepiej, a oni boją się, żeby Misia nie złapała wirusa. No więc, jak mogłam im odmówić? Sprawiłabym im w ten sposób nie małą przykrość, a nawet straciła ich zaufanie!
            - Dzień dobry, kochanie – moje rozmyślania przerywa Kubiak, który pojawia się w naszej sypialni – jak ci się spało?
            - Poza krótkimi przerwami całkiem nieźle – odpowiadam, całując go w policzek.
            - Jak to z przerwami? – na jego twarzy pojawia się zaskoczenie.
            - Misia miała kolki, więc musiałam się nią zająć.
No tak! Kubiak przespał całą noc i nawet płacz dziecka nie był w stanie go obudzić. Przyjmujący ma tak twardy sen, jakiego nie widziałam u nikogo innego! Żeby może było ciekawiej, wszystko ma w głębokim poważaniu! Tylko to ja wstawałam, żeby ukołysać dziewczynkę, nakarmić ją, czy przebrać. Szanowny pan Kubiak nawet nie drgnął palcem.
            - Raz w życiu mógłbyś przestać komentować – denerwuję się nie na żarty – zobaczysz, jak będziesz miał własne dziecko!
            - Dobrze, już nic nie mówię – przyjmujący wie, że ze mną nie wygra – co byś zjadła na śniadanie? – nagle zmienia temat.
            -  Może jakieś grzanki? – pytam z uśmiechem.
            - Się robi! – wraz z tymi słowami słyszę tupot jego stóp na schodach.
Sama poświęcam czas, żeby nakarmić i przebrać małą Michalinkę. Lada chwila zjawi się tutaj mój zacny wujek i nie będzie zadowolony, jeśli czegoś nie dopilnuję. W parę chwil później dziewczynka jest już najedzona, więc spokojnie śpi w swoim wózku. Ja tym czasem pędzę do Michała, bo umrę z głodu!


***


            Kiedy schodzę na dół, czuję nieprzyjemny zapach spalenizny, mieszający się z aromatem mocnej kawy. W kuchni panuje natomiast niemożliwy bałagan, pośrodku którego stoi bezradny Kubiak. Nie mam zielonego pojęcia, czym przyjmujący chciał mi zaimponować. Na pewno nie spalonymi grzankami czy parzoną kawą. Tak swoją drogą, zupełnie nie wiem, jak można spalić grzanki w opiekaczu? Tę tajemnicę zna tylko mój ukochany. Teraz patrzę na nie niego z politowaniem, jednocześnie starając się pokazać mu, w jaki sposób przygotować pospolite tosty. Nie zapominam również otworzyć okna. Zwyczajnie paść można od tego smrodu!
            - Może wytłumaczysz mi, w jaki sposób spaliłeś grzanki? – pytam, posyłając mu znaczące spojrzenie.
            - Poszedłem do łazienki i… - siatkarz zawiesza głos.
            - I? – unoszę do góry jedną z brwi.
            - Zapomniałem o nich – wyrzuca z siebie na jednym oddechu.
            - No tak, po tobie można się wszystkiego spodziewać – mówię, zabierając się za przygotowanie kolejnych tostów.
Jeśli jeszcze przed chwilą myślałam, że załapię się na ciepłe, pachnące śniadanie, to się przeliczyłam. Kubiak zdecydowanie wstał lewą nogą i wcale nie ma ochoty przygotowywać posiłku. Tysiąc razy tłumaczyłam mu, że gdyby nie wujek z narzeczoną, to niewykluczone, że nie byłoby mnie już wśród żywych. Zupełnie nie wiem, dlaczego wciąż mu przeszkadza opieka nad dziećmi, z którymi czuję się bardzo związana. Mam nadzieję, że przyczyną jego docinek jest najwyżej zły humor.
            - Proszę – stawiam przed nim talerz z chrupiącymi tostami – bo za chwilę zejdziesz z głodu.
            - Ty to potrafisz człowieka dobić – odpowiada, unosząc przy tym lekko kąciki ust.
            - Przez ciebie o mało co sama się nie przekręciłam – udaję obrażoną.
            - Dobrze już – przyjmujący całuje mnie w czoło – jakoś ci to wynagrodzę.
Mam nadzieję, mówię do siebie w duchu. Bo w przeciwnym razie chyba urwę ci głowę.


