Rozdział 27


/ Michał /


            Noc mija mi bardzo szybko. Te kilka godzin upływa zupełnie niezauważalnie, a ja nie czuję śladu wczorajszego wyjścia, czy zbliżenia z Hanią. Spoglądam na ukochaną, pogrążoną jeszcze w słodkim, ale też głębokim śnie. Ostrożnie wyswobadzam się zatem z jej objęć, po czym kieruję swoje kroki na dół, aby przygotować dla nas śniadanie. W międzyczasie wkładam na siebie jakieś wygniecione dżinsy. Nie fatyguję się nawet, żeby zapiąć w nich suwak, czy guzik. Podobnie, jak nie szukam paska, ponieważ nie mam pojęcia, gdzie Hania wczoraj go rzuciła i nie mam ochoty marnować teraz czasu na szukanie. Z rozczochranymi włosami przechadzam się po chatce. W przeciągu kilku minut udaje mi się dotrzeć do wspomnianej wcześniej kuchni, a także zajrzeć do lodówki. Zrobione przed przyjazdem zakupy pozwalają na przygotowanie jajecznicy. Nie zwlekając dłużej zabieram się za pokrojenie i podsmażenie wszystkich potrzebnych składników. Właśnie mam wbić jajka, gdy kątem oka dostrzegam stojącą w progu Hanię. Ubrana jest w białą, wygniecioną koszulę, na której dostrzegam plamę po winie. Nie zwracając uwagi na to, że nasz posiłek lada chwila wrzucę do kosza, podchodzę do ukochanej. Zachłannie wpijam się w jej usta, prowadząc w stronę stojącego w kuchni stołu. Bez zastanowienia pozbawiam  ją koszuli – jedynej rzeczy, jaką w tej chwili ma na sobie. Ona również bez wahania zrzuca moje spodnie, spojrzeniem błagając o zakończenie gry wstępnej. Nie mam serca dłużej się nad nią pastwić, dlatego szybko znajduję się w jej wnętrzu i wykonuję przy tym szybkie ruchy biodrami.
            - O tak! – z jej ust wyrywa się zduszony krzyk – szybciej!
Posyłam jej tylko przebiegły uśmiech i zgodnie z jej prośbą przyspieszam ruchy. Wiem, że Hania jest u kresu wytrzymałości. Ja zresztą też. Jednak na krótki moment przed końcem do naszych nozdrzy wdziera się swąd spalenizny. Odskakujemy od siebie jak oparzeni, po czym zaczynamy rozglądać się po pomieszczeniu. Zawstydzona Hania czym prędzej okrywa się leżącą na krześle koszulą. Ja również znajduję sobie jakąkolwiek część mojej garderoby. Kiedy jesteśmy w miarę ogarnięci, zaczynamy się rozglądać. Muszę przyznać, że zrobiliśmy niezłe pobojowisko. Kuchnię wypełnia dym, a także umacniający się zapach spalenizny. W pierwszej chwili nie mam zielonego pojęcia, skąd to wszystko mogło się wziąć. Jednak po chwili uświadamiam sobie, że miałem przygotować dla nas posiłek, który właśnie się spalił.
            - Niech to szlag! – nie kryjąc złości wrzucam patelnię do zlewu.
            - Spokojnie – Hania próbuje uratować sytuację i zabiera się za sprzątanie.
            - Kochanie, jak mam być spokojny, kiedy nasze śniadanie właśnie się spaliło? – pytam z nutką żalu w głosie.
            - Zrobimy sobie coś innego – ukochana jak zawsze znajduje wyjście z sytuacji.
W chwilę później ponownie wpija się w moje usta i popycha w stronę jednej z szafek. Ja tymczasem korzystam z okazji, sadzając ją na blacie. Podniecenie, które opadło z powodu złości znów się wzmaga, dzięki czemu mogę poprowadzić ukochaną na szczyt rozkoszy. Wiem, że jest już blisko celu, bo zaczyna wbijać swoje długie, czerwone paznokcie w moje plecy. Zostaną na nich równie czerwone ślady, a zadrapania utrzymają się przez jakiś czas. To jednak nie jest dla mnie najważniejsze. Zamiast skupiać się na własnych obrażeniach, po raz kolejny ujmuję jej piersi, które zaczynam ściskać i ważyć w dłoniach. Ponadto przyspieszam pracę swoich bioder. Dostrzegam przy tym, że moja ukochana jest już wykończona tymi porannymi ćwiczeniami. Zadaję jej zatem ostatnie pchnięcie, a później tulę w ramionach, pozwalając dojść do siebie. Dziewczyna potrzebuje kilku minut, aby opanować dreszcze przechodzące po jej ciele. Nie da się ukryć, iż jest wykończona, a jej twarz pokrywają drobne kropelki potu.
            - Kochanie, co powiesz na wspólną kąpiel? – Hania znów posyła mi ten swój kokieteryjny uśmiech.
            - Powiem ci, że nawet bardzo chętnie – odwzajemniam uśmiech, po czym biorę ją na ręce.
Wspólnie przygotowujemy dla siebie długą, jak również relaksującą kąpiel, bo chociaż dobrze udało nam się zacząć ten dzień, to obydwoje jesteśmy zmęczeni wspólnymi ćwiczeniami. No cóż, chyba lepszego rozpoczęcia roku nie mogliśmy sobie wymarzyć, a to chyba jeszcze nie jest koniec!


***


/ Jagoda /


            - Jagoda, pomocy! – wczesnym rankiem budzi mnie krzyk ukochanego.
            - Co się stało? – pytam zaspana.
Nie ukrywam, że Kubiak po prostu mnie obudził. Impreza sylwestrowa, jaką zorganizowała moja koleżanka z klubu, była dosyć wyczerpująca, więc najzwyczajniej na świecie liczyłam na to, że się wyśpię. Niestety jego samopoczucie znacząco odbiega od normy, a nadmierna ilość spożytego alkoholu daje się we znaki. Zupełnie nie mam ochoty wychodzić z pod ciepłej kołdry, ale jęczenie Michała nie pozwala mi zapomnieć o jego obecności. Zrezygnowana opuszczam przytulne łóżko, kierując się do kuchni. I chociaż wcale nie mam na to ochoty, parzę przyjmującemu mocną kawę, a także szukam leków przeciwbólowych. Nie muszę pytać, żeby wiedzieć, że jego głowa za moment eksploduje. Sama mam ochotę mu przyłożyć i dać w ten sposób nauczkę.
            - Kac morderca nie ma serca – mówię, podając mu kubek z kawą i leki.
            - Daj mi spokój – no tak, mogłam spodziewać się, że Michał będzie w kiepskim humorze.
Nie wdaję się w dalszą dyskusję z ukochanym, ponieważ doskonale zdaję sobie sprawę, iż zakończy się ona kłótnią. Zdecydowanie lepiej jest pozwolić siatkarzowi na wypicie porcji kofeiny i sen, niż rozmawiać z nim w takim stanie. Po za tym nie chcę, żeby Nowy Rok zaczął się od jakiejkolwiek sprzeczki, bo trudno będzie nam się pogodzić aż do kolejnego Sylwestra. Z tą właśnie myślą otwieram lodówkę, żeby sprawdzić stan naszego zaopatrzenia. Nie jest ono wcale takie złe. W dodatku pozwala mi na przygotowanie kanapek, które za moment zaspokoją mój wilczy apetyt. Niestety wszystkie przeciwności losu sprzysięgły się przeciwko mnie. Dokładnie w momencie, kiedy mam sięgnąć po potrzebne mi produkty, słyszę brzęk tłuczonego szkła. Czuję, że wszystko zaczyna się we mnie gotować.
            - Kubiak, ty ofiaro! – wyrywa mi się całkiem niepostrzeżenie.
Sam przyjmujący jest zaskoczony moim krzykiem, lecz ja nie mogę inaczej, kiedy widzę na podłodze stłuczony talerzyk, który w dodatku muszę posprzątać. Rzucam siatkarzowi gniewne spojrzenie, odsyłając go tym samym na górę. Szczerze mówiąc, nie miałam zamiaru podnosić na niego głosu, ale stało się, zanim zdążyłam pomyśleć. Poza tym, Kubiak jest w takim stanie, że najważniejsza dla niego jest teraz chwila snu, która pozwoli mu zregenerować siły. Ja tym czasem sprzątam odłamki rozbitej porcelany i starannie sprawdzam, czy nic nie zostało na podłodze, bo wbicie się czegoś takiego w stopę to żadna przyjemność. Kiedy mam pewność, że wszystko jest dobrze zamiecione, zabieram się za przygotowanie posiłku. Zajmuje mi to zaledwie kilka minut, ale gdy chcę usiąść do stołu i w końcu się pożywić, słyszę dźwięk dzwoniącego telefonu. O nie! Nie mam zamiaru odebrać. Wszyscy i wszystko jest dziś przeciwko mnie. Począwszy od Kubiaka, skończywszy na osobie, która właśnie usiłuje się do mnie dodzwonić. Kompletnie zirytowana zabieram talerz z kanapkami i wracam do sypialni. Kładę posiłek na szafce nocnej, po czym na nowo zakopuję się w ciepłej kołdrze. No, cóż… Sądziłam, że ten rok zacznie się dla mnie lepiej.