***


/ Hania /


            - Kochanie, jesteś już gotowa? – z dołu dobiega mnie wołanie Michała.
            - Daj mi jeszcze chwilę – odpowiadam, dostrzegając go w progu naszej sypialni.
Wkładam do walizki ostatnie drobiazgi, po czym zasuwam zamek. Zastanawiam się jeszcze, czy wszystko zabrałam, a kiedy mam pewność, podaję bagaż mojemu ukochanemu. Atakujący czym prędzej znosi torbę na dół, by postawić ją przy drzwiach, tuż obok swojej. Michał zaplanował dla mnie romantyczny, sylwestrowy wyjazd do Zakopanego. Jak sam wspominał, jego rodzice mają tam domek, a podczas świąt mama potajemnie dała mu klucze. Ta kobieta nawet mnie nie zna, a już zrobiła dla mnie i dzieci tyle dobrego. Dodatkowo umożliwiła nam spędzenie Sylwestra tylko we dwoje. Podziękowania w organizacji całego przedsięwzięcia należą się również moim rodzicom, którzy zgodzili się zaopiekować Arkiem i Misią. No właśnie! Mama z tatą zaraz tutaj będą, a ja siedzę zadumana w najlepsze. Z zamyślenia wyrywa mnie jednak dzwonek. Zrywam się, mając zamiar przywitać gości, lecz Michał mnie uprzedza. Wpuszcza rodziców do środka i z właściwym sobie wyczuciem taktu całuje mamę w rękę, a ojcu ściska dłoń.
            - Cześć, kochanie! – rodzice natychmiast porywają mnie w swoje objęcia.
Jedno przez drugie zaczynają wypytywać mnie o to, jak się czuję, czy dzieciom dopisuje zdrowie, albo proponują, żebyśmy w końcu odwiedzili ich w Nysie. Mama z tatą zdają się nie rozumieć, że nasz grafik jest bardzo napięty i z trudem znajdujemy czas na wspólną kolację. Obydwoje doskonale wiemy, że rodzice się martwią brakiem kontaktu, ale nie jesteśmy w stanie nic poradzić. Tuż przed samym wyjazdem tłumaczę mamie, gdzie znajdzie wszystkie potrzebne rzeczy. Rodzicielka w skupieniu słucha moich uwag i obiecuje, że się do nich zastosuje. Kiedy jestem przekonana, że wszystko jej powiedziałam, razem z Michałem idziemy do dzieci. Michalinka śpi, tuląc otrzymaną w szpitalu maskotkę. Arek z kolei siedzi na podłodze, bawiąc się klockami. Obydwoje przytulamy dzieci na pożegnanie. Jeszcze nie wyjechałam, a już za nimi tęsknię. Niemniej jednak uważam, że wyjazd z moim ukochanym naprawdę dobrze mi zrobi i nabiorę sił do opieki nad nimi.


***


            Zakopane wita nas śniegiem prószącym z nieba i zaspami, jakie zdążyły się uformować na poboczach. W oddali widać cudowne górskie krajobrazy, a ja nie mogę się doczekać spaceru ośnieżonymi ścieżkami. Teraz jednak nasz samochód mknie przez miasto, aż w końcu udaje nam się dotrzeć na jego obrzeża. To właśnie tutaj znajduje się cudowny, drewniany domek, w którym mamy spędzić najbliższe dwa dni. Patrząc na zegarek jestem zdziwiona, że właśnie wybija ostatnia godzina tego roku. Zdumiona spoglądam na mojego ukochanego, który zanosi bagaże do środka i postanawia zabrać mnie na spacer. Zniecierpliwiona dopytuję, gdzie pójdziemy, jednak Michał uparcie milczy. Za nic w świecie nie chce mi zdradzić, w jakim miejscu będziemy tym razem witać Nowy Rok. Próbuję to jeszcze z niego wyciągnąć, ale siatkarz uparł się, że zrobi mi niespodziankę. Tym bardziej jestem zdziwiona, gdy na kilkanaście minut przed północą docieramy do Krupówek. Już od samego początku widzę zmarzniętych ludzi, tłoczących się w centrum deptaka. Na scenie gra jakiś zespół, który nie najlepiej radzi sobie z odtworzeniem najbardziej znanych polskich utworów. Tuż przed północą Michał podaje mi kupionego w drodze szampana i dwa plastykowe kubeczki. Muzyka milknie, a wszyscy obecni skupiają się na odliczaniu. W końcu wybija północ. Natychmiast słychać huk fajerwerków i otwieranych szampanów. Również Michał strzela korkiem i rozlewa alkohol do przygotowanych wcześniej kubeczków. W chwilę później Michał składa na moich ustach namiętny pocałunek.
            - Wszystkiego, co najlepsze w Nowym Roku, kochanie! – tuląc w ramionach Michał jako pierwszy składa mi życzenia.
            - Ja ci życzę, żebyś ze mną wytrzymał do końca życia! – mówię z lekkim przekąsem, ale też uśmiechem.
            - Dzielić życie z taką kobietą, jak ty to sama przyjemność – po tych słowach siatkarz składa kolejny namiętny pocałunek na moich ustach.

Jeszcze przez kilka minut wsłuchujemy się w jakąś dobrze znaną polską piosenkę i obserwujemy bawiące się towarzystwo. Po dłuższej chwili zaczyna mi się jednak robić zimno. Spojrzeniem daję Michałowi do zrozumienia, że nie mam ochoty dłużej przebywać na mrozie. Atakujący obejmuje mnie silnym ramieniem i w milczeniu udajemy się w drogę powrotną. Zresztą słowa są teraz zbędne. Cieszę się, że jesteśmy razem, gdzieś na obrzeżach miasta i w trzaskającym mrozie. Niczego więcej mi nie potrzeba!

-------------------------------------

Witam serdecznie po dłuższej przerwie.
Odłożyłam blogowanie na czas matur, ale
mam nadzieję, że kolejne rozdziały będą 
pojawiały się już regularnie. Pozdrawiam gorąco! 

3 komentarze:

  1. pojechałabym z Łasko na taki wypad do Zakopanego. Dobrze, ze Michał ma takie wsparcie w Jagodzie. Czekam na kolejny :)

    zapraszam serdecznie na wile zmieniającą część ósmą http://doswiadczeniprzezlos.blogspot.com/2015/07/8-kochanie-ja-wiem-jakie-to-duze-ryzyko.html
    proszę serdecznie o komentarz każdego kto przeczyta rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie piszesz! :) Na prawdę chce się więcej i coraz więcej! Tylko tak dalej :) Bardzo podoba mi się akcja z Jagodą i Michałem!

    OdpowiedzUsuń
  3. No ja też mam nadzieję, że będzie regularnie. Taki Sylwester to ja też chcę, a co! Kubiak chyba powinien trochę wyluzować i spokojniej żyć bo mu zylka kiedyś pęknie :)
    Za błędy przepraszam jestem w telefonie

    OdpowiedzUsuń