***





/ Hania /


            Te dwa dni, które spędziliśmy z Michałem w Zakopanem minęły zdecydowanie zbyt szybko. Czuję zatem lekki żal, że musimy wrócić do szarej codzienności. Niemniej jednak mój narzeczony jutro z samego rana ma zaplanowany trening, a ja nie chcę obciążać rodziców opieką nad dziećmi. Znając życie, mama z tatą nie robili by żadnego kłopotu, ale ja nie chcę ich prosić o zbyt wiele. To i tak dużo, że zgodzili się poświęcić swój czas i, zamiast wybrać się na sylwestrową zabawę, przyjechali zająć się dziećmi. Nigdy nie będę w stanie im się odwdzięczyć!
            - O czym myślisz, kochanie? – nawet nie zauważam, kiedy Michał wchodzi do sypialni.
            - O wszystkim i niczym – odpowiadam, posyłając atakującemu niewinny uśmiech.
            - Pomyślisz w drodze – siatkarz składa na moim czole pocałunek – musimy już jechać.
No tak, zupełnie zapomniałam, że Michał już jutro z samego rana musi stawić się na treningu. Bernardi bardzo niechętnie daje im wolne, a kiedy któryś z zawodników nie pojawia się bez jakiegoś ważniejszego powodu, to szkoleniowiec wychodzi z siebie i staje obok. Wszyscy mają już serdecznie dosyć i nie mogą doczekać się momentu, kiedy Lorenzo odejdzie z klubu. Czasami odnoszę wrażenie, iż zespół nie ma życia poza treningami. Czasem mam ochotę wyjść gdzieś z Michałem, czy po prostu spędzić trochę czasu przed telewizorem, ale nie możemy. Trening rano, trening w południe, trening wieczorem… nie ukrywam, że myśląc o tym nieźle się zdenerwowałam. No, ale to zdecydowanie nie jest pora na takie rozważania. Zamiast tego skupiam się na zostawieniu porządku w domku. Wspólnie z Michałem sprawdzamy, czy zakręciliśmy wszystkie krany, zamknęliśmy wszystkie okna i odłączyliśmy wszystkie urządzenia. Gdyby coś tu się stało, Łasko senior udusiłby mnie gołymi rękoma, jestem tego pewna!
            - Chyba wszystko wyłączyliśmy – mówię z lekkim westchnieniem.
            - Myślę, że nie ma się do czego przyczepić – dodaje Michał – kochanie, co powiedziałabyś na kolację przed wyjazdem?
            - Chętnie, a gdzie mnie zabierzesz? – zaczynam niemal natychmiast dociekać.
            - To już moja słodka tajemnica – siatkarz pokazuje swoje białe zęby w szerokim uśmiechu.
Postanawiam dalej go nie gnębić. Zamiast tego grzecznie wsiadam do samochodu i pozwalam się zawieść do przytulnej restauracji gdzieś na obrzeżach Zakopanego.

1 komentarz:

  1. Kac morderca nie ma serca, kac krwiopijca, ludożerca :D Aż mi się taka piosenka przypomniała xD
    Super, Michał i Hania nie próżnują, a co sobie będą żałować XD
    A Michał i Jagoda... A Jagodzie współczuję Miśka z kacem xD Ale Miśkowi kaca nie współczuję xD
    Całuski :*

    OdpowiedzUsuń